„Poldo” Jaume Cabrégo. Przeczytaj całe opowiadanie katalońskiego pisarza ze zbioru „Kiedy zapada mrok”

25 maja 2019


Nakładem wydawnictwa Marginesy ukazał się nowy zbiór opowiadań Jaume Cabrégo zatytułowany „Kiedy zapada mrok”. Jeden z utworów zamieszczonych w książce prezentujemy poniżej w całości. „Poldo” to niepozbawiona czarnego humoru historia pewnego złodzieja baranów, która staje się przewrotnym świadectwem wojny domowej. Opowiadanie jest kolejnym przykładem mistrzowskich zdolności narracyjnych, do których Cabré zdążył już nas przyzwyczaić, a jednak wciąż potrafi nimi zaskakiwać. Utwór, podobnie jak pozostałe ze zbioru „Kiedy zapada mrok”, przetłumaczyła Anna Sawicka.

Poldo

Moje imię Poldo. Nazwiska moich rodziców: Blasi i Calpena. Mój dom to Casa Gargall w A?rreu. Mój zawód: złodziej baranów. Pseudonim: Poldo Gargall. Zostałem złodziejem, bo nienawidziłem roboty w polu, gapienia się przez cały dzień w ziemię, z motyczką czy kosą, ja pierdolę. Przeżywałem dni chwały, kiedy za moją przyczyną setki baranów zmieniały właściciela, tak że ani pasterze, ani gospodarze niczego nie zauważyli. To delikatna sprawa i wymaga cierpliwości, bo bydlątka należy podkradać powoli i trzeba mieć gdzie je ukryć, zanim trafią do celu. A przede wszystkim musisz mieć dobrego klienta, który je kupi i będzie trzymał z dala od wzroku ciekawskich. Piękna robota, zdrowa, na świeżym powietrzu. Pozwala żyć bez pracy, daje zarobić i poznać świat, od Arcali?s i Baro aż po Walencję, od Tavascan do Arrós i Vallat d?Estaon, i Ti?rvię, od Alins do Llessui, od Tor do Isilu, a jak się bardzo postaram, to aż do dorzecza Flamisellu, na końcu świata. Również do ziem żabojadów. Czasem ukradniesz jedno zwierzątko i musisz drałować dwa dni. A jaka to radość, kiedy docieram do kryjówki w lasanku Perosa z nową sztuką i znajduję tam dwadzieścia owieczek, które spokojnie czekają, aż wyprowadzę je na pastwisko, o mój Boże! To radość trudna do wyrażenia w słowach, ale mam nadzieję, że mnie rozumiecie. Tak dobrze sobie radzę, bo żaden pasterz, choć się chwalą, że znają je wszystkie z imienia, nie wie, czy ma dwieście trzydzieści cztery czy dwieście trzydzieści pięć sztuk. Tak czy nie? Zasrańcy, nie pasterze. Czasami, jak udawało mi się zgromadzić spore stadko, jeszcze strzygłem bydlątka, zanim przeszły przez szlaban w Aula?, żeby sobie dorobić, sprzedając wełnę po korzystnej cenie komuś, kto nie zadaje pytań. Żyło mi się nieźle bez konieczności brania do ręki motyki, ani sierpa, ani kosy, i nie narzekam. Ale po pogodzie przychodzi burza i wieje wiatr północny, a wtedy łatwo o nieszczęścia. Moje nieszczęście wzięło się stąd, że zostawiłem niedogaszone ognisko i obrzynki sera na widoku. Ten ser podprowadziłem Ricardowi z Alós, z Casa Garlera. Aż trudno uwierzyć, że można być takim gapą. Pewnie dlatego, że po wielu latach łatwego handlowania tracisz ostrożność. Również nie przypuszczałem, że mnie namierzyli. Właśnie od kilku dni trzymałem ze dwadzieścia baranów, skradzionych Caregue de Son, bogatemu republikaninowi, który chyba tylko Bogu zawdzięcza, że jeszcze żyje, Bogu i przemytnikom; który ma tyle owiec, że nie dałoby rady ich policzyć. Ale okazuje się, że owszem, że ten pieprzony skurwysyn liczy je codziennie. A prócz baranów Caregue trzymałem w kryjówce trzydzieści sztuk podprowadzonych Jednookiemu z Alós, a ten to już na pewno nigdy się ich nie doliczy. Mój błąd polegał na tym, że wyciągnąłem rękę po barany Caregue. Chociaż bym mu zabrał z pół tuzina, wcale by nie zbiedniał, ale to była obraza honoru, jakbym mu nadepnął na jaja, a taki to nie zostawi człowieka w spokoju, dopóki cię nie chwyci mocno za pysk. Mściwy. Dożarty. Stawili się u mnie trzej ludzie Caregue, biegli w tropieniu śladów.

