Fragment biografii „Leonard Cohen. Jestem twoim mężczyzną” Sylvie Simmons

17 września 2013

Cohen_fragment
Prezentujemy fragment zapowiadanej przez wydawnictwo Marginesy biografii Leonarda Cohena „Jestem twoim mężczyzną” pióra Sylvie Simmons. Książka ukaże się 25 września pod patronatem Booklips.pl.

Leonard nie jadł mięsa, ale był mniej zdyscyplinowany, gdy chodziło o apetyt na „towarzystwo kobiet i seksualne wyrażanie przyjaźni”. Gdyby posiedzieć w tawernie przy porcie wystarczająco długo, można by stworzyć imponujący katalog tego, kto z kim spał, i dziwić się temu, jak wszystko się pokomplikowało, a jednocześnie jak mało krwi zostało z tego powodu przelane. Można by usłyszeć historię o kobiecie, przyjezdnej, która była tak zrozpaczona, gdy Leonard wsiadł na prom, że rzuciła się za nim do wody, mimo że nie umiała pływać; mówią, że mężczyzna, który ją uratował, został jej nowym partnerem. „Wszyscy ze wszystkimi sypiali”, mówi Richard Vick. Także Leonard, chociaż, jak mówi Vick, w porównaniu z innymi wyspiarzami był „bardzo dyskretny”. Vick wspomniał o wieczorze, kiedy pił w barze w Kamini razem ze swoją ówczesną dziewczyną i jej przyjaciółką. Pojawili się Leonard i Marianne. W miarę upływu wieczoru okazało się, że obie towarzyszki Vicka miały wcześniej do czynienia z Leonardem. Kobiety, jak opowiadał Vick, powiedziały wesoło: „Wiesz, Leonardzie, że nigdy nie byłyśmy w tobie zakochane”. A on równie wesoło odpowiedział: „Ja też nie”. „To były niewinne czasy”, mówi Vick, ale dla Marianne mogły być trudne. „Tak, był kobieciarzem”, mówi Marianne. „Czułam, jak narasta we mnie zazdrość. Każdy pragnął mojego mężczyzny. Ale on chciał być ze mną. Nie miałam się czym martwić”. Nie przestała się jednak martwić, choć nie skarżyła się i go kochała.

Leonard wedle standardów z lat sześćdziesiątych nie był już młodzikiem; jego trzydzieste urodziny zbliżały się wielkimi krokami. Bezustannie składał podania o granty i podejmował się dorywczych prac. Chciał sprzedać prawa do filmowej adaptacji „Ulubionej gry”, ale nie było chętnych aż do 2003 roku, kiedy kanadyjski filmowiec Bernar Hébert zrealizował na jej podstawie film. Co ciekawe, na ekranie historia stała się bardziej konwencjonalną narracją niż w powieści. Leonard zgłosił się również do montrealskiego sprzedawcy książek ze swoim archiwum rękopisów, tym razem z większym powodzeniem. W 1964 roku Marian Brown, dyrektor Thomas Fisher Rare Book Library na Uniwersytecie w Toronto, zakupił pierwsze eksponaty do kolekcji prac Cohena. Błędem jednak byłoby myśleć, że Leonard wędrował po swoim mieście z czarnymi chmurami nad głową i blaszanym kubeczkiem na monety w dłoni. Chociaż czasem czuł, że musi uciec z Montrealu, kochał to miasto. Montreal dla Leonarda w dużym stopniu był tym, czym Dublin dla Joyce?a. Zanurzył się w mieście i cieszył luksusem obecności przyjaciół. A także kochanek. Leonard był oddany kobietom, a one odwdzięczały się tym samym, rosnąc w liczbie wraz z jego rosnącą sławą. Leonard uważał, że całe życie tyrał, chcąc „napisać idealny sonet, aby zwrócić uwagę dziewczyny”, a potem spojrzał znad swoich „zaczernionych stron” i okazało się, że kobiety są dostępne. Działo się tak na Hydrze i teraz w Montrealu. „To było wspaniałe”, powiedział. „To był czas, gdy każdy dawał drugiej osobie to, co chciał. Kobiety wiedziały, że tego pragną mężczyźni”. Zapytany, czy to, że dostawał tak wiele tego, czego chciał, nie obniżyło wartości daru, powiedział: „Nikt nie dostaje tak wiele, na jak wiele, jego zdaniem, zasługuje. I na jak wiele ma apetyt. Obdarowywanie się trwa jednak tylko kilka chwil, a potem horror się powtarza… Ja dam ci to, jak ty mi dasz tamto. No wiesz, podpisywanie kontraktu: co ja dostanę, co ty z tego będziesz mieć. To kontrakt”. Leonard nie lubił kontraktów. Nie zawarł żadnego z McClellandem; wystarczył mu uścisk dłoni, umowa dżentelmeńska. Leonardowi nie chodziło o lojalność, ale o wolność, pełną kontrolę i drogę ucieczki. Leonard wynajął umeblowane dwupoziomowe mieszkanie w zachodniej części Montrealu, w starej zajezdni. Marianne znów do niego przyleciała. Z domu można było dojść piechotą na Uniwersytet McGill i w ciepłe dni Leonard chodził tam i siedział przed budynkiem wydziałów humanistycznych na trawie, gdzie spotykali się studenci, żeby grać na gitarze i śpiewać. To tutaj pierwszy raz zobaczyła go Erica Pomerance. Podobnie jak większość studentów McGill wiedziała, kim jest Leonard, i zaliczała się do „kręgu wielbicieli”, który otaczał go na trawniku albo w modnym na europejski sposób Le Bistro. „Jeśli ktoś szukał Leonarda”, opowiada Pomerance, „Le Bistro było pierwszym miejscem, gdzie należało sprawdzić”.

