Metaforyczna opowieść o końcu świata. Przeczytaj przedpremierowo fragment powieści „Ja, która nie poznałam mężczyzn” Jacqueline Harpman

24 lutego 2024

12 marca w serii Cymelia wydawnictwa Art Rage zaprezentowana zostanie po raz pierwszy w polskim przekładzie powieść „Ja, która nie poznałam mężczyzn” autorstwa belgijskiej pisarki Jacqueline Harpman. To metaforyczna opowieść o końcu świata, więzienna dystopia i historia inicjacyjna w jednym. Główną bohaterką jest dziewczynka, która wraz z trzydziestoma dziewięcioma kobietami jest zamknięta w podziemnym więzieniu. Dziewczynka dorasta bez wspomnień o wcześniejszym świecie, a jej starsze współwięźniarki niechętnie i oszczędnie mówią o przeszłości, swoich mężach, pracach, domach i miastach. Pewnego dnia milczący strażnicy więzienia znikają, a drzwi do wyjścia stają otworem. Jak kobiety poradzą sobie po wyjściu na zewnątrz? Fragment książki, której narratorką jest najmłodsza z więźniarek, możecie przeczytać poniżej. Powieść przetłumaczyła Katarzyna Marczewska.

Autorzy mówią z wdzięcznością o tych, którzy byli ich nauczycielami, otworzyli przed nimi taką czy inną dziedzinę nauki, a ponieważ zupełnie nie rozumiem, o co chodzi, na ogół czytam takie rzeczy z niejaką obojętnością. Wczoraj jednak nagle oczy wypełniły mi się łzami, pomyślałam o Théi i ogarnął mnie straszny smutek. Znów ją zobaczyłam, jak siedzi z podwiniętymi nogami na brzegu materaca i cierpliwie coś zszywa kiepską, stale rwącą się nicią ze splecionych włosów, od czasu do czasu odrywa się od pracy, patrzy na mnie zdziwiona, od razu spostrzega, że czegoś nie rozumiem, śpiesznie przekazuje mi to, co wie, żałuje, że jest tego tak mało – i poczułam olbrzymią pustkę, zaczęłam szlochać. Nigdy przedtem nie płakałam. Dusza rozbolała mnie równie mocno, jak boli guz w głębi brzucha, i ja, która dawno przestałam mówić, bo nie ma nikogo, kto by mnie usłyszał, teraz zaczęłam ją wołać, powtarzałam: „Théa! Théa!”. Nie mogłam się pogodzić z tym, że jej nie ma, że pozwoliła, by śmierć objęła nad nią władzę, wyrwała ją z moich niezgrabnych ramion; wyrzucałam sobie, że nie potrafiłam jej zatrzymać, kiedy zrozumiałam, jak jej jest ciężko. Pomyślałam, że ją opuściłam, bo byłam zimna i odrętwiała, taka jak przez całe życie, taka sama, jak kiedy będę umierać, że nie mogłam jej serdecznie objąć, bo miałam zastygłe, nierozumne serce i nie poczułam, że ogarnia mnie rozpacz.

Nigdy jeszcze nie byłam tak poruszona, a byłabym przysięgła, że nie może mi się to zdarzyć. Widywałam wcześniej, jak inne kobiety drżały, płakały, krzyczały, pozostawałam obojętna na ich cierpienie, obserwowałam z boku reakcje, które wydawały mi się niepojęte, i milczałam nawet wtedy, kiedy wypełniałam ich prośbę o pomoc. Niewątpliwie ta sama tragedia, tak potężna i wszechogarniająca, że znieczuliła mnie na to, co było wobec niej zewnętrzne, dotknęła nas wszystkie, ja jednak uważałam, że jestem inna. Teraz zaś, kiedy trzęsłam się od płaczu, musiałam wreszcie – za późno, o wiele za późno – przyjąć do wiadomości, że i ja kiedyś kochałam, że również mogę cierpieć i że jestem po prostu człowiekiem.