? Szczur ? przywitał mnie ten gruby i splunął pod nogi.

? Ejże, niech Bóg ma was w swojej opiece i anioł stróż ? odpowiedziałem z uśmiechem, rozkładając ręce na znak wspaniałomyślnej gościnności.

? Że co?

? Niech Bóg ma was w swojej opiece i anioł stróż.

? Cholera, pochwalony! ? Odwrócił się w stronę tamtych dwóch milczków. ? Sprawdzajcie znaki baranów i zaznaczcie te, które ich nie mają.

Obaj milczkowie oglądali i przesuwali owce. Prawie dwadzieścia miało wypalony znak na udzie. Nie wiedziałem, że parę miesięcy temu Caregue z myślą o takich złodziejach jak ja kazał wypalić mały znak w trudnym do wypatrzenia miejscu. Dwaj milczkowie od razu wypalili ogniem znak na owcach Jednookiego, który nigdy nie zadał sobie trudu, by oznaczyć jakąś sztukę, bo uważał, że wszystkie owce w Pallars są jego. Tymczasem tamten ważniak obserwował mnie, przeżuwał jakieś zielsko między zębami, uśmiechał się i myślał sobie nie wiadomo co.

? Pięćdziesiąt trzy barany w zagrodzie! ? krzyknął jeden z milczków. ? Teraz wszystkie należą do Caregue.

? Oj, oj, oj… ? mruknął ten gruby. ? To już drugi raz, Poldo. ? Zamilkł, bo liczył bardzo powoli. W końcu powie- dział: ? Pięćdziesiąt trzy barany to sto batów.

? To zaczynajcie, bo mnie się spieszy. ? Zgrywałem chojraka.

? Spieszy ci się? A dokąd?

Karbowy odwrócił się do swoich ludzi, żeby się ze mnie naśmiewać, a oni dołączyli do kpin z ochotą.

? Muszę oddać Jednookiemu jego owce ? oświadczyłem. ? Czeka na mnie.

? Słyszeliście, milczkowie?

? Tu nie ma owiec Jednookiego. Ani jednej.

? Kto mi je podprowadził? ? Rozglądałem się wokół trochę dla zgrywy jak ksiądz Joan z A?rreu, kiedy głosił kazanie z ambony i patrzył wokół, szukając diabła wśród ludzi. ? Na pewno gdzieś w pobliżu czai się paru złodziei.

Prawda jest taka, że gubi mnie język. Za długi. Tym razem zgubił mnie na całego, bo karbowy zdjął z ramienia strzelbę i wycelował, nie przestając przeżuwać zielska ani się uśmiechać i myśleć sobie nie wiadomo co.

Wiedziałem, że przyszłość mam czarną jak sadza. Ale nie mogłem sobie darować zaczepki, że Caregue to pieprzony skurwysyn i pieprzonym skurwysynem jest każdy z jego zasranych najemników, którzy wykonują za niego brudną robotę.

Ja tylko chciałem powiedzieć strzelaj, do diabła, bo już walę w portki ze strachu i za nic w świecie nie chciałbym tu się posrać. Ale zamiast wyłożyć kawę na ławę, wyszła mi gadka jak u poety czy notariusza i w miejsce słów strzelaj, do diabła, powiedziałem to o pieprzonych skurwysynach, i muszę przyznać, że zgrabnie wyszło.