Le Bistro wyglądało, jakby ktoś przeszmuglował je tu z Paryża wraz z cynkowym blatem baru w kształcie podkowy, menu zapisywanym na czarnej tablicy i długim lustrem ciągnącym się wzdłuż ściany. Na innej ścianie Leonard nabazgrał wiersz:
Marita
please find me
i am almost 30
(Marito
proszę znajdź mnie
mam prawie 30 lat)

Wiersz ten napisał dla Marity La Fleche, która odrzuciła jego zaloty. Marita, właścicielka montrealskiego butiku, powiedziała mu, żeby wrócił, jak dorośnie. Le Bistro było miejscem spotkań inteligentów i artystów zarówno francusko-, jak i angielskojęzycznych, którzy siedzieli tam pochłonięci rozmową do późnej nocy, pijąc czerwone wino i paląc francuskie papierosy. Niemal każdej nocy można tam było spotkać Leonarda, Irvinga Laytona, Morta Rosengartena, Dereka Maya, Roberta Hershorna, rzeźbiarza Armanda Vaillancourta i Pierre?a Trudeau, socjalistycznego pisarza i profesora prawa, który w przyszłości miał zostać premierem Kanady i którego beżowy prochowiec stał się tak sławny, jak niebieski należący do Leonarda. Innym stałym miejscem spotkań był lokal 5th Dimension, kawiarnia i klub folkowy przy Bleury Street. Leonard był tam w towarzystwie Hershorna w wieczór, kiedy poznał Pomerance. Powiedział Hershornowi, że przypomina mu Fredę Guttman, jego dawną dziewczynę z McGill, i przedstawił się jej. Pomerance mówi: „Był kobieciarzem, niezwykle magnetyczną osobowością, kimś z wyjątkową aurą, nawet zanim pojawił się na muzycznej scenie. Miałam osiemnaście lat i byłam pod wielkim wrażeniem tych ludzi. Byli bardzo wyrafinowani, mieli własny styl ? czarne, proste ubrania ? i rozmawiali głównie o sztuce i literaturze, mniej o polityce. Wydawało się, że wiedzą, o co chodzi w życiu. Byli bardzo pewni siebie i tego, dokąd zmierzają, a jednocześnie nie koncentrowali się na niczym konkretnym, poza kreatywnością i sztuką. Jako młoda dziewczyna uważałam ich za ideały, zwłaszcza Leonarda i Dereka Maya. Leonard był uosobieniem słowa cool”.

