Narracja to dla mnie rodzaj uzależnienia – wywiad z Marią Karpińską, autorką „Żywopłotów”

17 kwietnia 2020


Zdaniem Olgi Hund jej opowiadania pisane są Gombrowiczem. Stawiano ją obok takich pisarzy jak Pavel czy Hrabal. Maria Karpińska pojawiła się na literackiej scenie tuż przed nastaniem czasu pandemii. Jej debiutanckie „Żywopłoty” zdają się idealnie odzwierciedlać rzeczywistość, która jeszcze przed kilkoma tygodniami zdawała się być normalnością.

Paulina Janota: Ostatni swój post na Facebooku kończysz hasztagiem #debiutwczasachzarazy. Jak to jest debiutować w takim właśnie czasie?

Maria Karpińska: To dość nietypowy moment na debiut, jak pewnie na wszystko, ale i tak mogę mówić o dużym szczęściu. Książka ukazała się dwa tygodnie przed pojawieniem się koronawirusa w Polsce, więc jej premiera odbyła się jeszcze w „normalnym” świecie. Miała swoje pięć minut w księgarniach, mogłam przekazać bliskim papierowe egzemplarze, zanim nastały czasy kontaktów internetowych. Żal mi oczywiście odwołanych spotkań autorskich, ale nie to jest przecież w tak trudnej sytuacji najważniejsze, poza tym wciąż mam w głowie, jakie szczęście mają w tej sytuacji autorzy książek, które nadal są dostępne, a nawet być może chętniej czytane, gdy wielu ludzi siłą rzeczy zostaje w domach. Inni twórcy, jak chociażby autorzy kinowych premier, spektakli teatralnych, wykonawcy koncertów czy artyści wizualni, którzy właśnie mieli otworzyć wystawy, już tyle szczęścia nie mają.

Tak, pandemia całkowicie zmieniła nasze tu i teraz; myślę, że można nazwać ją małą apokalipsą. Dwójka twoich bohaterów w upalne dni snuje różne wizje końca świata. Myślisz, że taki pandemiczny koniec mógłby znaleźć się w ich scenariuszach?

Dla nich pewnie byłby za mało fantazyjny. Moi bohaterowie skupiali się raczej na najbardziej wymyślnych wizjach końca świata z tej prostej przyczyny, że dla nich to była dziecięca zabawa, rodzaj makabrycznej układanki dziejącej się w głowie, do której dorzucali kolejne elementy. Choć trzeba przyznać, że rzeczywistość, w której się znaleźliśmy, przypomina trochę literacką fikcję lub film science fiction.

Rzeczywistość „Żywopłotów” może nam zatem przypominać naszą przedpandemiczną codzienność. W swojej książce prezentujesz pełne spektrum codzienności – tej dobrze nam znanej – wraz z ludzką kruchością i ułomnością. Świat „Żywopłotów” to świat zwykłych ludzi i codziennie mijanych przez nas miejsc. Bohaterem może być tu każdy….

Każdy w końcu jest bohaterem jakiejś swojej własnej historii i chyba te historie bardziej mnie interesują niż te przez wielkie H. To codzienność i zwykłość wydaje mi się najbardziej inspirująca, postaci pozornie mało imponujące mają nieraz najciekawszą historię do opowiedzenia, a przy tym najłatwiej mi się z nimi utożsamić i je zrozumieć. Książkowi everymani, „ludzie bez właściwości”, oddziałują na mnie dużo silniej niż posągowi bohaterowie dokonujący wielkich czynów. Zresztą wielkość jest bardzo relatywna, wszystko w końcu zależy od skali.

„Żywopłoty” przez swoją budowę przez wielu odbiorców traktowane są jako zbiór opowiadań składający z prologu i siedmiu, zdawać by się mogło, różnych historii. Ty natomiast w wielu wypowiedziach akcentujesz, że traktujesz swój debiut jako powieść – historię o jednym bohaterze.

Urok wydania książki polega na tym, że przestałam być jedyną osobą, która ma jakąś tej książki wizję, jak to było, gdy jeszcze tkwiła w mojej szufladzie. Odtąd żyje własnym życiem i to mi się bardzo podoba. Można czytać „Żywopłoty” absolutnie dowolnie, ja mogę jedynie mówić o tym, jak ja je widzę, choć teraz już powinno mieć to znaczenie drugorzędne. Dla mnie jest to fabuła połączona osobą narratora, który w każdej swojej opowieści stwarza siebie na nowo, myląc trochę trop czytelnika, ale jest to ta sama, przemijająca na kolejnych stronach osoba. Można jednak odbierać „Żywopłoty” jako zbiór opowiadań, można je czytać na wyrywki – każda lektura jest dozwolona, a wynikające z niej wrażenia dla mnie bardzo ciekawe.

Skoro już o narratorze mowa – po rozdziale „Lata 60.” zanotowałam sobie, że narrator jawi mi się jako nieproszony gość żerujący na ludzkim nieszczęściu. W rozdziale „Lata 40.” traktowałam go znowuż jako perwersyjnego podglądacza. Każdy z nich (osiem historii, ośmiu narratorów) jest inny i jednocześnie każdym jest ten sam narrator – jak to możliwe?

