Od radości po rozpacz i z powrotem ? wywiad z Jakubem Małeckim

24 października 2015

wywiad_jakub_malecki_1
Choć działalnością literacką para się od ponad ośmiu lat i ma na swoim koncie siedem książek, głośno zrobiło się o nim za sprawą najnowszej, która ukazała się nakładem wydawnictwa SQN. „Dygot” to poruszająca antybaśń o polskiej prowincji, naznaczona tajemnicą ballada o ciemnocie i wynikającej z niej ignorancji.

Rafał Siemko: Zacznę może od podstaw: jak rodzą się pana powieści? Co jest najpierw – ogólny zarys fabuły, bohater, jakiś pojedynczy wątek, który później rozwija się w całą powieść?

Jakub Małecki: Zwykle jest to pojedynczy wątek, a nawet mniej ? pojedyncza scena. Często pierwszym impulsem okazuje się jakiś obraz, zdjęcie, zasłyszana rozmowa. Na przykład nie tak dawno temu po obejrzeniu obrazu Malczewskiego pod tytułem „Sztuka w zaścianku” napisałem opowiadanie o namalowanych na nim postaciach. W przypadku „Dygotu” wszystko zaczęło się natomiast od zdjęcia Brenta Stirtona przedstawiającego pięciu niewidomych chłopców albinosów. Fotografia mocno utkwiła mi w pamięci. Zacząłem zastanawiać się nad sposobem postrzegania świata przez osoby inne, naznaczone i wykluczone. Do tego doszły rozmaite historie rodzinne, które miałem w głowie od dawna, i tak narodził się pomysł na „Dygot”.

W „Dygocie” pojawiają się elementy „realizmu magicznego”: spełniające się przepowiednie czy też klątwy. Są one jednak zarysowane w fabule bardzo subtelnie. O wiele wyraźniej zwraca pan uwagę na ciemnotę ludności wiejskiej, która nie potrafiąc czegoś zrozumieć, przypisuje danemu zjawisku wszystko, co najgorsze. Czy nie jest tak, że bardziej od ciemnych mocy powinniśmy się obawiać ignorancji?

Oczywiście, że tak. Straszni są ludzie, a nie potwory. Bać się powinniśmy ciemnoty i ślepej furii losu, a nie klątw czy przepowiedni. Ja w ogóle mam wrażenie, że zwrot „realizm magiczny”, który pojawia się w omówieniach „Dygotu”, jest nadużywany. Przecież, jak pan zauważył, w powieści nie ma to wszystko większego znaczenia. To ludzie interpretują swoje losy tak, żeby zobaczyć w nich jakiś sens. Bohaterowie mojej powieści woleliby pewnie uznać, że to czarny kot jest przyczyną danego nieszczęścia niż przyznać, że coś złego przydarzyło im się bez konkretnej przyczyny. Zresztą, dotyczy to chyba nie tylko fikcyjnych Geldów i Łabendowiczów. Każdy z nas chce wierzyć, że jego życie ma sens.

Aczkolwiek czytając powieść rodzi się w nas przeczucie istnienia świata poza światem. Czegoś, co istnieje pod podszewką rzeczywistości.

Dokładnie tak. Ja naprawdę miewam wrażenie, że pod tą całą zbieraniną składającą się na widzialną rzeczywistość pulsuje jakaś szalona, ślepa siła. Nie wiem, co to właściwie jest, i nigdy się nie dowiem. Może właśnie dlatego wciąż chce mi się pisać. Jako czytelnik szukam w książkach czegoś więcej niż real – może to być tylko jedna scena na kilkuset stronach, jak na przykład we wspaniałej powieści „Sweetland” Michaela Crummeya ? i mam nadzieję w swoich powieściach oraz opowiadaniach również pod tę podszewkę rzeczywistości zaglądać. Nawet, jeśli widzę tam bardzo niewiele albo prawie nic.

Czy utożsamia się pan ze swoimi bohaterami? Czy do którychś czuje pan sympatię bądź antypatię?

To dość paradoksalne, ponieważ swoim bohaterom gotuję zwykle wiele potworności, ale czuję do nich niemal wyłącznie sympatię. Kiedy oglądam w filmie przyrodniczym pościg lwa za antylopą, to nie myślę źle ani o antylopie, ani o lwie. Robią, co muszą. Tak samo jest z ludźmi zaludniającymi strony moich książek. Tak jak w prawdziwym życiu, nikt tam nie jest dobry ani zły. Każdy stanowi mieszaninę cnót i przywar. W pewnym sensie lubię więc wszystkich moich bohaterów.

dygot-okladka

Zastanawiam się jaką drogę twórczą musiał przejść pisarz, który zaczynał od opowiadań grozy, a doszedł do pisania powieści obyczajowych. Co spowodowało zmianę kursu? To, co recenzenci nazywają ostatnio u pana „realizmem magicznym”, zdaje się być pozostałością po owych początkach drogi pisarskiej, z której stopniowo, ale konsekwentnie pan zbaczał.

Przede wszystkim nie wydaje mi się, żebym dokądś przechodził albo obierał jakiś nowy kurs. Kiedy pisałem debiutancką powieść pod tytułem „Błędy”, miałem dwadzieścia pięć lat, więc oczywistym jest, że w wieku lat trzydziestu trzech jestem już trochę innym człowiekiem i piszę inne rzeczy. To wszystko. Byłoby fajnie, gdyby ludzie nie dzielili ciągle literatury na fantastyczną, kryminalną, głównonurtową, obyczajową i tak dalej, bo za chwilę będziemy kategoryzować książki po kolorze okładki. Zawarcie w powieści wątków kojarzonych z literaturą gatunkową nie zmienia tej powieści, nie przerzuca jej automatycznie z jednej przegródki w inną.

