Polska premiera powieści „Yoro” Mariny Perezagui. Przeczytaj fragment
Nakładem wydawnictwa Prószyński i S-ka ukazała się pierwsza powieść Mariny Perezagui, cenionej przez krytykę i czytelników autorki opowiadań, określanej przez Salmana Rushdiego „jedną z najlepszych pisarek hiszpańskojęzycznych swojego pokolenia”. „Yoro” to niezwykłe świadectwo kobiety, która nie zamierza zaakceptować narzuconego jej tragicznego losu. Powieść ta czyni z tragedii swoiste wybawienie, a opowiada o kobiecie walczącej ze światem i o tym, jak odnosi ona, i za jaką cenę, końcowe zwycięstwo. H, narratorka i bohaterka, już na wstępie wyznaje, że popełniła zbrodnię. I w prowokujących słowach zachęca czytelnika, aby ten ośmielił się przeczytać jej dzieje. W tekście tętniącym ekstatycznym rytmem i zmuszającym do czytania ze wstrzymanym oddechem, H opowiada historię miłości do mężczyzny, historię miłości do dziewczynki Yoro, której nigdy nie widziała na oczy, historię poszukiwania tego wszystkiego, co tworzy podstawy ludzkiej istoty: tożsamości seksualnej, prokreacji, szaleństwa, nienawiści, miłości. Polecamy fragment książki, którą opublikowano w przekładzie Andrzeja Fliska.
Poczęcie: 1942
Ludzie, którzy noszą w sobie tę bombę
Naprzeciwko nas płonął centralny namiot obozu dla uchodźców. Płomienie pożerały brezent z zadziwiającą łatwością, jakby to był skaj. Ściskałam dłoń Yoro. Czułam, jak drży w rytm huczącego pożaru. Jej drżenie zdawało się dopełniać ogień czymś, czego brakowało jego łoskotowi: materią. Yoro i płomienie ? plecy i piersi tej samej istoty, dwie nierozerwalne części, jak bęben i uderzenie wydobywające dźwięk. Jej ciało było jak medium, za pośrednictwem którego czułam w mojej dłoni przedśmiertny jęk duszy stołu, cynowego kubka, metalowych stelaży namiotu. To, że zajmowały moją uwagę podobne niuanse, nie znaczyło, że nie obchodziły mnie rzeczy i ludzie palący się żywcem na naszych oczach, ale w sytuacjach nawet bardziej drastycznych nauczyłam się tłumić w sobie impuls, by rzucić się na pomoc, płakać, usiłować ocalić to, co skazane było na zagładę. Starałam się panować nad ruchliwością powiek. Nadmierne mruganie jest jak hiperwentylacja. Miarowy, spokojny ruch rzęs pozwalał zaoszczędzić tlen i energię, sprawiał, że nigdy nie uginały się pode mną kolana. Dzięki temu mogłam utrzymać się na nogach i zachować postawę wyprostowaną. Tak też zawsze patrzę. Oczywiście, że się bałam. Oczywiście, że współczułam. Ale trzymałam się, i nie tylko dlatego, że gdybym upadła, zostałabym pożarta przez innych, lecz dlatego, że nie mogłam dopuścić, aby choć jeden mój mięsień drgnął ponownie z wściekłości czy żalu. Ani jeden mięsień. Obiecałam mu to. Obiecałam Jimowi, że nigdy więcej nie drgnie mi żaden mięsień, ani z wściekłości, ani z żalu. Skupienie się na tych myślach, przyglądanie się z pewnego dystansu żarowi, lgnącemu do mnie niczym moja własna skóra, pomogło mi dotrzymać obietnicy. Na swój sposób szukałam spokoju w tej nitce pamięci, za którą pociągam zawsze, gdy pragnę odnaleźć jakieś doświadczenie mogące mi pomóc zachować chłodny dystans. Znalazłam ją. Nić. Nić, za którą pociągnęłam, to śmierć Quang Duca, sześćdziesięciosześcioletniego mnicha, który na jednej z ulic Sajgonu dokonał samospalenia na oczach moich i swoich braci. Podpalił się w imię wolności i kiedy ogarniały