Uciekająca opowieść – recenzja komiksu „Terra Incognita” Łukasza Ryłki

26 marca 2021

Łukasz Ryłko „Terra Incognita”, wyd. Kultura Gniewu
Ocena: 7 / 10

Łukasz Ryłko, autor intrygującego albumu „Śmiercionośni”, po dość długiej nieobecności na scenie komiksowej wraca z obszernym dziełem mogącym w równym stopniu kojarzyć się z elementami prozy Stanisława Lema, jak i z fabularnymi eksperymentami w filmach Federica Felliniego.

Z „Terrą Incognitą” jest tak, że w głowie czytelnika zostaje przede wszystkim początek i jego konsekwencje rozciągające się na całą fabułę. Mężczyzna wypada w pośpiechu z mieszkania, po drodze ma zrobić konkretne zakupy, potem niefortunnie się przewraca i… budzi się w ciele, czy raczej w mechanizmie robota. Mechanicznie również łączymy te dwa punkty styczne, czyli upadek i pobudkę w nowym ciele, jakby z góry zakładając, że to dokładnie ten sam bohater, choć jest też całkiem prawdopodobne, że to pierwszy z wielu literacko-obrazkowych żartów autora komiksu i niekoniecznie musi tak być, jak nam się wydaje.

Ten wdrukowany w naszą świadomość ciąg przyczynowo-skutkowy jest później nieustannie łamany przez Łukasza Ryłkę w tej odysei sympatycznego z wyglądu robota określonego mianem Jedynki (z powodu numeru widniejącego na jego blaszanym torsie). Maszyna budzi się na jakimś nieznanym lądzie, do którego odnosi się tytuł komiksu, i rozpoczyna tułaczkę w poszukiwaniu… trudno powiedzieć konkretnie czego.

Na pewno, podobnie jak Jedynka, my jako czytelnicy chcielibyśmy poznać przynajmniej kilka odpowiedzi, na czele z tym, dokąd prowadzi ta fabuła, ale nie ma tak łatwo. Kiedy wydaje się, że odpowiedź może być tuż tuż, następna plansza okazuje się mylić tropy, jednocześnie podsuwając coraz to nowe. Czytelnik próbuje to wszystko odhaczyć sobie w głowie – bo musiała być jakaś wyprawa kosmiczna, bo po lądowaniu coś się wydarzyło, bo roboty się zbuntowały i żyją teraz jak ludzie, a nawet biorą udział w turniejach bokserskich, bo jest tutaj rodzaj jakiejś czarnej, kleistej formy życia, bo słowa, które wreszcie po długim czasie padają ponownie w komiksie tylko komplikują sprawę… To prawda, nie jest łatwo. Nawet Tadeusz Baranowski, który kiedyś wydawał się dzieciakom czytającym komiksy ze „Świata Młodych” zbyt hermetyczny i wysublimowany, przy znaczeniowej ekwilibrystyce Łukasza Ryłki jest twórcą wagi lekkiej.

Skojarzenie z Tadeuszem Baranowskim to zresztą ciekawy trop, który urzeczywistnia się na ostatniej (lub: przedostatniej?) planszy komiksu „Terra Incognita”. W tej opowieści ważny jest ciąg skojarzeń, który stanowi ważny ładunek twórczości autora „Antresolki profesorka Nerwosolka”. Baranowski skupia się jednak bardziej na giętkości języka, natomiast u Ryłki ciąg skojarzeń hurtem łączy ze sobą symbole i motywy zarówno z klasyki science fiction Stanisława Lema, jak i prozy Brunona Schulza czy filmowego „Rękopisu znalezionego w Saragossie”. Pytanie, dokąd ta żonglerka cytatami i nawiązaniami prowadzi? I czy musi dokądś prowadzić? A może autorowi i czytelnikowi powinno wystarczyć radosne buszowanie po śmietnisku wyobraźni, w którym motywy z różnych dzieł mogą łączyć się w każdy możliwy sposób? A więc śmietnik czy swego rodzaju gra z czytelnikiem? A może jedno i drugie?

„Terra Incognita” to komiks niemal w całości czarno-biały. Ta stylistyka pasuje do retro konwencji także w sferze symboliczno-znaczeniowej, jednak są momenty, kiedy inne kolory nabierają w tej opowieści znaczenia. Wystarczy spojrzeć na okładkę, na litery w tytule, na pierwsze trzy schodki, którymi będzie schodził Jedynka. Może te trzy kolory są kluczem do odczytania historii z „Terra Incognita” i poznania jej najważniejszej tajemnicy? Zaraz, przecież tych kolorów jest więcej niż trzy, bo przecie jeszcze nakładają się na siebie i wtedy jest ich już sześć. Czy to kolejny żart, kolejna pułapka zastawiona na czytelnika?

Opowieść, która się przed nami jawi, nieustannie ucieka, skręca w zawiłe tory, którymi zazwyczaj nie podążają linearne fabuły i na tych zakrętach po prostu tracimy oddech, zmuszając zdezorientowany umysł do jeszcze bardziej wytężonej pracy. Może to złe podejście i po prostu trzeba poddać się biegowi wydarzeń? Jednak patrząc na to, jak skończył prawdopodobny bohater komiksu, kiedy wybiegł z domu, fiknął koziołka i w efekcie zniknął ze swojego świata, może ów bieg nie jest wskazany? Dlatego podczas kolejnej lektury komiksu „Terra Incognita” zatrzymajmy się na dłużej na szczególnie intrygującej planszy i pozostańmy chwilę na fabularnych rozstajach. Być może wydarzy się wtedy coś naprawdę nieprzewidywalnego i opowieść nagle przestanie przed nami uciekać.

Tomasz Miecznikowski

Tematy: , , ,

Kategoria: recenzje