Magia młodości nigdy nie znika zupełnie – rozmowa z Robertem McCammonem
Choć był już wcześniej uznanym autorem horrorów, to wielką popularność zapewniły mu „Magiczne lata”, wydana w roku 1991 nostalgiczna i niepozbawiona niesamowitości powieść o dorastaniu we wczesnych latach 60. na amerykańskim Południu. Ostatnie dwie dekady Robert McCammon poświęcił zaś serii książek o Matthew Corbetcie, fantastycznej sadze rozgrywającej się w siedemnastowiecznej kolonialnej Ameryce. Niedawno do rąk polskich czytelników trafiła zarówno nowa edycja „Magicznych lat”, jak i „Zew nocnego ptaka”, pierwsza odsłona cyklu o Corbetcie. Mieliśmy możliwość zamienić kilka zdań z autorem.
Sebastian Rerak: Podobno jako dziecko mieszkał pan w sąsiedztwie nawiedzonego domu. Odważył się pan kiedykolwiek wejść do środka?
Robert McCammon: Ten dom był nie tyle nawiedzony, co opowiadano o nim w okolicy pewną historię. Mówiono, że w jego piwnicy mieszka duch mężczyzny z twarzą oszpeconą przez blizny. Zdołałem zbadać otoczenie domu, ale on sam był zamknięty.
Powiedziałbym, że bardziej inspirujący był dla mnie nawiedzony dom z opowieści mojego dziadka. Dziadek mieszkał w jego pobliżu jako młody chłopak w Karolinie Południowej. Te opowieści bardzo pobudziły i rozwinęły moją wyobraźnię, ponieważ wizualizowałem je sobie w głowie. Myślę, że tak nauczyłem się pisać w sposób pozwalający czytelnikom „zobaczyć” historię.
„Magiczne lata” czyta się miejscami jak swoisty list miłosny do popkultury wczesnych lat 60. Które z pana prywatnych odkryć w sferze książek, filmów czy muzyki uważa pan za najbardziej istotne dla późniejszej kariery pisarskiej?
No cóż, jako młody chłopak czytałem bardzo wiele i namiętnie słuchałem muzyki. Prenumerowałem też magazyn „Famous Monsters of Filmland”, który pisał nie tylko o współczesnych filmach grozy, ale też o horrorach z przeszłości, w tym także z czasów kina niemego. Wiele złożyło się na mój pisarski rozwój i nie sposób nawet wymienić wszystkiego. Lista, która znalazła się w zakończeniu „Magicznych lat”, zawiera jedynie część tego, co wzbudziło we mnie pragnienie zostania autorem.
Co pana zdaniem sprawia, że „Magiczne lata” wciąż zjednują sobie nowych czytelników, którym siłą rzeczy zupełnie obce jest doświadczenie dorastania w latach 60. na południu USA?
Myślę, że niezależnie od tego, gdzie się dorasta, każdy doświadcza radości płynącej z młodości. To, jak sądzę, jest część uroku tej książki. Podobnie jak poczucie tajemniczości, znaczenie rodziny i przyjaźni oraz przekonanie, że magia młodości nigdy nie znika zupełnie z czyjegoś życia. Wszystko jednak zależy od prywatnego punktu widzenia i postawy.
A jednak spora część owej magii zanika wraz z dorastaniem. Co zajmuje jej miejsce?
Inna magia. Magia poznawania samego siebie, świadomość uczuć innych ludzi i respektowanie tych uczuć, zrozumienie, że każdy, kto kiedykolwiek się urodził, nosi w sobie niepowtarzalny świat, który nie zaistnieje już nigdy więcej. Na ten świat składa się rodzina, w której dorastałeś, miejsce urodzenia, wszystkie inspiracje, poglądy na życie, sympatie i antypatie, zainteresowania i hobby, przyjaciele, a wreszcie i wszystko, co robisz na tej planecie. Nie ma dwóch takich samych ludzi. Powinniśmy to zrozumieć, odnaleźć w tym radość i niesamowitość.
Wiedział pan, że „Magiczne lata” zyskały popularność w Polsce po tym, jak ukazały się tu po raz pierwszy w roku 1996?
Nie, zupełnie nie byłem tego świadomy, ale bardzo miło mi to słyszeć!
„Magiczne lata” przesycone są nostalgią, ale ta nie przesłania mrocznych stron opisywanej epoki. Napięcia rasowe, bieda, przemoc wobec zwierząt… Pana wizja nie jest bynajmniej sielankowa.