go płomienie, jego medytacyjnej postawy nie zmącił najdrobniejszy, najmniej uchwytny grymas czy gest. Zgromadzeni mnisi i ja sama lamentowaliśmy, płakaliśmy nad Quang Dukiem, nie próbując jednak przeciwstawić się jego decyzji; inni rozpaczliwie wołali o pomoc, aby ratować jego życie, walczyli o niego, choć jednocześnie przeciwko niemu, bo on musiał spłonąć, aby położyć kres prześladowaniom, aby zapewnić pokój swoim braciom, jak również wszystkim tym, którzy jak ja nie chcą zamykać oczu w obliczu pożaru. Z wolna spływał na mnie spokój. Żar bijący od płonącego brezentu oddalał mnie od tego miejsca, od bieżącej chwili, i wzmagał żar palącego się mnicha, którego autodafe byłam świadkiem w Sajgonie. I im chciwiej płonął brezent namiotu w obozie dla uchodźców, tym bardziej uciekałam, nie poruszając się na milimetr, do chwili, w której umierał Quang Duc. Podobnie jak drżenie Yoro zdawało się materializować huk płomieni, tak lament ludzi kochających mnicha zdawał się użyczać głosu jego milczeniu, on bowiem, płonący żywcem, nie wypowiedział żadnego słowa, z jego ust nie dobył się żaden krzyk, żaden jęk, który wyrażałby skargę, ból czy wyrzut.
Ten pożar był kresem poszukiwań, które rozpoczęły się dokładnie przed pięćdziesięciu pięciu laty, kiedy poznałam Jima. Historia Jima jest moją historią. Nie tylko dlatego, że jego historia wiąże się z moją, nie tylko dlatego, że miłość do niego wywarła decydujący wpływ na moje życie, ale dlatego, że bez niego nie byłoby mnie, i przez być rozumiem moment, w którym ośmieliłam się dostrzec to, czym zawsze byłam. Dostrzec, być ? to właśnie zawdzięczam Jimowi. Pożegnałam się na zawsze z moim „ja” odartym ze skóry, z moim „ja” pozbawionym tego największego narządu ciała, z owym „ja”, które nie upomina się już nawet o tę jedyną darmową skórę, do której mamy prawo, i stopniowo przeobraziłam się w „ja” rzucające się w pościg za zdobyczą, którą wyrwano mi z zębów, w „ja” będące lwem, który pędzi, skacze, walczy o odzyskanie skradzionego mu mięsa, własnego mięsa, nie mięsa zebry, antylopy czy lwa, lecz swojego własnego. Byłam lwicą polującą na siebie samą. I dopadłam siebie. Swoim mięsem wypełniłam odnalezioną skórę. Tak stałam się obecnym „ja”, „ja” kompletnym, złocistym, złowrogim. Ręka Jima pierwsza zobaczyła i dotknęła prawdziwej skóry, w którą obleczona opuściłam brzuch matki, tę skórę, która przywróciła naturalną, należną mi ochronę. Dała mi tak wielką siłę, taką pewność siebie, że nawet dzisiaj, kiedy jestem całkowicie naga, czuję się tak, jakby mnie osłaniał twardy pancerz. W przeszłość odeszły dni, kiedy zaraz po przebudzeniu pragnęłam za wszelką cenę wcisnąć się w skorupę kogoś innego, a o zmierzchu kładłam się do łóżka przybita, z bólem w stawach. Jakże miały mi się nie zdeformować kości po tylu próbach dostosowania się do tych wszystkich wysuwanych wobec mnie oczekiwań? Ale teraz nic mnie już nie boli. Dzięki Jimowi zatrzymało się wyrodnienie moich palców usiłujących dosięgnąć owoców dojrzewających dla innych; za sprawą Jima również moje nogi zaczęły się prostować, gdy przestałam pokonywać zakręty obojętnych mi krajobrazów, i dzięki niemu wreszcie moje plecy są dzisiaj, w czas mej starości, o wiele prostsze niż wówczas, kiedy miałam dwadzieścia lat i musiałam dźwigać na swoich barkach brzemię cudzych wyobrażeń.
