Opisanie zła nie jest trudne, ale jego umotywowanie już tak – wywiad z Magdaleną Parys, autorką „Księcia”

12 października 2020

„Książę” to porywająca powieść o demonach historii, które w Niemczech żyją do dziś. Wielkie mechanizmy społeczno-polityczne łączą się z osobistymi dramatami zwykłych ludzi, a spiskowe teorie dziejów z realnymi zagrożeniami XXI wieku – rodzącym się fanatyzmem i demagogią. Ta książka stała się dla nas wyjściem do rozmowy z Magdaleną Parys o patriotyzmie, życiu we wspólnocie, problemach imigracji czy krótkowzroczności rządzących.

Marcin Waincetel: Zastanawiam się, w jaki sposób mogłaby się pani określić. Polsko-niemiecka pisarka, obywatelka świata, kosmopolitka? To interesujące również w kontekście wymyślonych przez panią bohaterów – dziennikarki Dagmary Bosch oraz komisarza Kowalskiego.

Magdalena Parys: To być może zaskakujące w obliczu szerzącego się na świecie nacjonalizmu, ale pytania tożsamościowe nie mają większego znaczenia w Berlinie. Zatem nie mają znaczenia też dla mnie, jestem po prostu Polką, która od dziecka mieszka w Berlinie. [uśmiech] Często powtarzam, że Berlin jest Nowym Jorkiem Europy i tutaj każdy jest skądś, co oznacza tyle samo co, że każdy jest stąd. Myślę, że bohaterowie „Księcia” i ich słowiańskie nazwiska adekwatnie to odzwierciedlają. Mówi się, że w Berlinie mieszka nieoficjalnie 250 tysięcy Polaków, tak dla porównania to o 50 tysięcy więcej niż mieszkańców Torunia.

Nad bohaterami pani prozy na pewno ciąży historia. Ale czy również antyczne fatum? Czy jako autorka czuje się pani wyrocznią, która od samego początku zna przeznaczenie stworzonych przez siebie postaci?

Nie, absolutnie nie. Nie chcę być żadną wyrocznią. Obserwuję wnikliwie otaczający mnie świat, to wszystko. Każda książka, którą napisałam, wytworzyła się w mojej głowie o wiele lat wcześniej, zanim powstała. Aby napisać „Tunel”, musiałam najpierw trzydzieści lat intensywnie żyć, najpierw w PRL-u, potem w mieście otoczonym murem, robiłam sobie w głowie zdjęcia, zapamiętywałam sceny, ludzi, zdarzenia, myślę że po trzydziestu latach takiego wrzenia, to wszystko się ze mnie ulało, wybuchło i w pewnym sensie można powiedzieć, że debiutancki „Tunel” napisał się sam. Ale już go pisząc, miałam pomysł na kolejną książkę, a przy „Magiku” na co najmniej trzy. To potem już działało tak, że gdy usłyszałam gdzieś jakieś zdanie albo czytałam jakiś artykuł, z którym się nie zgadzałam, stawało się to inspiracją, początkiem nowej książki, albo jej końcem … Tak jest do dziś, miliony inspiracji, dużo tematów. Kiedy ja to wszystko napiszę?

Czy zgodzi się pani z tym, że „ci, którzy nie pamiętają przeszłości, skazani są na jej powtarzanie”? Myśl autorstwa George’a Santayany zdaje się dobrze korespondować z wymową „Księcia”.

Z pewnością tak, tylko co z tego wynika? Nic. Wszystko się powtarza, tylko przerwy pomiędzy katastrofami są coraz dłuższe, bo ludzie są coraz starsi, więc i pamięć dłuższa. Ich potomkowie są bardziej wyedukowani, lecz i wrażliwsi niekoniecznie na sztukę i sentencje, którą pan przytoczył. To, co się aktualnie wokół nas dzieje, to przecież wypisz wymaluj sytuacja po pierwszej wojnie światowej – rozedrganie, podenerwowanie, wrzenie wśród wykluczonych, zdesperowanych, oburzonych, którzy gotowi są się zjednoczyć choćby dla najgłupszej idei, aby tylko móc wreszcie wyzwolić z siebie agresję i żal, znaleźć winnego. Wtedy powodem był głód, bieda, dzisiaj kredyt, przypalona zupa, przymus noszenia maseczki, bogatszy sąsiad.

