Chandlerowski policjant w prochowcu i szaman w jednym. Przedpremierowy fragment „Szamańskiego bluesa” Anety Jadowskiej
Przedstawiamy przedpremierowy fragment pierwszego tomu nowego, „szamańskiego” cyklu Anety Jadowskiej o Piotrze Duszyńskim, chandlerowskim policjancie w prochowcu, który jako szaman musi walczyć z przeróżnymi upiorami nękającymi jego miasto. Powieść „Szamański blues” ukaże się 15 stycznia nakładem wydawnictwa Fabryka Słów.
Gdyby ktoś zapytał, jaka pensja byłaby wystarczająca za to, co dziś robiłem, zaśpiewałbym naprawdę grubą kasę. Nie mniej niż potrójną pensję policyjną. Pewnie dlatego nikt mnie o to nie zapytał. Bycie szamanem to przywilej i obowiązek, bardziej to drugie. No i to nie tak, że się zgłaszasz do roboty. Jesteś wybrańcem. Jasne. To bardzo ładna śpiewka, która w rzeczywistości sprowadza się do tego, że masz spieprzone dna, bo w twoim genotypie są pewne recesywne geny odziedziczone po Bóg wie jak odległym przodku, i generalnie masz przesrane. Niemal się zaćpałem, zanim się dowiedziałem, czym jest ta potrzeba we mnie ? przymus szukania przejścia do innego świata ? i czym są te wszystkie dziwne rzeczy, które widziałem ? świadectwami, że magia istnieje, że istnieją duchy, a ja, tak się składa, mam dar ich widzenia. Nie, to tylko w teorii jest fajne. W praktyce oznacza, że miałem za sobą kolejny ciężki dzień. Nie żebym ostatnimi czasy miewał lekkie. Jest określona masa kłopotów, które facet może wziąć na klatę, nim zacznie go łamać w kościach. I teraz cóż, przeholowałem.
Wtoczyłem się do mieszkania poobijany i zmordowany. Czułem się jak zmęczony życiem sześćdziesięciolatek, czyli facet starszy ode mnie blisko ćwierć wieku. To też zaczynało podejrzanie przypominać normę. Zrzuciłem z grzbietu beżowy niegdyś prochowiec, dziś kłąb szmat pokryty kurzem, olejem silnikowym, ptasim gównem i jeden Bóg wie czym jeszcze, w każdym razie czymś cuchnącym. Intensywny deszcz, który mnie złapał po drodze, tylko pogorszył sprawę, wzbogacając ten niepowtarzalny bukiet subtelną wonią mokrego kundla. Gdybym miał fundusz reprezentacyjny, tobym sobie doliczył za nowy płaszcz, ale do takich jak ja nikt nie spieszy z honorariami. Już widzę reakcję Starszyzny, gdybym im wystawił rachunek za pralnię albo za nowe ubrania. Widać wyglądam zbyt szlachetnie, by kalać swoje niewinne oblicze pieniędzmi czy choćby darmowym obiadem. Jakbym się żywił wyłącznie dobrymi chęciami i blaskiem słonecznym. To mi przypomniało, że minęło kilkanaście godzin, odkąd cokolwiek jadłem, i poczułem dotkliwe ssanie w żołądku. Przez chwilę rozważałem splądrowanie lodówki przed prysznicem, ale jednak pomysł jedzenia w smrodzie, którego sam byłem źródłem, wydał mi się nieco zbyt ekstremalny. Wolałem, by zapaszek nie rozniósł się po całym mieszkaniu, więc jeszcze w przedpokoju zrzuciłem sztywne od brudu portki i sweter zajeżdżający rzecznym mułem i kiblem. Zwinąłem wszystkie ubrania w tłumok i zostawiłem na wycieraczce. Może były do odratowania, ale nie miałem ochoty dotykać ich nigdy więcej. Nagi dowlokłem się do łazienki. Przed powrotem do życia musiałem zmyć z siebie ostatnie dwa dni.
Sycząc z bólu, szorowałem otarcia na czole i dłoniach. I tak niezły wynik, biorąc pod uwagę to, z czym się użerałem. Wyobraźcie sobie nastolatkę, te wszystkie hormony, histerie, emocje o przesadnie wychylonej amplitudzie. Dajcie jej sterydy, które uczynią ją silniejszą od Hulka. A potem odbierzcie jej cielesność, tak by nie można jej było zranić. Nie możesz zabić kogoś, kto już nie żyje. Za to ona mogła zaszkodzić tym, którzy wtargnęli na jej terytorium. I machnąłbym ręką, gdyby straszyła sobie w jakiejś szopie na odludziu, ale dziunia była złośliwą jędzą. Straszyła w miejscu, w którym pożegnała się z życiem, a popełniła samobójstwo, skacząc z mostu. Jedynego mostu w okolicy, przez który każdego dnia muszą przejeżdżać tysiące kierowców, stojąc w korkach dłuższych niż kolejki do spowiedzi przed Wielkanocą. To dlatego zresztą była taka silna. Widzicie, duchy powstają, kiedy śmierci towarzyszą gwałtowne emocje, przemoc, agresja ? energia, która się wówczas wytwarza, sprawia, że dusza nabiera „masy” i staje się duchem. Na początku jest słaba, ale może dalej gromadzić energię, budować swój potencjał cegiełka po cegiełce, aż osiągnie poziom, na którym w taki czy inny sposób może wpływać na świat materialny. Dziunia przez trzydzieści lat wchłaniała emocje (czy muszę dodawać, że głównie negatywne?) kierowców przejeżdżających mostem samochodów. Cóż, pomyślcie o tym następnym razem, rzucając soczystą wiązankę za kółkiem. Na moje, jeśli do kurw dodacie klakson, efekt będzie jeszcze bardziej spektakularny. Tą się już zająłem, ale nie ona jedna skakała z mostu w ostatnim półwieczu.
