Wiktoriańskie bizarro, czyli co tu jest blagą? – recenzja książki „Biedne istoty” Alasdaira Graya
Alasdair Gray „Biedne istoty”, tłum. Ewa Horodyska, wyd. Poradnia K
Ocena: 8,5 / 10
Za sprawą hollywoodzkiej ekranizacji najsłynniejsza powieść Alasdaira Graya zyskuje właśnie nowe życie. I dobrze się stanie, jeśli będzie czytana w zupełnym oderwaniu od filmu. Z całym szacunkiem bowiem dla reżysera Jorgosa Lantimosa i jego ekipy, ale tej książki nie da się tak po prostu przenieść na ekran.
„Napisał dwie z najlepszych szkockich powieści i zainspirował całe pokolenie twórców” – tak żegnał zmarłego przed czterema laty Alasdaira Graya jeden z jego literackich dłużników, Irvine Welsh. I chociaż miał na myśli „Lanark” i „Janine” (do dziś niewydane w całości w Polsce!), największe sukcesy reformatorowi szkockiej fantastyki zapewniły „Biedne istoty”, wydane oryginalnie w 1992 roku.
Akcja książki rozpoczyna się w dziewiętnastowiecznym Glasgow. Szalony / genialny (niepotrzebne skreślić) doktor Godwin Baxter przeprowadza niebywałą operację, przywracając do życia samobójczynię utopioną w rzece. Warunkiem reanimacji jest jednak pozyskanie nowego mózgu, a ten Baxter pobiera od nienarodzonego dziecka nieboszczki. Makabryczne? I obarczone konsekwencjami, bo kobieta nazwana przez swojego wskrzesiciela Bellą musi wszystkiego nauczyć się na nowo.
Jak szybko się okazuje, w Belli buzuje zarówno ciekawość, jak i rozbuchany seksualny apetyt. Wyrwawszy się z Glasgow, wyrusza w zgoła kandydową podróż, w trakcie której zacznie odkrywać nie tylko własną cielesność, ale też absurdy i niesprawiedliwości świata. A potem… czeka nas masa zwrotów akcji i narracyjnych forteli autora.
Pisząc o „Biednych istotach”, nie da się uniknąć trochę już dziś zbanalizowanego hasła „postmodernizm”. Gray mieszał ze sobą gatunki i style, demaskował mity i jaskrawymi kolorami ożywiał wyblakłe toposy. W jego najpoczytniejszym dziele znajdziemy zarówno hołd dla Roberta Louisa Stevensona, drwiny z wiktoriańskiego sentymentalizmu, parodię naturalizmu, zapowiedź powieści bizarro, jak i bardzo potoczystą wykładnię poglądów autora, zdeklarowanego zwolennika wolnościowej lewicy i szkockiej niepodległości.
„Biedne istoty” to także przykład książki w książce, dodatkowo opatrzonej jeszcze adnotacjami i listami kolejnych autorów, jak również rycinami spod ręki samego Graya, który był wykształconym i uznanym artystą wizualnym. Stosując patenty, których nie powstydziliby się Jorge Luis Borges czy Umberto Eco (tyle że podając je z sardonicznym poczuciem humoru), Szkot rozsnuł polifoniczną narrację, zostawiając czytelnika z dylematem: która z wersji opowieści jest apokryfem i wielką blagą? To odbiorca musi rozstrzygnąć, czy Bella Baxter to faktycznie ponętna kuzynka Frankensteina, czy może prawdziwe jest jej alter ego Victorii McCandless, lekarki, społeczniczki i anarchistki. Pewnym można być jedynie tego – zdaje się napominać z zaświatów Gray – że ta garstka mężczyzn, którzy przez stulecia konstruowali system i nazywali go porządkiem, w centrum niego umieszczała własne żądze i podporządkowała im życie całej reszty.
Choć miejscami powieść bywa przegadana (tj. ilekroć Gray zapamiętywał się w atakach – prowadzonych skądinąd z bardzo szlachetnych pozycji – na brytyjski kolonializm, monarchię, wyzysk i zacofanie), to nie odbiera jej to wielkości. „Biedne istoty” są ponadczasowe!
Sebastian Rerak
Kategoria: recenzje