Pierwsze spotkanie z detektywem Johnem Rebusem – recenzja książki „Supełki i krzyżyki” Iana Rankina

22 września 2022

Ian Rankin „Supełki i krzyżyki”, tłum. Lech Z. Żołędziowski, wyd. Albatros
Ocena: 7 / 10

Nowe wydania książek z serii o detektywie Johnie Rebusie to kolejna już próba spopularyzowania u nas twórczości Iana Rankina. Czy w dzisiejszym zalewie kryminalnej literatury warto sięgnąć po powieści, które są powszechnie uważane za klasykę gatunku?

Kryminał, jeśli czytamy go w papierowej formie, a nie na czytniku czy telefonie, powinien być przede wszystkim poręczny. Jeszcze nie całkowicie kieszonkowy format, ale też niekoniecznie tradycyjny – najlepiej coś pomiędzy. Właśnie w takim przedziale mieszczą się nowe wydania cyklu o Johnie Rebusie. Nie dość, że są poręczne, zgrabne, to jeszcze opublikowane w szacie graficznej miłej dla oka, ze skrzydełkami i (zamieszczonymi na nich) nienachalnymi rekomendacjami. Aż chce się czytać. Za to należą się Wydawnictwu Albatros szczere słowa uznania.

Coś pomiędzy to również określenie, które idealnie pasuje do pierwszej odsłony przygód detektywa Rebusa. W przedmowie napisanej dwadzieścia lat po premierze „Supełków i krzyżyków” (książka ukazała się w 1987 roku) uznany już twórca, jakim stał się Ian Rankin, z lekkim sarkazmem przygląda się swojej powieści, w momencie wydania zaledwie drugiej w dorobku, napisanej przez dopiero co upieczonego studenta. To książka, która wtedy jeszcze nie była pomyślana jako początek długiego cyklu, to kryminał, w którego fabule Rankin próbował złapać na raz wiele srok za ogon. I choć sam Rebus jest już w niej postacią w pełni ukształtowaną, to autor nie wiedział dokładnie, którą pisarską drogą podążyć podczas konstruowania fabuły. Więcej – tak naprawdę wcale jeszcze nie znał dobrze gatunku, w którym ją osadził. Nie był też zorientowany w procedurach policyjnych i generalnie pisał o dużo starszych, bardziej doświadczonych od siebie bohaterach. Pisał ze szczeniacką bezczelnością, co i rusz uciekając od jasno wytyczonych, kryminalnych ścieżek, obserwując życie w Edynburgu i puentując je niebanalnymi metaforami. Generalnie przez jakieś dwie trzecie książki jest tu mało kryminału w kryminale. I może dlatego z taką ciekawością ją czytamy.

John Rebus, szkocki detektyw z wojskową przeszłością, ma w powieści czterdzieści jeden lat. Praca w policji jest w jakimś stopniu ucieczką od demonów przeszłości, które będą miały kluczowy wpływ na toczącą się intrygę. Rebus to były żołnierz elitarnej SAS, ale kiedy czytamy o jego życiu, w niczym nie przypomina wojskowego zabijaki. Jest w separacji z żoną, ma dwunastoletnią córkę, w mieszkaniu stos książek, w tym Dostojewskiego, a kiedy wraca o dziwnych porach do domu, po drodze potrafi ukraść bułki i mleko, by zaserwować sobie poranne śniadanie. Typowy zmęczony życiem gliniarz, można powiedzieć, ale to właśnie jego trauma z czasów pobytu w wojsku, powodująca napady lęków, jest tym elementem, który najmocniej wybrzmiewa w powieści. Do pewnego momentu wręcz spycha na dalszy plan, wydawałoby się najistotniejszy w „Supełkach i krzyżykach”, wątek.

Bo przecież mamy mordercę, którego ofiarami padają bardzo młode dziewczyny. Rankin niezwykle oszczędnie dawkuje informacje na temat sprawcy. Wtrąca co jakiś czas do fabuły krótki fragment, który niewiele nam mówi o zamiarach mordercy. Jakiś inny autor mógłby wykorzystać tę przestrzeń do epatowania makabrycznymi opisami, jednak Rankin jest ponad to, bo bardziej interesuje go opowiadanie o próbujących normalnie żyć ludziach, w mniejszy lub większy sposób związanych ze śledztwem. Dostajemy też dużo informacji na temat rodziny Rebusa, głównie jego brata Michaela, parającego się zawodem magika, co na pierwszy rzut oka kontrastuje z ponurą wymową książki. Tak naprawdę z różnych mniej lub bardziej powiązanych ze śledztwem fragmentów autor tka przed nami obraz mrocznego miasta, w którym przyjezdni widzą tylko historyczną przeszłość, a tutejsi walczą z codziennymi demonami. Dopiero gdzieś po dwóch trzecich lektury akcja nagle nabiera tempa, wszystko się wyjaśnia i nawet dość kontrowersyjny fabularnie motyw olśnienia Rebusa jest na tyle atrakcyjny literacko, że bez żadnych przerw musimy już doczytać książkę do końca.

Pierwsze spotkanie z Johnem Rebusem wypada zatem udanie, choć wielu czytelników może zaskoczyć trochę niedzisiejsza forma tego kryminału, w którym wiele wątków, choćby życie uczuciowe Rebusa, jest ważniejszych od samego śledztwa. Z kolei znajdą się zapewne czytelnicy, dla których „Supełki i krzyżyki” będą orzeźwiającym, literackim doświadczeniem. Cykl o Harrym Hole’u też miał niełatwe początki w „Człowieku nietoperzu” i „Karaluchach”, by potem rozkręcić się w trylogii z Oslo. Mnie osobiście sposób narracji i tkania fabuły przez Rankina w ogóle nie przeszkadza, nawet przy dostrzegalnych konstrukcyjnych brakach powieści. Bardziej ciekawi, jak autor rozwijał postać swojego detektywa w kolejnych odsłonach cyklu i dlatego z dużymi nadziejami zabrałem się już za drugi tom cyklu o Johnie Rebusie, „Mętną wodę”.

Tomasz Miecznikowski


Tematy: , , , , , ,

Kategoria: recenzje