Wydawało mi się, że ból nigdy nie zelżeje, że owładnął mną raz na zawsze, że już nigdy nie pozwoli mi zajmować się czym innym, i pogodziłam się z tym. Myślę, że to się nazywa przeżywaniem wyrzutów sumienia. Nie będę już mogła wstawać, myśleć, a nawet przygotowywać sobie posiłków, powoli dojdę do stanu całkowitego wyniszczenia i nic nie zrobię, by temu zapobiec. Z pewnego rodzaju ponurym zadowoleniem wyobrażałam sobie, jak się poddam bez reszty rozpaczy, lecz ból fizyczny powrócił z taką mocą i ostrością, że odwrócił uwagę od bólu duchowego. I oto ja, której siłą rzeczy nigdy nie spotyka nic zabawnego, uznałam tę odmianę za komiczną i chociaż skręcałam się z bólu, wybuchłam śmiechem.

Kiedy ból osłabł, zadałam sobie pytanie, czy kiedykolwiek wcześniej się śmiałam. Kobiety często chichotały i przyszło mi na myśl, że czasem chyba się do nich przyłączałam, ale nie byłam tego pewna. W tym momencie uświadomiłam sobie, że nigdy nie myślę o przeszłości, żyję w nieustającym czasie teraźniejszym i przestaję pamiętać własną historię. Najpierw wzruszyłam ramionami, pomyślałam, że nie byłaby to wielka strata, bo przecież nic mi się nigdy nie przydarzyło, ale wkrótce ta myśl wprawiła mnie we wzburzenie. Przecież jeśli jestem istotą ludzką, to moja historia jest równie ważna, jak dzieje króla Leara czy księcia Hamleta, które taki William Szekspir uznał za stosowne szczegółowo opisać. Decyzja zapadła we mnie niemal poza moją wolą: zrobię to samo, co on. Z biegiem lat nauczyłam się swobodnie czytać, pisanie jest znacznie trudniejsze, ale trudności nigdy mnie nie powstrzymywały. Mam papier, ołówki, być może nie pozostało mi za wiele czasu, a odkąd zaprzestałam wypraw, nie wzywają mnie żadne pilne zajęcia. Postanowiłam zacząć bez zwłoki. Poszłam do spiżarni, wyjęłam mięso na następny posiłek i zostawiłam do rozmrożenia – kiedy zgłodnieję, jedzenie szybko będzie gotowe. Potem usiadłam przy dużym stole i zabrałam się do pisania.

W chwili, kiedy kreślę te słowa, moja opowieść jest ukończona. Wokół mnie panuje porządek i wykonałam ostatnie zadanie, jakie sobie postawiłam. Zajęło mi to zaledwie miesiąc, a był to chyba najszczęśliwszy okres w moim życiu. Nie potrafię tego zrozumieć: ostatecznie to, co pamiętam, nie było niczym więcej jak osobliwym trwaniem, które nie dostarczało mi wiele szczęścia. Może jednak praca pamięci daje zadowolenie, które się karmi samo sobą, a to, co sobie przypominamy, liczy się mniej niż samo wspominanie? Oto jeszcze jedno z pytań, które pozostaną bez odpowiedzi: mam wrażenie, że składam się w całości z takich pytań.

Kiedy sięgam w przeszłość najdalej jak potrafię, jestem w piwnicy. Czy to jest właśnie to, co się nazywa wspomnieniem? Zdarzyło się kilka razy, że na moją prośbę kobiety opowiadały jakieś chwile ze swojego życia i były tam zdarzenia, przybycia i odejścia, mężczyźni – co do mnie, wspomnieniem mogę nazywać jedynie poczucie istnienia w tym samym miejscu, z tymi samymi osobami wykonującymi wciąż te same czynności, a mianowicie jedzenie, wydalanie i spanie. Przez bardzo długi czas dni mijały stale w taki sam sposób, potem zaczęłam myśleć i wszystko się zmieniło. Wcześniej nie działo się nic oprócz powtarzania identycznych gestów i czas wydawał mi się nieruchomy, chociaż niejasno zdawałam sobie sprawę z tego, że rosnę, on zaś upływa. Moja pamięć zaczyna się od gniewu.