W Montrealu śnieg padał mocniej niż zwykle. Chłód montrealskiej zimy był brutalny. Przytłaczający. Leonard ruszył do swojego ulubionego sanktuarium ? Le Bistro. To właśnie tam w mroźną noc Leonard spotkał Suzanne. Suzanne Verdal ma długie czarne włosy i nosi zwiewne spódnice do ziemi i balerinki. Przez lata mieszkała jak Cyganka w drewnianej przyczepie ze swoimi kotami i sadzonkami geranium. Ta przyczepa została zbudowana dla niej w latach dziewięćdziesiątych, ciągnie ją stara furgonetka; wygląda, jakby wyjęto ją z bajki. Stoi zaparkowana w Santa Monica, w stanie Kalifornia, gdzie Suzanne pracuje jako masażystka i pisze swoją autobiografię, ręcznie. Na początku lat sześćdziesiątych, kiedy poznała Leonarda, była skromną siedemnastolatką, „prosto ze szkoły z internatem w Ontario i z głową pełną marzeń o niebie bohemy”. Chodziła do galerii sztuki i modnych kawiarni, robiła notatki i obserwowała ludzi; „zawsze trafiał się jakiś młody artysta chętny do dyskusji o sztuce albo polityce”. Suzanne pisała poezję, ale prawdziwy talent miała do tańca. Pracowała na dwa etaty, żeby opłacić lekcje tańca, a późnym wieczorem chodziła do Le Vieux Moulin, jednego z klubów nocnych, w którym często bywali Leonard i jego przyjaciele i gdzie jazz słychać było do wczesnych godzin, a montrealczycy pili i tańczyli, aby zapomnieć o mroźnej zimie. Pewnej nocy poznała na parkiecie Armanda Vaillancourta, wyjątkowo przystojnego mężczyznę ? z długimi włosami, brodą, starszego od niej o piętnaście lat. Vaillancourt, przyjaciel Leonarda, był w miarę sławnym rzeźbiarzem z Quebecu; przy Durocher Street stała jego rzeźba. Suzanne i Vaillancourt zostali tanecznymi partnerami, potem kochankami, a wreszcie rodzicami córeczki. Mieszkali w studiu Vaillancourta, „pozbawionej izolacji, drewnianej szopie” przy Bleury Street. Suzanne poznała Leonarda w Le Bistro. Wiele razy go tam widziała, czasem siedział z Marianne przy małym stoliku pod wiszącym na ścianie długim lustrem. Suzanne nie pamięta, o czym rozmawiali, ale „ważniejszy od konwersacji był nasz kontakt wzrokowy ? najbardziej intymny z dotyków, jakby pochodzący z naszych wnętrzności. Jednocześnie byliśmy świadkami magicznych scen, które się wtedy rozgrywały, i naprawdę czuliśmy, że nadajemy na tych samych falach”.

Suzanne podpisała swój pierwszy profesjonalny kontrakt taneczny w wieku osiemnastu lat, i tuż po tym, jak spędziła lato, ucząc się u Marthy Graham w Nowym Jorku, założyła swój własny zespół tańca nowoczesnego w Montrealu, „eksperymentujący z muzyką między innymi Johna Cage?a i Edgara Varese?a”. Występowali w Beaux-Arts, w L?Association Espagnole, gdzie do późnej nocy grano flamenco, a także w telewizji. Suzanne zaczęła wyrabiać sobie nazwisko jako awangardowa tancerka i choreografka. Erica Pomerance mówi: „Suzanne była fajna, kreatywna i należała do grona naprawdę pięknych ludzi; była ikoną tańca tak jak Leonard poezji. Łączyła klasyczny, nowoczesny i etniczny taniec, jej styl był uosobieniem bohemy, bardzo New Age. Sama projektowała sobie cygańskie stroje, które potem nosiła”; zszywała je z kawałków jedwabiu, brokatu i starych tkanin, które znajdowała w sklepie Armii Zbawienia przy Notre-Dame Street. Kiedy skończył się jej związek z Vaillancourtem, Suzanne chodziła na długie spacery wzdłuż portu przy rzece Świętego Wawrzyńca.

