Staram się przekonywać do czytania – wywiad z Januszem Majewskim

9 czerwca 2017


Janusz Majewski to postać legendarna dla polskiej kultury. Uznany reżyser, scenarzysta, dramatopisarz i wykładowca, autor takich filmów, jak „Zaklęte rewiry”, „C.K. Dezerterzy”, „Mała matura 1947” czy „Excentrycy, czyli po słonecznej stronie ulicy”, jest również ściśle związany ze światem książek. Nestor polskiego kina bardzo często adaptuje na potrzeby X muzy literaturę. Co więcej, sam także jest czynnym literatem. Spod jego pióra wyszła między innymi powieść „Czarny mercedes”, nietypowy kryminał retro, którego akcja osadzona jest w czasie II wojny światowej na terenie okupowanej Warszawy i Lwowa. To historia o namiętności, która powoduje zbrodnię. Z naszego wywiadu z Januszem Majewskim dowiecie się między innymi, dlaczego musimy dłużej poczekać na kontynuację książki, jakie są plany na kinową adaptację „Czarnego mercedesa” oraz jakie zalety dla filmowców (i nie tylko) ma w sobie literatura.

Marcin Waincetel: Powiedział pan kiedyś do swoich studentów: „Ludzie czytajcie, bo inaczej nie macie czego szukać w filmie”. Czy mógłby pan nieco rozwinąć tę myśl?

Janusz Majewski: Tak, tak powiedziałem i powtarzam to przy każdej okazji! Zwłaszcza że ludzie naprawdę nie czytają…

…potwierdzają to zresztą różne badania.

Oni po prostu uważają, że ja ich namawiam do czegoś kompletnie niezrozumiałego, zbędnego… po co czytać? Myślą, że: „kliknie się dwa razy w Internecie i wszystko wiadomo”. Ale nawet najlepsza wiedza nie rozwija wyobraźni. Nie rozwija tego, czego potrzebuje przyszły reżyser – umiejętności kreacyjnych. Ale czyta się też po to, żeby wiedzieć, gdy – załóżmy – ktoś wpada nagle na jakiś teoretycznie genialny pomysł, żeby mieć świadomość, iż ktoś inny może wpadł już wcześniej na podobny trop, żeby nie wyważać otwartych dawno drzwi. Taka niewiedza daje oczywiście pewien złudny komfort, ale to jest jedynie pomocne na bardzo, bardzo krótką metę. A już w ogóle nie rozumiem, jak można nie doceniać samego procesu czytania – fantastycznego doświadczenia wyobraźni, które jest w istocie aktem tworzenia. Człowiek czyta, poznaje jakąś fabułę i zaczyna sobie to wszystko wyobrażać.

Można powiedzieć, że właśnie wtedy, gdy człowiek odtwarza obrazy zapisane na kartach papieru, zaczyna się stawać reżyserem.

Tak – ma się po prostu w głowie film. Ciąg obrazów – pewną wizję. Oczywiście jedni mają wyobraźnię bardziej konkretną, potrafią sobie zwizualizować niesłychanie dokładnie jakieś opisywane wydarzenia i właśnie takie osoby są z reguły najlepszymi kandydatami na studia filmowe. Istnieją natomiast też tacy ludzie, których wizje są nieco bardziej mgliste, nie do końca ukształtowane. Trzeba również umieć czerpać przyjemność z czytania. Jeśli ktoś tego nie poznał… to zadziwiające. Mój ulubiony pisarz, Vladimir Nabokov, powiedział kiedyś, że chodzi właśnie o wywołanie w czytelniku tego dreszczyku na skórze, silnej emocji wywołanej nawet jednym zdaniem, pojedynczym akapitem. On deklarował się zresztą jako zdecydowany przeciwnik pisania w jakimś celu – być za czy przeciw czemuś. Tworzył, aby wzbudzić ten wspomniany wcześniej dreszczyk przyjemności, wręcz zmysłowego doświadczenia. Jeśli ktoś tego nie wie, nie rozumie, to można to porównać z sytuacją, gdy ktoś nigdy nie uprawiał seksu: dlaczego ludzie tak to lubią? Nie wie się, jeśli się nie spróbuje. Poniekąd podobnie jest z pisaniem, a także czytaniem.

Szczególnie ceni pan sobie literaturę XIX-wieczną, dzieła takich twórców, jak Conrad, Flaubert, Dostojewski… Skąd takie preferencje i przywiązanie do klasyki?