Nie umiem oczywiście powiedzieć, ile miałam lat. Kiedy można było przypuszczać, że wchodzę w wiek dojrzewania, pozostałe kobiety były już od dawna dorosłe. Pojawiły się tylko pierwsze oznaki: pod pachami i na podbrzuszu wyrosły mi włoski, piersi trochę się powiększyły i na tym się skończyło. Nigdy nie miałam miesiączki. Słyszałam, że mam szczęście: nigdy nie będę się musiała kłopotać krwią i uważać, by nie pobrudzić materaca, omija mnie uciążliwe, comiesięczne pranie gałganków, które kobiety muszą wkładać między uda i przytrzymywać jak się da, to znaczy napięciem mięśni, bo nie ma czym ich przymocować, i nie będą mi dolegały częste u młodych dziewcząt bóle brzucha. Ale nie wierzyłam temu, co mówiły kobiety: prawie wszystkie miesiączkowały, a czy nieposiadanie czegoś, co mają inni, można uznać za przywilej? Miałam wrażenie, że mnie oszukują.

W tamtym czasie zupełnie sobie nie zadawałam pytań na temat świata, nie przychodziło mi do głowy zastanawiać się nad tym, do czego służy miesiączka. Możliwe, że byłam z natury milcząca, w każdym razie przyjęcie, z jakim się spotykały moje nieliczne pytania, nie zachęcało do kolejnych. Kobiety najczęściej wzdychały, odwracały oczy i mówiły coś w rodzaju „a po co ci to wiedzieć”, co dawało do zrozumienia, że im zawracam głowę albo je zasmucam. Niczego się więc nie dowiadywałam i dawałam za wygraną. Dopiero znacznie później Théa wytłumaczyła mi, czym jest miesiączka. Powiedziała też, że te wszystkie kobiety są niezbyt wykształcone, pracowały jako robotnice, maszynistki albo sprzedawczynie – żadne z tych słów nigdy nie nabrało dla mnie konkretnego sensu – i że wiedzą na ten temat niewiele więcej niż ja. A jednak, kiedy się już dowiedziałam, odniosłam wrażenie, że w ich niechęci do przekazania mi informacji było wiele złej woli. Poczułam się bardzo dotknięta. Théa powiedziała, że niezupełnie się omyliłam, i próbowała mi wyjaśnić, co nimi powodowało. Być może później do tego wrócę, jeśli będę pamiętała. Wtedy jednak, w czasie, o którym chcę teraz opowiedzieć, byłam wściekła, uznałam, że traktują mnie pogardliwie, jakbym nie potrafiła zrozumieć odpowiedzi na moje rzadko zadawane pytania, i postanowiłam nie zwracać już w ogóle uwagi na kobiety.
(…)

Jacqueline Harpman „Ja, która nie poznałam mężczyzn”
Tłumaczenie: Katarzyna Marczewska
Wydawnictwo: ArtRage
Liczba stron: 180

Opis: Powieść o samotności, kobiecej przyjaźni i świecie bez mężczyzn. Bezimienna dziewczyna spędza całe swoje życie wraz z trzydziestoma dziewięcioma innymi kobietami w podziemnym więzieniu. Pod nieustannym nadzorem uzbrojonych strażników, którzy nigdy nie wypowiadają do nich choćby słowa, więźniarki nie wiedzą nawet, jak się tam znalazły, nie mają pojęcia o upływie czasu i jedynie niejasno pamiętają swoje wcześniejsze życie. Bohaterka nie wie, czym zasłużyła sobie na swój los ani jak wygląda świat na zewnątrz, wyobraża go sobie tylko mgliście na podstawie opowieści współwięźniarek. Jednego dnia rozlega się alarm, nadzorcy znikają, a ona musi wymyślić siebie na nowo, przytłoczona pełną niepewności i niebezpieczeństw wolnością. Ale czym w tej powieści jest wolność i skąd wziął się ten dystopijny świat? Czy został porzucony? Zniszczony przez wirusa? Najechany?

fot. Michiel Hendryckx/Wikimedia Commons


Tematy: , , , , ,

Kategoria: fragmenty książek