Karbowy, któremu obce były takie niuanse, wystrzelił z odległości paru kroków, celując prosto w brzuch. Roztrzaskał mi worek z kiszkami, a wszystko wylało się na ziemię. Pobrudziłem łąkę i parę jagniąt. Za blisko podeszły i dostało im się jak maleństwom, które chrzczą w kropielnicy w kościele Matki Boskiej Śnieżnej, znakiem mojej krwi. Ale w portki się nie posrałem.

Pochowali mnie dwie stopy pod ziemią, koło drogi na Montgarri, w pośpiechu, w milczeniu, tylko pod nosem przeklinali i wyrzekali na gówno, które po mnie zostało. Potem zabrali pięćdziesiąt trzy owce i zostawili mnie samego. Ostatnie beczenie, jakie słyszałem, musiało być wtedy, gdy słońce chowało się za Coma albo za lasem Benabe?. Powoli, podczas wielu dni i wielu miesięcy, zamieniałem się w wilgotną ziemię.

Nie wiem, ile czasu minęło. Pod ziemią wszystkie dni są ciemne i mijają szybciej, a może wolniej, sam nie wiem. Musiało upłynąć dużo czasu, zanim usłyszałem pewnego dnia, że kopią blisko mojej nogi czy tego, co z niej zostało. To pewnie fretka albo wygłodniały lis, pomyślałem, i przestraszyłem się, że mnie pogryzie. Ale natychmiast usłyszałem przekleństwa i krzyki, których nie pojmowałem. Ja z żabojadami po drugiej stronie granicy w Aula? czy w Salau dogadywałem się, bo mówią jak Aranejczycy. Ale krzyki tamtych wydawały się kastylijskie, a za kastylijskim to ja nie nadążam, za szybko mówią. Kiedy się nad tym zastanawiałem, położyli obok mnie pięciu młodych mężczyzn. Znałem jednego z nich: to był Zidro z domu Juliany de Bore?n, najstarszy z rodzeństwa z tej rodziny, ode mnie dużo młodszy. Ale miał kulę w głowie, ten urwipołeć. Potem zauważyłem, że pozostali czterej goście też mieli dziury na czole i byli mało rozmowni.

Czas płynął powoli, a może szybko. Wszyscy nowi, cała piątka, też wkrótce zamienili się w wilgotną ziemię. I nie udało mi się nawiązać z nimi ani jednej porządnej rozmowy. I tak leżeliśmy dłuższy czas, ten czas, który płynie pod powierzchnią. Aż pewnego dnia, a może pewnej nocy, zaczęli rozgrzebywać piasek nad nami. Znów pomyślałem o dzikich zwierzętach, może nawet o niedźwiedziu, i znów się przestraszyłem, że mnie ugryzie, choć prawdę mówiąc, nie było już czego gryźć. Ale i tym razem nowi przybysze nie kwapili się do jedzenia. Przyszło mi na myśl, że może mamy gości ? nowych przybyszów z kulką w głowie. Usłyszałem zgrzyt szpadla usuwającego ziemię. I kilof, który stukał z niewielką siłą. Aż wreszcie ktoś, jeden z tych, co dużo krzyczeli, wydobył mnie na powierzchnię i oślepiło mnie światło. Wyciągnęli też moich towarzyszy i nas wszystkich obfotografowali. Drapali mnie po łysinie pędzelkiem, pewnie po to, żeby usunąć kurz. A po chwili przyprowadzili do nas trzy panienki, które nas oglądały z uroczystą miną i rozpłakały się ze wzruszenia. Nie rozpoznałem żadnej z nich. Nie pytając mnie o zdanie, wyrwali mi kawałek kości, a potem nas przykryli, nie wiem, ziemią czy jakimś płótnem. Od czasu do czasu przychodzili różni ludzie, oglądali nas, robili zdjęcia i o czymś rozmawiali, ale nie wiem o czym, bo po długim przebywaniu pod ziemią człowiek słabnie, przestaje rozumieć ludzi i prawie ich nie słyszy. Przyszło więcej kobiet i jeszcze jakiś stary człowiek. I znów zdjęcia, jak w zakładzie Matiesa Rafela z Sort, ale bez takich wymagań, że trzeba trzymać się prosto, założyć świąteczne ubranie i patrzeć, jak ptaszek wylatuje, żadne takie. Kiedy byłem mały, już prawie zrobili mi zdjęcie, ale nic z tego nie wyszło, a teraz, łysy, i proszę.