Cóż, autorzy z tamtego okresu w pewnym sensie jako pierwsi w dziejach literatury światowej – której korzenie sięgają przecież do czasów starożytnych – tak wnikliwie zaczęli opisywać współczesnego im człowieka. Jego wnętrze, problemy, dylematy. Zauważali pewne sprawy – choć może nie do końca zdawali sobie z tego sprawę – o wymiarze uniwersalnym. Zmieniają się mody, zmienia się świat, powstają różne wynalazki, jednak nasza natura nie zmienia się już tak szybko. Ludzie mają bowiem swoje odwieczne problemy. Chociażby zagadka, która dotyczy naszej obecności na Ziemi, sensu naszego istnienia, a skończywszy na tematach związanych z kontaktami międzyludzkimi. Obcujemy z różnymi osobami – partnerami, przeciwnikami, kimś ukochanym czy znienawidzonym. A są to przecież takie same procesy, jak w starożytności, średniowieczu i późniejszych epokach. Jakoś tak się złożyło, że XIX-wieczni literaci, tworzący równolegle w Rosji, Francji czy Niemczech, zaczęli podobnie reagować na świat. Podobnie opisywać niektóre zjawiska. I to jest właśnie kopalnia wiedzy o człowieku, niezbędne informacje dla młodych adeptów, nie tylko sztuki filmowej. Ale cóż ja mogę zrobić? Staram się przekonywać do czytania, ale nie zawsze się udaje – nie przebiję przecież głową muru.

Wspomnieliśmy o uniwersalizmie, który – mam wrażenie – jest cechą charakterystyczną pana filmografii.

Tak myślałem w odniesieniu do podejmowanych przez siebie tematów, aby były raczej uniwersalne, a nie lokalne czy jakoś szczególnie aktualne, które szybko się dezaktualizują, przez co przestają być aż tak ciekawe. Spotykam się zresztą z opiniami różnych osób, które dopiero poznają moje filmy, zwłaszcza te dawne, sprzed kilkudziesięciu lat – przeważają opinie, że są to obrazy, które się nie zestarzały. A nie zestarzały się właśnie przez to, że traktowały o sprawach uniwersalnych. Z drugiej strony moje wczesne produkcje nie mają też takiego rozgłosu, jak różne, niekoniecznie wartościowe tytuły z lat 50. czy 60. ubiegłego wieku, które dla ludzi starszych są takim nostalgicznym wspomnieniem ich młodości. W moich filmach nie ma właściwie obrazów PRL-u, nie ma tego, co oni mogliby zapamiętać z czasów dzieciństwa, dorastania, czasów, do których każdy chętnie wraca, bo zazwyczaj są to najlepsze lata życia. Chyba zawsze byłem trochę outsiderem. Zawsze starałem się uciekać od tego świata.

To znaczy?

Był taki czas, gdy kwaterowałem w małym, niepozornym mieszkanku. Ale starałem się je tak urządzić, żeby ono nie przypominało mi tego, co jest na przykład w mieszkaniu mojego sąsiada, który zakupił marne, brzydkie, nieciekawe meble w państwowym sklepie. Starałem się wyszukiwać antyki, elementy nietypowe, dzięki którym mógłbym nieco odciąć się od tego świata. Ta postawa pomogła mi jakoś przetrwać ówczesną brzydotę. Istnieje takie rozróżnienie – spojrzenie estetyczne lub spojrzenie etyczne. Ja miałem zawsze skłonność do spojrzenia estetycznego. Do dzisiaj jest zresztą tak, że gdy przebywam w jakimś paskudnym wnętrzu, to działa to na mnie depresyjnie. Starałem się nie robić czegoś takiego w swoich produkcjach filmowych.

Właśnie – ucieczka od rzeczywistości. Trzeba pamiętać, że jest pan właściwie jednym z pionierów, jeśli chodzi o rodzime kino fantastyczne. Nakręcił pan film „Lokis. Rękopis profesora Wittembacha”, ale też na przykład spektakl teatru telewizji „Wierny robot” na podstawie opowiadania Stanisława Lema. Czytuje albo ogląda pan historie z gatunku fantasy czy science-fiction?

Niekoniecznie. Nie szukam też konkretnie takich tematów. Czasami to po prostu przypadek. A jeśli chodzi na przykład o współczesne filmy z gatunku science-fiction, to najczęściej one mnie zresztą odstręczają… Oczywiście – są wyjątki. Takim dziełem jest naturalnie choćby „2001: Odyseja kosmiczna” Stanleya Kubricka. To arcydzieło gatunkowe, ale również kina w ogóle.

Przykładem wysmakowanej opowieści gatunkowej jest natomiast pański kryminał retro, powieść „Czarny mercedes”. Jak wyglądała praca nad stworzeniem tej książki?

Odczułem potrzebę realizacji kryminalnego filmu. Nie przypominam sobie, żeby ktoś wcześniej stworzył w Polsce historię, która byłaby osadzona w czasie II Wojny Światowej, ale która nie dotyczyłaby ani polityki, ani martyrologii, tylko bardzo konkretnej zbrodni – zagadki. Co prawda był pewien głośny swego czasu film amerykański „Noc generałów”, gdzie chodziło o morderstwo popełnione na tle seksualnym, które zostało dokonane właśnie w środowisku generałów niemieckich, część zdjęć odbyła się zresztą w Warszawie, ale to była jednak dosyć wyjątkowa historia. Również chciałem podjąć się realizacji czegoś nietypowego. A mówiąc też szczerze, fotogeniczność munduru niemieckiego… cóż – na obrazach filmowych wygląda to interesująco. Wojenne mundury kojarzą się z elegancją, wytwornością, ale z drugiej strony jednak oczywiście wieją nieprawdopodobną grozą. Długie, często skórzane płaszcze, emblematy – trupia czaszka. Osobliwe połączenie. Nie wszyscy wiedzą, że projektantem mundurów SS był… Hugo Boss, wielki stylista, do dzisiaj jest przecież klasowa firma z jego nazwiskiem.