„Byłam zachwycona wielkimi statkami, które tam cumowały, i myślałam o dalekich podróżach”, mówi. „Lubiłam dźwięk pociągów towarowych ? zapadał w pamięć, zarazem poetycki i kojący. Podziwiałam wielowiekową architekturę i zbożowe elewatory”. Postanowiła, że wynajmie tanie mieszkanie w jednym z tamtejszych wielkich, opuszczonych budynków i stanie się pierwszą z ich kręgu, która „skolonizuje Stary Montreal”. Dziś tamte okolice są modne; częściowo opuszczony dom z połowy lat pięćdziesiątych XIX wieku, gdzie mieszkała ze swoim dzieckiem, został obecnie zamieniony w hotel, który za pokój liczy sobie trzysta dolarów za dobę. W połowie lat sześćdziesiątych jedynymi oprócz niej mieszkańcami tego domu była „para staruszków i jedna starsza Brytyjka z kotem”. Budynek cuchnął starym tytoniem, podłogi, choć zrobione z porządnego, polerowanego drewna, skrzypiały głośno, a okna zdobiły witraże. Suzanne uznała, że to „przepiękne i inspirujące” miejsce. W okolicy było kilka restauracji i kawiarni, więc przyjaciele wpadali czasem do niej do domu. Suzanne podawała im „herbatę jaśminową lub Constant Comment i małe mandarynki lub owoce liczi, które kupowała w Chinatown”, położonym niedaleko od jej mieszkania. Bywał u niej Philippe Gingras, poeta i przyjaciel, „który napisał dla mnie piękny hołd, zanim zrobił to Leonard, po francusku, w tomiku Quebec Underground. Kiedy Philippe przychodził, zapalałam świecę, aby przywołać Ducha Poezji ? nazywałam płomień Anastazją, nie pytaj mnie dlaczego”. Odprawiła też tę ceremonię dla Leonarda. „Jestem pewna, że Leonard obserwował ten mały rytuał za każdym razem, gdy wspólnie piliśmy herbatę; był to rzadki duchowy moment, ponieważ zapraszałam Ducha Poezji i wartościową konwersację”. Chodzili razem przez Stary Montreal w milczeniu; „stukanie jego trzewików i odgłos jej butów były niemal synchroniczne”, kiedy szli w kierunku rzeki, mijali Notre-Dame-de-Bon-Secours, gdzie błogosławiono marynarzy wypływających w morze i gdzie Dziewica, z aureolą z gwiazd, wychodziła im naprzeciw, gdy wracali. „Zdecydowanie nadawaliśmy na tych samych falach”, mówi Suzanne. „Czasem nawet słyszeliśmy nawzajem swoje myśli… i zachwycało nas to. Wyczuwałam w Leonardzie głęboką, filozoficzną naturę, a on też dostrzegał ją we mnie, i kręciło go, że jestem w pewnym sensie taką nieopierzoną młodą artystką”. Leonard, chociaż młodszy od Vaillancourta, był dziesięć lat starszy od Suzanne. Podczas jednej z wizyt został na noc. „Nie spaliśmy ze sobą, chociaż Leonard był bardzo uwodzicielskim mężczyzną. Nie chciałam zniszczyć ani zbrukać tej niewinności naszego związku, dla niego i dla mnie”. W sierpniu 1967 roku Suzanne wyjechała z Montrealu do San Francisco. Mówi, że wtedy dowiedziała się od wspólnego znajomego, że Leonard napisał dla niej wiersz zatytułowany Suzanne. Niedługo później ktoś puścił jej płytę Judy Collins i usłyszała te słowa ? w ten sposób dowiedziała się, że stał się również piosenką. Mówi, że kiedy pierwszy raz ją usłyszała, poczuła się „dotknięta do szpiku kości”, jakby ktoś trzymał nad jej życiem szkło powiększające. Suzanne wróciła do Montrealu w glorii sławy, ale nie jako tancerka, choreografka albo projektantka, ale jako bohaterka piosenki Leonarda Cohena, o której wszyscy zdawali się mówić. Suzanne była też muzą innych mężczyzn, ale nie powstało nic równie kultowego i wszechobecnego, jak Suzanne. Możliwe, że przychylniej spojrzałaby na Suzanne, gdyby utwór pozostał tylko wierszem, czymś łatwiejszym do zaakceptowania dla bohemy albo ? skoro wkroczyła w świat komercyjny ? gdyby wiązały się z tym dla niej jakieś finansowe korzyści, bo jej kariera nie rozwinęła się z takim powodzeniem jak kariera Leonarda, dzięki piosence, która nosiła jej imię. Poza tym piosenka, zdaniem Suzanne, opowiadała o bliskości, a w rzeczywistości dzieliła ich przepaść. Leonard był już gdzie indziej. W telewizyjnym programie dokumentalnym CBC z 2006 roku o Suzanne Verdal zapytano profesora literatury Edwarda Palumbo, czy muza jest jednorazowego użytku. „Wygląda na to, że w przypadku Suzanne tak właśnie jest. Albo było”, odpowiedział. „Z drugiej strony, muza jest większa niż poeta, przynajmniej w mitologii. Muza jest źródłem, inspiracją. Czy muza ma jeszcze jakąś większą rolę.”

_
Przypisy:
1 Marita, Wiersze wybrane 1956?1968, przeł. Maciej Zembaty

Leonard Cohen. Jestem twoim mężczyznąSylvie Simmons „Leonard Cohen. Jestem twoim mężczyzną”
Tłumaczenie: Magdalena Bugajska
Wydawnictwo: Marginesy
Liczba stron: 600

Opis: To biografia fenomenalnego poety i pieśniarza na miarę jego talentu. W swej obszernej, bogato ilustrowanej fotografiami książce Autorka przedstawia drogę Leonarda Cohena na światowe listy przebojów, twórczość owocującą najwyższymi nagrodami Kanady, wybory dotyczące życia duchowego i osobiste perypetie. Wspomnienia jego kobiet, przyjaciół, współpracowników i rozmowa z Cohenem tworzą niepowtarzalną opowieść. (więcej o książce)

 

 

Tematy: , , , , , , , , ,

Kategoria: fragmenty książek, patronaty