Chociaż sercem powieści jest młodzieńcza magia, to sama historia musi być prawdziwa wobec realiów czasów, w których się rozgrywa. Czy poznamy radość, jeśli nigdy nie doświadczymy smutku? Czy poznamy, czym jest sukces, jeśli nigdy nie doznaliśmy porażki? Czy zrozumiemy życzliwość bez przekonania się, czym jest okrucieństwo? Wszystko to jest bardzo istotne dla rozwoju człowieka, a „Magiczne lata” śledzą rozwój Cory’ego zarówno jako przyszłego pisarza, jak i jako osoby. Cory jest otwarty na świat i gotowy na różne doświadczenia. Nawet jeśli czasem jest do nich zmuszany.
Wiem, że oryginalny wydawca był początkowo niechętny „Magicznym latom”, ponieważ nie mógł ich przypisać do jednego gatunku. Doprowadzenie do wydania książki musiało być dla pana osobistym zwycięstwem?
Tak było, chociaż zdecydowanie wolałbym, aby cały ten proces od początku przebiegł gładko. Byłem bardzo rozczarowany, kiedy mój ówczesny wydawca nie zrozumiał powieści. Uznałem, że powinien być tym, który ośmiela autora do tworzenia większych i lepszych dzieł, niezależnie od tego, w jakim są utrzymane gatunku.
Po „Magicznych latach” wydał pan jeszcze „Gone South” i na blisko dziesięć lat zawiesił pisanie. Co było tego przyczyną?
Przyczyną były kolejne problemy z wydawcami. W międzyczasie napisałem „Zew nocnego ptaka” i nie mogłem doprowadzić do jego publikacji. Uważałem, że ta książka jest kolejnym krokiem w mojej pisarskiej ewolucji, ale ludzie, od których zależało jej wydanie, nie podzielali mojego entuzjazmu. W tamtym czasie uznałem, że moja kariera jest skończona. Zabrałem swoje zabawki i poszedłem do domu.
„Zew nocnego ptaka” ostatecznie ukazał się w roku 2002, a niedawno miała miejsce premiera jego polskiego wydania. Czuje się pan podekscytowany na myśl o miejscowych czytelnikach, którzy dopiero zaczynają odkrywać serię powieści o Matthew Corbetcie?
Zdecydowanie tak. Bardzo lubię postać Matthew Corbetta i podobał mi się proces kreowania jego świata. Doceniam też możliwość ubarwienia wydarzeń historycznych odrobiną „dziwności”, że tak to ujmę. Tworzenie tego wciąż rozwijającego się cyklu jest dla mnie niekłamaną przyjemnością i czystą frajdą.
Poświęcił się pan tej serii w pełni. Widzi pan szansę na stworzenie zupełnie innej, odrębnej powieści w najbliższej przyszłości?
Tak. Tutaj w Ameryce seria o Corbetcie zbliża się do finału. Zacząłem już pracę nad jej dziesiątą, ostatnią częścią. Będzie mi brakować jego, jego kompanów i historycznego świata, w jakim żyją, ale mam już pewne pomysły na nowe samodzielne powieści.
„Zew nocnego ptaka” i nowe wydanie „Magicznych lat” ukazały się w Polsce w tym roku. Czy spotkał się pan z jakimś odzewem ze strony polskich czytelników?
Powiedziano mi, że książki otrzymały sporo pozytywnych, entuzjastycznych recenzji. Zauważyłem też wiele postów w mediach społecznościowych na ich temat. Cieszę się, że polskim czytelnikom spodobały się obie powieści.
Tymczasem na rok 2023 zaplanowana jest polska premiera „Słuchacza”. Jak przedstawiłby pan tę powieść?
Jej akcja rozgrywa się w Nowym Orleanie w roku 1934, a głównym bohaterem jest młody czarnoskóry mężczyzna zamieszany w plan porwania dla okupu uknuty przez dwóch najgorszych złoczyńców, jakich mogłem wymyślić. W swojej głowie „słyszy” on głos uprowadzonej białej dziewczynki z bogatej rodziny, która z kolei jest w stanie usłyszeć jego. Tym samym bohater jest jedynym człowiekiem zdolnym do komunikowania się z nią, przez co być może jest w stanie ją odszukać i ocalić.
Czy poza zaskarbieniem popularności „Magiczne lata” zmieniły jakoś pana życie?
Z pewnością dały mi pewność siebie. Sądziłem, że jeśli odniosę z tą książką sukces, tak jak na to liczyłem, będę mógł zrobić wszystko. Dzięki niej zapragnąłem też odejść od horroru i spróbować czegoś nowego. Przekonałem się, że nie należy obawiać się nowych wyzwań. W tym sensie „Magiczne lata” niewątpliwie zmieniły moje życie.
Rozmawiał: Sebastian Rerak
fot. Robert McCammon/YouTube
Kategoria: wywiady