Dopisane zakończenie, niezrozumiały dźwięk i zaginione płyty, czyli filmowa historia „Janka Muzykanta”. Fragment książki „Witold Conti…” Marka Telera

4 kwietnia 2024

Film „Janko Muzykant” powstał w okresie przejściowym między kinem niemym a dźwiękowym – nie miał dialogów, lecz nagrano do niego piosenki. Nie to było jednak największym zaskoczeniem dla kinomanów, a zupełnie inne niż w Sienkiewiczowskim oryginale zakończenie. Prezentujemy fragment książki Marka Telera „Witold Conti. Każdemu wolno kochać” opisujący historię powstania tej produkcji.

Jesienią 1929 roku Witold Conti wrócił do Polski, aby rozpocząć pracę na planie Janka Muzykanta. Nie miał za sobą wówczas jeszcze żadnej edukacji aktorskiej, egzamin aktorski w Związku Artystów Scen Polskich zdał bowiem eksternistycznie dopiero we wrześniu 1932 r. W tym samym czasie zdawał zresztą egzamin także Igo Sym, który już od siedmiu lat z powodzeniem występował w Polsce i za granicą. Już na początku 1931 r. Zarząd Główny ZASP udzielił jednak Contiemu prawa angażowania się w ramach sekcji filmowej.

Pierwsza wzmianka o aktorze na łamach magazynu „Kino”, który w kolejnych latach okazał się kluczowy dla kreowania jego wizerunku, pojawiła się 20 lipca 1930 r. Pisząc o nadchodzącej premierze filmu Janko Muzykant, jeden z dziennikarzy wspomniał o Witku jako „nowo odkrytym 'gwiazdorze'”. Tydzień później aktor udzielił reporterowi „Kina” Władysławowi Brunowi wywiadu, w którym opowiedział o sobie i pracy na planie Janka Muzykanta. Brun przedstawił swojego rozmówcę w następujących słowach: „Jest prosty i miły w obejściu, toteż rozmowa z nim od razu nabiera uroku sympatycznej pogawędki”. Zwrócił też uwagę na dwa istotne walory młodego artysty – piękny i miły głos oraz umiejętność gry na skrzypcach.
(…)

Na łamach „Polski Zbrojnej” 12 sierpnia 1930 r. ukazał się z kolei „przypadkowy” wywiad z Witoldem Contim, który został przeprowadzony w czasie kręcenia zdjęć na popularnym warszawskim Kercelaku. „Pracujemy szalenie – od 9 rano do północy” – komentował młody aktor, choć bardziej z ekscytacją niż ze zniechęceniem. Był to przecież jego wielki debiut filmowy, z którym wiązał duże nadzieje. Podkreślał również, że wnętrza nie ustępują zagranicznym dzięki staraniom inżynierów Jacka Weinreicha i Żurawskiego. Przy okazji zdradził też, który aktor jest jego ulubieńcem: „Charles Farrell. Zachwycam się jego kreacją w filmie La Femme au corbeau, widziałem go w Paryżu. U nas pójdzie to, o ile wiem, pod zmienionym tytułem”.

Sam film Janko Muzykant uznał aktor za „szczęśliwe połączenie przeróbki z genialnego utworu Sienkiewicza z nowym ad hoc skomponowanym scenariuszem Ferdynanda Goetla”. W filmie główny bohater nie umiera bowiem, lecz dostaje się do domu poprawy i tam dalej podąża za swoimi marzeniami o muzycznej karierze. Zwracał zarazem uwagę na to, że bardzo często filmowe przeróbki utworów literackich tracą swój największy walor, czyli „literackość, czas słowa”, a ich twórcom zależy wyłącznie na wykorzystaniu sławnego nazwiska. W przypadku Janka Muzykanta walor ten najwidoczniej nie został utracony, skoro scenariusz przypadł Contiemu do gustu. Na różnice między nowelą a wersją filmową opowieści o Janku zwróciła uwagę młodzież szkolna, która była przyzwyczajona do Sienkiewiczowskiego oryginału. Świadczy o tym choćby komentarz na temat filmu opublikowany we wrześniu 1932 r. na łamach „Młodej Myśli”, czyli czasopisma młodzieży gimnazjalnej w Końskich: „Film, owszem, ładny, tylko treść nowelki do treści scenariusza podobna jak pchła do słonia za przeproszeniem: w filmie akcja dość duża, w noweli zaś tej akcji 'jak kot napłakał'”.
(…)