„Dygot” dowodzi daru opowiadania historii i wspaniałego władania materią języka. Czy podgląda pan warsztat któregoś z pisarzy? Posiada pan wzór, autorytet?

Dziękuję bardzo. Nikogo oczywiście świadomie nie podglądam, ale zdaję sobie sprawę, że każdy, kto coś pisze, nasiąka częściowo tym, co czyta. Ja sam czytam napadowo, miewam różne fazy. Lubię Steinbecka, Gogola, Mitchella, Lema, McCarthy?ego i Bułhakowa, ale również Tomasza Piątka, Wita Szostaka, Olgę Tokarczuk. Zdarzyło się, że w tym samym czasie czytałem „Wojnę i pokój” oraz „Harry?ego Pottera”. W ogóle kocham J.K. Rowling, ale nie chciałbym pisać tak jak ona. Mam w głowie własny ideał powieści i próbuję się do niego zbliżać.

Czy pana twórczości pomogło w jakimś stopniu doświadczenie zdobyte w charakterze tłumacza?

Pierwsze opowiadanie przetłumaczyłem z języka angielskiego, kiedy miałem już wydanych pięć swoich książek, więc przekłady nie miały wpływu na moją, jak to się mówi, twórczość. Wydaje mi się, że praca tłumacza nie pomaga w pisaniu aż tak bardzo, jak mogłoby się wydawać. Na pewno szlifuje język, ale to chyba tyle. Gdyby było odwrotnie, wszyscy tłumacze wydawaliby w końcu również swoje książki, a tak nie jest. Ja osobiście cieszę się z tego, że po kilku godzinach spędzonych każdego dnia na tłumaczeniu, dalej mam ochotę usiąść do swojej książki. Myślę jednak, że gdybym przez pół dnia zrywał jabłka albo kładł asfalt, to na klawiaturę rzucałbym się później z jeszcze większym zapałem.

wywiad_jakub_malecki_2

Czy pisanie to dla pana jedynie pasja czy już zawód? Kieruje się pan bardziej natchnieniem czy proces twórczy kojarzy się panu raczej z ciężką pracą?

Kiedy pracowałem jeszcze jako analityk w banku, pisanie było pasją, ale ta pasja pożerała mi coraz większą część codzienności. Oprócz tego zacząłem próbować swoich sił w tłumaczeniu książek z angielskiego. Doba gwałtownie mi się skurczyła i musiałem w końcu na coś się zdecydować. Rzuciłem więc pracę i zająłem się tylko literaturą, co wielu znajomych uznało za decyzję samobójczą. Od tamtej pory pisanie jest więc teoretycznie również moją pracą zawodową.

Co do drugiej części pytania, to akurat w moim przypadku pisanie jest po trosze frajdą, a po trosze mordęgą. Frajda jest zwykle na początku. Wpadasz na pomysł, rozwijasz go w głowie, wyobrażasz sobie bohaterów, spisujesz naprędce kolejne wątki i wszystko zaczyna układać się w całość. Mordęga zaczyna się podczas pisania. To, co wyobrażałeś sobie jako idealną scenę otwierającą powieść, na papierze wygląda znacznie gorzej niż w twojej wyobraźni. Po dwudziestu stronach pierwszego rozdziału nie masz pojęcia, co zrobić, żeby płynnie przejść do drugiego. Bohater zaczyna wydawać ci się nudny, sceny banalne. W ogóle dochodzisz do wniosku, że cały ten pomysł na powieść jest żenujący, że pewnie takich książek są już tysiące. I tak dalej. A potem wpadasz na to, jak połączyć te nieszczęsne dwa pierwsze rozdziały, i znajdujesz w swoim bohaterze jakąś wspaniałą cechę. Poprawiasz słabsze sceny. Jesteś zadowolony. I tak w kółko, jak w chorobie dwubiegunowej. Od radości po rozpacz i z powrotem.

Jaką rolę według pana odgrywa dzisiaj literatura?

O rany, to jest pytanie z grubej rury. Nie wiem, nie jestem specjalistą i nie zastanawiam się nad takimi rzeczami. Dla mnie, jako czytelnika, literatura jest najfajniejszą, obok kina, rozrywką. Ja naprawdę uwielbiam czytać książki i rozstawać się na chwilę z rzeczywistością, z tym wszystkim, co mam za oknami. Czasami chcę, żeby literatura wierciła mi w głowie i żeby nie pozwalała mi w nocy zasnąć, ale czasami lubię po prostu przeczytać wciągającą książkę i dobrze się przy tym bawić. Czytam wybitne powieści, ale nie wstydzę się też hurtowo pożerać literaturę popularną. Wstydzić się tego, że książka nam sprawia przyjemność, byłoby głupotą.

Zachęcamy do uczestnictwa w spotkaniu z Jakubem Małeckim, które odbędzie się podczas Targów Książki w Krakowie. Pisarz będzie podpisywał swoje książki w niedzielę, 25 października o godz. 14:00 na stoisku wydawnictwa SQN, D37.

Rozmawiał: Rafał Siemko
fot. Tomasz Pluta

Tematy: , , , , ,

Kategoria: wywiady