Oparłem się o ścianę kabiny, wystawiając głowę i plecy pod silny strumień prawie wrzącej wody. Tylko taka mogła spłukać cały syf, jakim obrosłem, łażąc po filarach i spodnim ożebrowaniu mostu. Zwykły kurz i śmierdzący osad spalin to jedno, ale miałem szczęście wdepnąć w więcej niż jeden wychodek skrzydlatych szczurów, kałuże smaru, gnijące wodorosty, truchła ptaków i gryzoni, a nawet guano nietoperzy. Tak, poziom obrzydliwości i smrodu okazał się wysoki nawet dla policjanta z dziesięcioletnim stażem. Zresztą trupy śmierdzą, ale zwykle nie muszę w nie wsadzać rąk. I tak, zapomniałem rękawiczek. Nie myślałem, że cała ta gonitwa pod mostem będzie konieczna. W swoim naiwnym optymizmie nie przewidziałem, że dziunia nie zechce współpracować i że nie jest już niewinną, zagubioną dziewczyną, która ucieszy się z tego, że ktoś ją widzi, słyszy i wie, jak zrobić, by E.T. trafił do domu. Ona miała niezły ubaw, widząc pełne przerażenia miny kierowców, zgniecione zderzaki, ludzi wytrąconych z równowagi, kiedy ich pojazd przestawał słuchać poleceń. Nie widzieli jej, bo nie każdy może zobaczyć ducha, ale wyobraźcie sobie, że kierownica waszego wozu nagle skręca, pedał gazu dociska się do dechy, przeskakuje wajcha skrzyni biegów, włączają się wycieraczki… Jeszcze nikt nie zginął, ale nie dlatego, że nie próbowała nikogo zabić ? po prostu auta na moście upakowane były na tyle gęsto, że nie mogła się rozpędzić. Jeszcze rok, może dwa i stałaby się dość silna, by opuścić most, ale nie chciała czekać. Na szczęście dla mnie była niecierpliwa. Ale za ten rok czy dwa może i ja umiałbym więcej i wiedziałbym, jak ją odesłać z mostu bez wdrapywania się nań, by namalować pod spodem odpowiedni sigil odesłania, a później zwabiać ducha w jego krąg. Na razie nie wychodziły mi próby otwierania portali bez użycia symboli. Odesłałem ją w końcu, ale teraz czułem się jak starzec, zmęczony, poobijany i posiniaczony. Mówcie, co chcecie, ale to nie robi dobrze na męską ambicję, kiedy sponiewiera cię duch wyglądający jak ładniutka szesnastolatka w letniej sukience. Mocno natarłem włosy szamponem, aż piana spłynęła mi po twarzy i karku. Zmyłem zaschniętą krew i ranka z tyłu głowy znów się otworzyła, szczypało niemiłosiernie. Po skroni i łuku brwiowym popłynęła wąska strużka krwi. Pewnie przydałoby się szycie.
? Niech spoczywa w pokoju w najciemniejszym zaułku piekła, jaki jej przypadnie ? warknąłem mściwie.
Woda powoli robiła się coraz chłodniejsza. Junkers miał ograniczoną pojemność, więc szybko spłukiwałem pianę, by nie zaserwował mi lodowatego prysznica. Dość wymarzłem na deszczu. Kiedy się wycierałem, rozległ się dzwonek u drzwi. Nie spodziewałem się gości. Moja dziewczyna, jeśli wciąż uważa, że nią jest, była w Bonn na jakichś targach rzemiosła artystycznego. Dora, czy, jak wolę ją nazywać, Ti, moja do niedawna partnerka z policji łamane na mentorka w świecie, do którego dała mi przepustkę, rozprawiała się z jakimiś swoimi pokręconymi sprawami w Trójmieście. Niektórzy pomyśleliby, że wiodę samotniczy żywot, skoro te dwie kobiety zamykają listę osób, które mogłyby chcieć mnie odwiedzić. Ja nazywam to uregulowanym trybem życia. Nie nawiązuję zbyt łatwo przyjaźni ? niekoniecznie z własnej winy. Większość ludzi to po prostu osły, na które szkoda czasu, a ja nie jestem dobry w gadaniu o niczym i oglądaniu zdjęć z wycieczki do Turcji czy rozkosznych fotek nowo narodzonych potomków.
Aneta Jadowska „Szamański blues”
Tłumaczenie:
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Liczba stron: 416
Opis: Witkacy miał nadzieję, że jeśli zaliczy kryzys przed czterdziestką, będzie się on objawiał idiotycznie szybkim samochodem i nieprzyzwoicie ślicznymi kobietami. Zamiast tego rozpleniły się magia, duchy i upiory. A gdy tylko zaczął sobie radzić z tą pokręconą rzeczywistością, kryzys wszedł w fazę drugą. W życiu Witkaca pojawia się kobieta z jego przeszłości, która nieoczekiwanie zniknęła szesnaście lat wcześniej. Cała w czerwieni, z bagażem kłopotów i tajemnic. Nie czas na spacer w deszczu aleją gorzkich wspomnień. Noworodki umierają, duchy się panoszą bardziej niż zwykle i coś złego czai się na Witkaca w ciemności. Nie czuje się on bohaterem, ale los zdaje się tym zupełnie nie przejmować i rzuca nowe wyzwania. Gdyby chociaż w zaświatach czekał kontyngent nieprzyzwoicie ślicznych kobiet, a nie rozwścieczeni i agresywni Przedwieczni?
fot. Przemysław Bednarczyk
TweetKategoria: fragmenty książek