Ścieżka dźwiękowa do filmu Janko Muzykant, którą skomponowali Grzegorz Fitelberg i Leon Schiller, została nagrana w studiu w Berlinie na przełomie września i października 1930 r. na pięciu dwustronnych płytach szelakowych. Kazimierz Krukowski wspominał w książce Moja Warszawka: „Kiedy film został ukończony, producenci postanowili udźwiękowić go. W Polsce w owym czasie nie było jeszcze urządzeń do nagrywania filmów dźwiękowych. Należało jechać z tym do Berlina, a ponieważ Dymsza i ja w tym czasie byliśmy zajęci w teatrze i nie mogliśmy opuścić Warszawy, zaangażowano jako dublerów głosowych na miejsce Dymszy – Michała Halicza, a na moje miejsce – Włodzimierza Boruńskiego. Na szczęście nagrania były, delikatnie mówiąc, tak mało precyzyjne, że publiczność nie tylko nie zdała sobie sprawy, że mówimy cudzymi głosami, ale w ogóle nie zrozumiała ani słowa”. W atelier dźwiękowym pojawili się natomiast odtwórcy głównych ról – Witold Conti i Maria Malicka – o czym informował między innymi magazyn filmowy „Kino”.

W czasie II wojny światowej słuch o płytach ze ścieżką dźwiękową zaginął i przez wiele lat uważano, że muzyka ta została bezpowrotnie utracona. W sierpniu 2020 r. Filmoteka Narodowa – Instytut Audiowizualny poinformowała jednak, że płyty zostały odnalezione w prywatnej włoskiej kolekcji. Repremiera filmu w odrestaurowanej wersji z przywróconą oryginalną ścieżką dźwiękową odbyła się 25 października 2022 r. w warszawskim kinie Iluzjon.

Był to jedyny film, w którym można było usłyszeć śpiewającą Marię Malicką, a zarazem pierwszy, w którym Witold zaprezentował swój talent wokalny. W czasie napisów czołówkowych wykonywał on następujący utwór:

„Tak jak słoneczko czeka do ranka,
By zalśnić najzłociściej,
Tak czekam chwili, kiedy kochanka
Przyjdzie i sen mój ziści”.

Drugim utworem młodego artysty był z kolei ten wykonywany w scenie nazajutrz po pierwszym występie w restauracji. Brzmiał on tak:

„O, już dobranoc, moja Marysiu,
(…)
Oj, położyłbym moją głowisię,
Ino, że nie mam na czym”.

Michał Pieńkowski z Filmoteki Narodowej – Instytutu Audiowizualnego tak komentuje wykonywane przez Witolda piosenki: „Obie są śpiewane na tę samą melodię. Prawdopodobnie jest to jakaś piosenka ludowa, możliwe, że zaaranżowana lub opracowana przez Leona Schillera, bo słynął z kolekcjonowania dawnych pieśni polskich”.

Wróćmy jednak do czasów dwudziestolecia międzywojennego i pierwszego seansu kinowego Janka Muzykanta. Premiera filmu odbyła się 8 listopada 1930 r. w warszawskim kinie Casino. Spotkał się on z raczej pozytywnym odbiorem ze strony kinomanów, których przyciągały przed ekrany nazwiska znanych aktorów, takich jak Malicka, Dymsza czy Krukowski, oraz ciekawiło zmodyfikowane przez Goetla zakończenie. Obraz pokazywano zresztą nie tylko w Polsce, ale też w Belgii, Czechosłowacji, Jugosławii, Rumunii, na Łotwie, a w 1932 r. także w Stanach Zjednoczonych.
(…)

Marek Teler „Witold Conti. Każdemu wolno kochać”
Tłumaczenie:
Wydawnictwo: Oficyna Wydawnicza Rytm
Liczba stron: 288

Opis: Aktor, śpiewak, malarz, poeta… Witold Conti był człowiekiem wielu talentów, lecz zasłynął przede wszystkim jako popularny w latach 30. amant filmowy. Występował u boku takich gwiazd jak Adolf Dymsza, Jadwiga Smosarska i Maria Malicka, a przedwojenna prasa rozpisywała się na temat jego kolejnych ról i dopytywała o kulisy życia prywatnego. Na przestrzeni lat wiązał się zarówno z kobietami, jak i mężczyznami. Książka przybliża historię zapomnianego polskiego aktora, znanego m.in. z głównej roli w filmie „Janko Muzykant”. Wyłania się z niej bohater o złożonej osobowości i barwnym życiu uczuciowym, który pragnął przede wszystkim miłości i zrozumienia.

fot. główna: Filmoteka Narodowa


Tematy: , , , ,

Kategoria: fragmenty książek