W sumie opisane przez ciebie postawy nie są sobie tak bardzo dalekie, bo łączy je zamiłowanie do obserwacji. Ale narrator rzeczywiście w każdej dekadzie swojego życia staje się kimś zupełnie innym aż do granic absurdu, choć równocześnie sposób, w jaki opowiada, pozostaje niezmienny. Czas więc sprawia, że diametralnie się zmienia, staje nowym człowiekiem, ale paradoksalnie to właśnie czas czyni go też spójnym, ponieważ mój bohater nieubłaganie przemija. Tym więc, co czyni go jedną osobą, jest głos, którym się posługuje, oraz przemijanie rozpisane w czasie. Wszystko inne jednak wciąż się zmienia, tak jak nieustająco zmienia się ludzka osobowość.

Twój debiut jest też najlepszym przykładem twoich zainteresowań literackich, w których nadrzędne miejsce zajmuje teoria narracji. Czym jest dla ciebie narracja?

Z pewnością właśnie sposobem na dialog ze światem zewnętrznym. Opowieść to dla mnie najlepszy sposób na zrozumienie świata, zjawisk, relacji, ale i najbardziej naturalne narzędzie, gdy sama chcę coś przekazać, objaśnić,”dać od siebie”, uporządkować swoje myśli. Gdybym umiała malować, śpiewać czy grać na jakimkolwiek instrumencie, komunikowałabym się być może w ten sposób, ale niestety zupełnie nie potrafię. Za to budowanie opowieści sprawia mi dużą przyjemność. Prawidła, jakimi rządzi się świat narracji, również wydają mi się fascynujące. Sam fakt, że człowiek opowiada niemalże od swoich początków, że tej narracji potrzebuje do życia, do tworzenia społeczności, do poczucia własnej tożsamości, jest dość niezwykły. Narracja to też dla mnie rodzaj uzależnienia, mój umysł chyba potrzebuje żywić się opowieściami, by zachować równowagę. Może zresztą ma to jakiś związek z tym, że w którymś momencie zaczął je również wytwarzać.

„Żywopłoty” odczytuję jako książkę drogi, ale drogi człowieka przez życie ze wszystkimi jego etapami – młodość, dorosłość i starość. Wydaje mi się, że to, co znajduje się na końcu tej drogi, zdaje się pojawiać w twojej książce wielokrotnie – śmierć odnajduję niemalże w każdym rozdziale.

To bardzo trafna metafora, rzeczywiście jest coś z podróży w tym przemierzaniu życia przez mojego bohatera. I rzeczywiście wielokrotnie napotyka śmierć, różne jej odmiany. Mierzenie się z końcem, patrzenie na niego z różnych stron – nie zawsze zresztą całkiem poważnych i dramatycznych, mocowanie się bohaterów z myślą o śmierci, ale i jej miejsce w strukturze fabuły – to wszystko są ważne dla mnie tematy, więc przewijają się również w tym, co piszę.

Narrator prologu cytuje Andrzeja Bursę, jego „mam w dupie małe miasteczka”, by tym samym w ostatnim rozdziale „Żywopłotów” zabrać nas na balkon takiego właśnie małego miasteczka. Zabieg celowy?

Zabieg przypadkowy, ale od pewnego momentu uświadomiony. Okazuje się, że tego typu klamry bardziej lub mniej przewrotne czasem pojawiają się w książkach same, można tylko podjąć decyzję, czy przed nimi uciec, czy zostawić je w spokoju. Ta akurat wydała mi się korzystna – mojego bohatera podobnie jak w wierszu Bursy początkowo rozpiera „zbędny nadmiar energii”, któremu towarzyszy rodzaj młodzieńczej buty. Pod koniec książki ta buta przynajmniej do pewnego stopnia ustępuje większej powściągliwości, wycofaniu.

Jesteś zwolenniczką ascezy i precyzji słownej; razi cię nadmiar słów, jaki spotyka się w książkach. Którą w takim razie książkę uważasz za najważniejszą?

Nie wiem, czy nadmiar słów to dobre wyrażenie, z pewnością razi mnie jakiś typ przegadania i braku słownej uważności. Twoje pytanie dało mi do myślenia i okazuje się, że rzeczywiście wszystkie książki, które w tym kontekście przychodzą mi do głowy – może oprócz ważnego dla mnie Prousta, którego precyzja jest jedyna w swoim rodzaju – są raczej prostymi, niewielkimi historiami opisanymi również w sposób prosty, oszczędny, a przy tym ich siła jest dla mnie ogromna i wciąż do nich wracam. Mówię o „Pustyni tatarów” Dina Buzzatiego, „Obietnicy poranka” Romaina Gary’ego czy „Śmierci pięknych saren” Oty Pavla.

Rozmawiała: Paulina Janota
fot. Jędrzej Sokołowski

Tematy: , , , ,

Kategoria: wywiady