Dialog z Saint-Exupérym – recenzja książki „Mała Księżniczka” Karoliny Lewestam
Karolina Lewestam „Mała Księżniczka”, wyd. W.A.B.
Ocena: 7 / 10
Kilka tygodni temu na polskim rynku ukazała się książka, która ma szansę poruszyć serce niejednego czytelnika. Mowa o „Małej Księżniczce” Karoliny Lewestam. Pisownia wielką literą odgrywa tutaj niebagatelną rolę: powiastki tej nie należy bowiem mylić z klasyką dziecięcej literatury, jaką jest „Mała księżniczka” autorstwa Francess Hodgson Burnett. Ale już skojarzenie z innym klasycznym dziełem z biblioteczki każdego starszego dziecka, a i niejednego dorosłego, jest jak najbardziej na miejscu. Chodzi o „Małego Księcia”, który był główną inspiracją dla powstania omawianej książki.
Mała Księżniczka to dziewczynka mieszkająca na małej planecie, gdzie pewnego dnia wędrujące ptaki upuszczają przez przypadek cebulkę tulipana. Księżniczka zasadza go, pielęgnuje, a z czasem wyrasta z niego piękny i samolubny kwiat. W miarę upływu czasu i życia z Tulipanem dziewczynka odkrywa w sobie ciemne Coś, które zaczyna się w niej coraz bardziej rozpychać i coraz bardziej ją niepokoić.
Tymczasem na Ziemi znana pilotka Amelia Earhart w trakcie podjętej próby okrążenia naszego globu samolotem rozbija się na niewielkiej wysepce, gdzie niechybnie czeka ją ostateczność, jeśli nie naprawi maszyny (autorce należą się gratulacje za świetny pomysł na wyjaśnienie tajemniczego zniknięcia Earhart).
A dalej już historia toczy się znanym z „Małego Księcia” schematem: Mała Księżniczka opuszcza swoją planetę, a potem w kosmicznej podróży napotyka mieszkańców i duchy innych planet. Dzięki ich przykładom uczy się wiele o świecie i o sobie samej. Na Ziemi spotyka Amelię Earhart i nawiązuje z nią relację, która odmieni obydwie bohaterki.
Pisanie książki wzorowanej na tak znakomitym oryginale to przedsięwzięcie pełne wyzwań. Zagorzali miłośnicy „Małego Księcia” mogą zapytać z oburzeniem: „po co?”, inni, czytając o podobieństwie do książki Antoine’a de Saint-Exupéry’ego, bez zastanowienia skierują swoje kroki do najbliższej księgarni, a jeszcze inni pokuszą się o powrót do lektury sprzed lat. I tutaj właśnie wchodzimy na grunt grząski, jak nie ryzykowny: porównanie z pierwowzorem. Nie da się ukryć, że Karolinie Lewestam nie udało się osiągnąć maestrii francuskiego pisarza. „Mały Książę” to przepiękna, także w sferze językowej, przypowieść, pełna magii i kompletna w swoim założeniu. Dlatego książkę Lewestam należy traktować jako pewnego rodzaju dialog nawiązany z Saint-Exupérym: bo który czytelnik nie miał choćby raz ochoty dopowiedzieć pewnych zdarzeń, pozmieniać trochę w koncepcji autora swojej ulubionej książki? Karolina Lewestam nie poprzestała na zastanawianiu się, ona swoje przemyślenia zmieniła w książkę. I to książkę zasługującą na uwagę.
Nie sposób opędzić się wrażeniu, że to historia z kategorii tak modnej ostatnimi czasy serii książek dla dziewczyn, które nie mają zamiaru iść utartymi szlakami konwenansów (lub dla ich rodziców, którzy takiej drogi nie chcą dla swoich córek i pragną widzieć je jako młode buntowniczki). I tak w „Małej Księżniczce” mamy Amelię Earhart, która może stać się ucieleśnieniem idei, że marzenia należy realizować, niezależnie od piętrzących się przeszkód. I mamy dziewczynkę, która z powodu toksycznej relacji mierzy się z coraz większymi problemami z samą sobą. Jej historia ma wydźwięk terapeutyczny: pokazuje, jak rodzi się depresja, ale i w bardzo mądry sposób uświadamia, że można wyrwać się jej z jej szponów.
Ale czy to na pewno powiastka dla małych dziewczynek? Odpowiedź brzmi: bynajmniej. To książka dla zdecydowanie starszych czytelniczek, nastolatek, ale i (a może przede wszystkim) dla dorosłych kobiet. Myślę, że lektura „Małej Księżniczki”, szczególnie dla tych ostatnich, może okazać się pełna wzruszeń. Książka Karoliny Lewestam zasługuje więc na to, by czytać ją niezależnie od „Małego Księcia”. A czytać ją zdecydowanie warto, bo to książka, która daje nadzieję.
Katarzyna Figiel
TweetKategoria: recenzje