Przypuszczam, że świadoma znaczenia Jima od pierwszych chwil zaczęłam sporządzać notatki i robiłam je z przyzwyczajenia przez cały ten czas, kiedy byliśmy razem. Wszystko, co zapisywałam, odkładało się w naturalny sposób i nie przyszło mi do głowy, że mimowolnie gromadzę materiał, który kiedyś, może właśnie dzisiaj, posłuży mi do rekonstrukcji historii pozwalającej nadać sens pożarowi. Opierając się zatem na tych notatkach, spróbuję opowiedzieć o mojej długiej podróży, która, jak mniemam, dobiega kresu.
Zanim mnie poznał, zanim uświadomił sobie rolę, jaką odgrywałam w jego życiu, Jim był jednym z amerykańskich żołnierzy stacjonujących w okupowanej Japonii. Bardzo długo wiódł bezbarwną egzystencję na terytorium, które, jak każdy oficer, miał za zadanie po prostu okupować. Działania zbrojne praktycznie ustały i rozpoczęło się nudne administrowanie podbitym krajem. Nie działo się nic, co mogłoby urozmaicić monotonię życia żołnierza, czy to w trakcie prac związanych z pomocą humanitarną ? która w tamtym czasie nie nosiła jeszcze tej nazwy ? czy w sferze najściślej pojmowanego egoizmu indywidualnego czy narodowego.
(…)
Marina Perezagua „Yoro”
Tłumaczenie: Andrzej Flisek
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Liczba stron: 384
Opis: H była dzieckiem, kiedy Little Boy spadł na Hiroszimę. Wybuch bomby zmiótł z powierzchni ziemi całe miasto, uśmiercił tysiące jego mieszkańców, dla niej jednak pod wieloma względami stał się wyzwoleniem. Jim to amerykański żołnierz torturowany w niewoli przez Japończyków, któremu po zakończeniu działań wojennych armia oddaje pod opiekę niemowlę. Gdy wyznaczony pięcioletni termin opieki mija, dziecko zostaje mu odebrane. Najważniejszym celem i jedynym sensem życia staje się dla Jima odnalezienie dziewczynki, którą pokochał jak własną córkę. Gdy Jim i H poznają się w Nowym Jorku (czy stoi za tym wyłącznie przypadek?), rozpoczynają wspólne poszukiwania Yoro, które wypełnią im całe życie. Poszukiwania te zaprowadzą bohaterkę do wielu straszliwych miejsc w różnych zakątkach świata, ukazując okrutne formy współczesnego wyzysku, jak eksploatacja seksualna czy niewolnicza praca, a jej odyseja znajdzie swój finał w kopalniach i w obozie dla uchodźców w Afryce, w conradowskim jądrze ciemności. Opowieść ta jest również historią indywidualnej walki bohaterki znajdującej się o włos od psychicznej dezintegracji, zaangażowana w osobiste i etyczne poszukiwania będące w dużej mierze halucynacyjną podróżą w głąb ludzkiej duszy. Powieść opowiada o próbie przezwyciężenia ogromnego rozdarcia, jakim jest dla bohaterki i narratorki wielopłaszczyznowy status wykluczonej z podstawowych kategorii zapewniających tożsamość istotom ludzkim: od osobnika pozbawionego płci do ofiary, od ofiary do istoty wyrzuconej poza nawias społeczeństwa i wyzutej z ojczyzny.
TweetKategoria: fragmenty książek