Biurka polskich pisarzy: Feliks W. Kres
Jeden z najważniejszych żyjących twórców polskiej fantastyki. Był pierwszym pisarzem, który opublikował w naszym kraju opowiadanie fantasy w profesjonalnym czasopiśmie. Jest autorem cyklu „Księga Całości”, który rozgrywa się w świecie zwanym Szererem, gdzie inteligencją obdarzeni są ludzie, koty i sępy. Przez długi czas udzielał na łamach pism fantastycznych pisarskich porad dla młodych adeptów pióra, które później zebrano w dwóch książkach. W 2011 roku oświadczył, że rezygnuje z dalszego pisania. Jego powrót, ogłoszony w ubiegłym roku, to z pewnością wielkie wydarzenie. Aktualnie wydawnictwo Fabryka Słów wznawia opublikowane dotychczas tomy cyklu szererskiego, a autor pracuje nad zwieńczeniem swej sztandarowej serii. Z tej okazji pokazał nam miejsce, w którym przelewa pomysły na ekran komputera. Na załączonych fotografiach (kliknij w zdjęcie, żeby powiększyć) możecie zobaczyć biurko Feliksa W. Kresa. Jedna przedstawia rzeczywiste warunki pracy pisarza, druga to stylizacja. „Czytelnik zechce wybrać, która opcja jest tą prawdziwą” – komentuje Kres.
Miejsce pracy: Biurko jak biurko.
Meble mają być tanie, proste, funkcjonalne. Brzydzę się wszystkim, co zdobione. Albo wydumane i przekombinowane.
Nie, u kogoś w domu nic mi nie przeszkadza. Mówię o swoich czterech ścianach.
Większość mebli projektuję i składam sam (odpuszczam krzesła i łóżka). Nie potrafię w ogóle nic, umiem zepsuć metalowy kubek, ale w drewnie akurat mogę grzebać. Standardowa płyta „osiemnastka”, przycinana i oklejana w stolarni, zawiasy, uchwyty, trochę konfirmatów. W domu wiertarka i klucz do konfirmatów. W ten sposób powstają szafy i szafki, regały na książki…
No i biurko, nie zapominajmy.
Mam do niego taki sentyment, że nadałem mu imię: Biurko.
Bo kiedy nikt nie widzi, bywam romantyczny.
Tryb pracy: KIEDYŚ, gdy siadałem do pisania, odkładałem na bok wszystkie inne zajęcia. No dobrze: większość zajęć, bo coś tam jednak robić musiałem, ale nie będę opowiadał, co.
Nie umiem robić niczego „na pół gwizdka”, gdy więc już siadałem do roboty, poświęcałem pisaniu najczęściej osiem do dwunastu godzin na dobę. Nierzadko szesnaście; bywało i dwadzieścia. W trakcie tego wygasały moje potrzeby, jeśli żona zapomniała mnie nakarmić (zwykle jednak pamiętała; dostawałem jeść razem z kotami), to nie jadłem. Pamiętałem o oddychaniu, czasem się przespałem trzy godziny.
Ale żaden ze mnie fanatyk – jak robota utknęła, to trudno. Zawsze jednak starałem się usiąść choć na godzinkę, zwykle po pewnym czasie ponawiałem próbę. Dlaczego? Dlatego, że dwa lub trzy dni przerwy w sesji to już katastrofa – musiałem od nowa włazić w wykreowany świat, wczuwać się w bohaterów. Jestem jak stary pancernik: potrzebuję sporo czasu, by uzyskać odpowiednie ciśnienie w kotłach i w ogóle ruszyć z miejsca.
Sesja trwała zazwyczaj trzy do czterech miesięcy – tyle mi trzeba, by napisać powieść.
Po takim wysiłku należy się urlop. Zwykle wystarczało mi 9-12 miesięcy. Właściwie zdolność pisania odzyskiwałem znacznie wcześniej, ale człowiek nie jest maszyną, gdy więc już odpocznie, powinien przeznaczyć trochę czasu na różne przyjemności.
Robota nie zając, nie ucieknie. Zdrowa życiowa reguła (sprawdziłem; mam 55 lat): w sprawach zawodowych zawsze rób najwyżej połowę tego, co mógłbyś robić.
Aktualny projekt: Wszystko powyższe, niestety, w czasie przeszłym; TERAZ jest inaczej. Musiałem zdradzić stare, sprawdzone nawyki, bo wdałem się w literacką awanturę. Na rynek trafiają wznowienia większości moich książek, jednocześnie piszę dwie nowe. Te stare książki wymagają przeredagowania i poprawek, bo trochę się zestarzały, dochodzi do tego zwykła obróbka wydawnicza, wiąże się z nią korekta autorska. To 10 dni, więc nie ma o czym mówić, chyba że je pomnożymy przez liczbę woluminów: 11 wydawanych w ciągu półtora roku. I mamy kilka miesięcy pracy przy samych korektach.
Nie ma mowy, bym odciął się od świata tak jak kiedyś; można na trzy miesiące, ale nie na dwadzieścia. Musiałem się nauczyć robienia kilku rzeczy jednocześnie i to w trybie długodystansowym. Nienawidzę takiej roboty i staram się pokazać wszystkim dokoła, że jestem bardzo nierad. Pragnę krzywdzić sieroty, okradać ubogich i niszczyć środowisko naturalne oraz wsadzać niewinnych do więzienia. Planowanie i wykonywanie tego zajmuje mi tyle samo czasu, ile dłubanie w książkach oraz wszystkie czynności towarzyszące, takie jak, dajmy na to, kontakty z wydawnictwem, obsługa autorskiej strony WWW albo pisanie tekstu do cyklu „Biurka polskich pisarzy”.
Stawiam kreski na ścianie, czekając, kiedy to się skończy. Został co najmniej rok. Gdy zakończę ten projekt, natychmiast udam się na urlop. Będzie proporcjonalny do czasu pracy, powinien więc potrwać pięć do sześciu lat.
Plus dwa lata za straty moralne.
[am]
fot. Feliks W. Kres dla Booklips.pl
Kategoria: biurka polskich pisarzy