To, co ciekawe w tej powieści, to właśnie nietypowy anturaż, ale również mocne portrety psychologiczne. Mam wrażenie, że intryga kryminalna, choć wyraźna, to jednak szyta była subtelną, delikatną nicią. Czy od początku chciał pan stworzyć kryminał?

W zasadzie to w pierwszej wersji „Czarny mercedes” był faktycznie bardziej powieścią psychologiczną niż kryminalną, ale ponieważ chciałem napisać coś w tej konwencji (zwłaszcza że to obraz właściwie nietknięty, jeśli chodzi o czasy II Wojny Światowej, a przecież wówczas również dokonywano przestępstw, morderstw, rozbojów – działała tak zwana granatowa policja), to postanowiłem uświadomić czytelnikom, że ludzie podlegają niezmiennym emocjom, namiętnościom, pomimo wojennego terroru, okupacji. Od tego też w zasadzie się wszystko zaczęło.

Kryminalne śledztwo nadkomisarza Króla jest nad wyraz interesujące. Pozostaje zapytać – a co z planami na kontynuację „Czarnego mercedesa”?

Niestety, przydarzyła mi się straszna rzecz – utraciłem ponad 100 stron z komputerowego pliku z tekstem książki. Muszę to teraz wszystko odtworzyć. Pocieszam się, że nowe fragmenty są w mojej ocenie lepsze od tych poprzednich. Obecnie jestem zatem na etapie rekonstrukcji, a później zostało mi napisanie około 200-250 stron, dalszego ciągu opowieści. Zapewniam, że mam to wszystko w głowie. Trochę to jeszcze potrwa, wszystko przez moją wrodzoną pedanterię – staram się poprawiać na bieżąco, a nie potem, nie odkładam tego na później.

Wspominał pan, że wojenne wizje oddziaływały na pana szczególnie pod względem wizualnym. Co zatem z filmową ekranizacją? Istnieją jakieś plany na realizację?

Jest w planach, jak najbardziej. Napisałem scenariusz serialu 10-odcinkowego i filmu fabularnego. Budżet obliczony na około 20 milionów złotych. Dzisiaj zgromadzenie takiej sumy jest bardzo trudne. Poza tym wielu ludzi ma dziś takie wątpliwości, pytania, jak to, po co wracać do tamtych czasów, do okupacji. Dlaczego nie współczesność? A mnie ta współczesność po prostu mało interesuje, dlatego nie jest łatwo z realizacją, jednak nie tracę nadziei. Mój producent uparł się, ze ja muszę stworzyć ten projekt, a ponieważ udała nam się współpraca przy dwóch poprzednich filmach – bo to również jego zasługa – no to cóż, działam!

Jak pan myśli, co stanowi dziś o mierze pańskiego sukcesu jako artysty, który cieszy się przecież nieustannym szacunkiem i popularnością wśród odbiorców kultury?

Wydaje mi się, że jest to jakość. Zawsze starałem się tworzyć filmy ambitne, dopieszczone pod względem formalnym. Nie wiem, skąd to się wzięło, ale muszę powiedzieć, że jakoś od początku czułem, jak powinno się robić filmy. Muszę też przyznać, że właściwie dopiero teraz, na starość, dostałem bardzo piękną nagrodę, gdy faktycznie doceniono niektóre z moich mniej znanych produkcji. Właściwie wszystkie tytuły przed „Zaklętymi rewirami” charakteryzowane były jako dobre, kulturalne, ale nic takiego specjalnego. „Zaklęte rewiry” zrobiły szum, to był na pewno pewien przełom. A potem – ponieważ starałem się za każdym razem tworzyć coś innego, podejmować inny gatunek, inny rodzaj – nie udało się krytyce wtłoczyć mnie do jakiejś szuflady, przedstawić przy pomocy schematu. Mówi się czasem, że ktoś jest specjalistą od komedii, ktoś inny od dramatu – wtedy łatwiej jest klasyfikować i recenzować. A ze mną, no cóż, zawsze był w tym kontekście kłopot dla krytyki. Dopiero teraz odkrywa się niektóre z moich tytułów, wyciąga z nich dodatkowe treści, odczytuje na nowo i poznaje.

To na pewno satysfakcjonujące uczucie.

Zdecydowanie. Zwłaszcza na starość, bo inaczej miałbym poczucie zmarnowanego życia, a tak mam świadomość, że zrobiłem coś, co zostanie na dłużej, będzie doświadczane przez kolejne pokolenia.

Rozmawiał: Marcin Waincetel
fot. (z wyjątkiem zdjęć archiwalnych): Grzegorz Gołębiowski

Tematy: , , , ,

Kategoria: wywiady