I pewnego dnia przyszli jacyś oficjele i mnóstwo gości. Wygłosili przemówienia, po czym starannie przykryto nas ziemią, która dotąd nam towarzyszyła. Przestałem słyszeć, co mówią. Ale zauważyłem, że postawili płaski kamień tam, gdzie spoczywaliśmy. Po wielu dniach czy miesiącach, czy latach, sam nie wiem, udało mi się odczytać, co tam stało napisane:

Grób Borda de Perosa

Tu spoczęły na zawsze szczątki następujących osób:

Jordi Gasset Casadevall z domu Gorró d?Isil, rolnik, 38 lat

Lliser Sansa Barlabe? z domu Morosa d?Alós, rolnik, 57 lat

Isidre Trivió Pena z domu Juliana de Bore?n, 25 lat

Jaume Lamargue Riu z domu Magi?ego d?Isavarre, kowal, 41 lat

Narci?s Barlabe? Giralt z domu Cardeta d?Isil, rolnik, 33 lata

Rolnik nieznany

Bohaterowie, ofiary Wojny Domowej, zamordowani przez wojska frankistowskie 10 maja 1939 roku. Niech przyszłe pokolenia zachowają w pamięci tych dzielnych i prawych męczenników.

Borda de Perosa, 10 maja 2002

Ja pitolę ? całe życie robiłem wszystko, żeby nie być rolnikiem. Chcecie wiedzieć, co o tym myślę? Wolałbym, żeby tam, gdzie mowa o mnie jako o nieznanym rolniku, napisali Poldo Gargall z A?rreu, 43 lata. A obok: „Najlepszy złodziej baranów we wszystkich okolicznych dolinach”.

Jaume Cabré „Kiedy zapada mrok”
Tłumaczenie: Anna Sawicka
Wydawnictwo: Marginesy
Liczba stron: 310

Opis: Nędzny chłopiec, który buntuje się przeciwko tyranii nauczyciela, morderca, który wyznaje swoje winy przed kolejną ofiarą, najlepszy na świecie złodziej owiec, który przypadkiem zostaje bohaterem, pisarz, który grozi redaktorowi, że popełni samobójstwo, jeśli ten nie wyda jego książki, staruszek przechadzający się po miejscach, w których wybuchła wojna, ojcowska zemsta dokonana na mordercach córki po trzydziestu latach, a także historia tajemniczego obrazu Milleta, którym fascynują się kolejni bohaterowie i w dziwnych okolicznościach znikają… Cabré pisze szokujące historie, które otwierają się na siebie i przenikają wzajemnie ? wszystkie dynamiczne, z werwą, nieraz z humorem i nieokiełznaną fantazją. „Kiedy zapada mrok” to zbiór opowiadań, które mienią się jak żagwie w ognisku. Niespokojne duchy, które chcą być gdzieś indziej, postacie wyjęte spod prawa, zapachy wywołujące dreszcze, ukłucia ironii, motywy fantastyczne ? to wszystko, co sprawiło, że Cabré stał się jednym z najważniejszych pisarzy europejskich. Jaume Cabré stworzył szkatułkową książkę, w której nie ma zbędnego słowa. To zbiór opowiadań naznaczonych mrokiem i gniewem, ale także ironią, fantazją i zabawą.

Tematy: , , , , , , ,

Kategoria: opowiadania