Co stanowiło największe wyzwanie w procesie pisania „Księcia”?

Dla mnie zawsze najtrudniejsze jest połączenie ciężkości z lekkością, czyli opowiedzenie czegoś ważnego w pozornie lekkiej formie. Jak opowiedzieć coś, nie pouczając, nie moralizując, nie manipulując. To wymaga dystansu do własnej powieści, a jak go zachować, kiedy samemu tworzy się te fantazyjne byty? Jak napisać książkę, którą samemu chętnie by się czytało? Do dzisiaj tego nie wiem. Każda książka to dla mnie kolejny debiut.

W berlińskiej katedrze zostają znalezione zwłoki ukrzyżowanego księdza… Mrożąca krew w żyłach zbrodnia ma związek ze światem sztuki i tajemnicami historii. Czy pisanie o pierwiastkach zła – obecnych prawdopodobnie w duszy każdego z nas – bardziej fascynuje czy jednak przeraża?

I jedno, i drugie. Wbrew pozorom opisanie zła nie jest trudne, ale jego umotywowanie już tak. Sceny, które pan przytoczył, pisze się szybko, ale towarzyszą temu takie emocje, że musiałam przerywać, dotykałam jakiś sfer, które nie są moje, a jednak brnęłam w to. Kiedy już zapadnie decyzja o pisaniu o złu absolutnym, nie można jechać z zaciągniętym hamulcem. Czasem trzeba coś przerysować, użyć symboliki z Biblii, wzorców z komiksu, trzeba być przez chwilę samemu tym „złem”. Potem trzeba to wszystko jeszcze wytłumaczyć. I tu zaczyna się powieść.

Padają opinie, że „Książę” to powieść ku przestrodze, która opowiada o odradzaniu się ruchów faszystowskich, ale też o słabości demokracji. W jaki sposób reagować na zaistniałe tendencje?

Mówiąc najogólniej, nie być obojętnym. Być czujnym, gdy się rodzą i są jeszcze słabe, a nie krzyczeć, gdy faszyzm już spadł nam z nieba. Myślę, że coś takiego przydarza się właśnie Niemcom, przeoczyli moment, kiedy powinni byli więcej edukować, chociaż już tyle lat edukowali – więcej przestrzegać, chociaż już od tylu lat byli czujni, jeszcze bardziej interesować się porzuconymi, zdesperowanymi, bezrobotnymi, chociaż to przecież państwo socjalne i tak dalej, i tak dalej… Kiedy wszystko jest dobrze i kraj jest w miarę spokojny, trzeba wiedzieć, że to nie jest dane na zawsze, że trzeba wybiegać zawsze o parę lat naprzód.

Czy ta dalekowzroczność powinna odnosić się tylko do rządzących?

Po prostu trzeba zawsze widzieć i słyszeć więcej jako polityk, jako sędzia, jako nauczyciel, jako inwestor i jako obywatel, a to wszystko oznacza, że trzeba wychodzić ze swoich baniek, ze swych stref wygody, że trzeba jeździć tam, gdzie nie chcą nas słuchać, nauczać nie nauczonych, lecz nieświadomych, trzeba robić wszystko to, co jest trudne, a nie to, co jest łatwe. Kiedy się ten moment przeoczy, nie będzie już z kim rozmawiać, kogo edukować, przywita nas już tylko wroga armia. I ona nie przyjdzie słuchać, ona przyjdzie, by nas zniszczyć. A zatem uprawianie polityki to zawsze bycie o kilka kroków przed, przynajmniej tak wygląda uprawianie polityki przez męża stanu, tak wygląda nauczanie przez pedagoga, tak wygląda uprawianie biznesu przez biznesmena, trzeba inwestować, a nie redukować i tak dalej… Czyli robić wszystko to, czego zaniechano w ostatnich dwudziestu latach w całej Europie. I trzeba to robić właśnie wtedy, gdy wydaje się to najmniej potrzebne. A to właśnie zaniedbano w całej Europie.

Oby ta przestroga nie okazała się również proroctwem.

Wiem, jak to brzmi, lecz wiem, o czym mówię, widziałam na własne oczy te porzucone przez młodych ludzi miasta w byłej NRD, widziałam zachodnioniemieckie miasteczka przemysłowe, w których padły zakłady pracy, widziałam ten pozorny spokój, słyszałam tę pozorną ciszę. Ale nie ma próżni, nie ma tak, że nic się nie dzieje, życie to proces, zawsze znajdzie się ktoś, kto kalkuluje, jak zrobić biznes na tym „spokoju”, rozwiesi plakat, zainteresuje się, a potem zagarnie to, co zasiał. Widziałam, jakie plakaty zawisły tam na słupach. To nie był okres wyborczy, a one tam wisiały. Widziałam, kto i po co zagarnia tych spokojnych ludzi. Na efekt nie trzeba było długo czekać: dzisiaj w Europie to nie wielkie cywilizowane miasta wybierają nam rząd czy urządzają brexit, lecz to wsie, małe miasteczka i wyborcy, o których świat zapomniał.

W jednym z wywiadów stwierdziła pani, że faszyzm i nacjonalizm to mrok, który uobecnia się w postaci tytułowego antagonisty nowej książki. Idea państw narodowych jest jednak wciąż żywa, zwłaszcza w kontekście problemu migracyjnego. W jaki sposób – mówiąc metaforycznie – rozjaśnić mrok, o którym pani mówi?

Zapobiegając. Czyli to, o czym już mówiłam wcześniej. Trzeba widzieć i chcieć widzieć, jaki będzie mój kraj za kilka lat. Trzeba być gotowym na ciężką i niewdzięczną pracą. Myślę na przykład, że Polska to kraj, gdzie od polityków możemy się uczyć, jak nie uprawić polityki, a w Niemczech roi się od polityków, którzy mówią do obywateli to, co powinni byli mówić i robić dziesięć czy dwadzieścia lat temu. Owszem, coś zrozumieli, tylko szkoda, że o dekady za późno. Weźmy temat uchodźców. Niemcy zauważyli ich dopiero wtedy, gdy zapukali do ich drzwi, kiedy pukali do Włochów i Greków, niemieccy politycy udawali, że uchodźców nie ma. A kiedy ich przyjęli, to zaraz cały milion. Dlaczego? Dlatego, że nie widzieli swego kraju za kilka lat, widzieli tylko to, co jest teraz. Ale o tym już mówiliśmy.

Z jednej strony „Książę” to literatura rozrywkowa w najlepszym tego słowa znaczeniu, z drugiej taka, która uwrażliwia na niewygodne tematy. A jakich wartości szuka pani w cudzej literaturze, zarówno jako czytelniczka, jak i twórczyni?

Czytam książki, które są lepsze od tych, które sama jestem w stanie napisać. Tylko taka literatura mnie interesuje. I nie dlatego, że jestem aroganckim bucem, nie, po prostu przeczytałam kilka tysięcy książek w swoim życiu i jestem dojrzałą zaczytaną czytelniczką. Znam najróżniejsze triki i mechanizmy pisarskie i jeśli są zbyt rażące, nie jestem w stanie tego czytać. Książka musi do mnie mówić. Ta mądra, wspaniała książka to może być kryminał albo książka historyczna, biografia. Będąc młodą dziewczyną, czytałam wyłącznie klasykę, a potem już wyłącznie biografie. Potem przerzuciłam się na książki historyczne. Potem czytałam wszystko, od lat gdzieś równolegle do tego czytam materiały źródłowe potrzebne mi do moich książek, czytam więc bez przerwy. Ostatnio przyszło mi do głowy, że tak naprawdę tylko po wybitnych powieściach czuję się o coś bardzo ważnego bogatsza. No ale przypomniałam sobie szybko „Beksińskich” Magdaleny Grzebałkowskiej, która fikcją nie jest, a też mną wstrząsnęła. A zatem arcydzieła nie muszą podlegać żadnym genre. W książkach drzemie czasem taka siła, taka potęga, że może przewrócić nam życie do góry nogami. Mnie kilka lat temu przytrafiło się coś takiego po przeczytaniu graphic novel.

Rozmawiał: Marcin Waincetel

Tematy: , , , , , , ,

Kategoria: wywiady