„Dom na wzgórzu” Petera Jamesa ? gotycki horror mistrza kryminałów zainspirowany osobistymi przeżyciami autora
Nakładem wydawnictwa Albatros ukazała się premierowa powieść brytyjskiego mistrza kryminałów i thrillerów, Petera Jamesa. W „Domu na wzgórzu” autor zwraca się ku gotyckiemu horrorowi i porusza dobrze znany miłośnikom grozy motyw nawiedzonego domu, opierając się na osobistych doświadczeniach.
„Dom na wzgórzu” to historia młodej pary z 12-letnią córką, typowych mieszczuchów z krwi i kości, którzy decydują się na przeprowadzkę na wieś. Jako nowe miejsce zamieszkania upatrzyli sobie ogromną, zrujnowaną gregoriańską posiadłość. On, z zawodu projektant stron internetowych, jest zachwycony przeprowadzką. Wprawdzie wydatek był ogromny, ale traktuje nieruchomość jako inwestycję, która ma generować zyski i być bazą jego nowej firmy. Ona, z zawodu adwokat, podchodzi do nowego domu z mniejszym entuzjazmem. Posiadłość położona jest daleko od rodziny, znajomych i sklepów, na dodatek wymaga ogromnego nakładu pracy. Córka także nie jest zadowolona, bo chociaż jej pokój wygląda ładniej od poprzedniego, to jednak brakuje jej szkolnych przyjaciółek.
Rodzina przeprowadza się do nowego domu w piątek. Pierwsze dziwne zdarzenie ma miejsce już w niedzielę wieczorem. Kiedy 12-latka jest w trakcie wideorozmowy ze swoją przyjaciółką, ta w pewnym momencie pyta, kim jest starsza kobieta, która stoi z tyłu. Rozmowę coś niespodziewanie przerywa, a kiedy dziewczynka obraca się, nie widzi za sobą nikogo. Szybko okazuje się, że Harcourtowie nie są jedynymi mieszkańcami posiadłości. Próbując rozwikłać zagadkę, odkrywają przerażającą historię domu i zastanawiają się, czy będą w stanie kiedykolwiek uwolnić się z jego szponów.
Peter James lubi w swoich powieściach odwoływać się do osobistych doświadczeń. Historia przedstawiona na kartach „Domu na wzgórzu” również ma wiele wspólnego z tym, co przydarzyło się autorowi blisko dwie dekady temu. W 1989 roku wraz ze swoją ówczesną żoną zakupili zabytkową posiadłość, w której im oraz ich bliskim przydarzyło się wiele trudnych do wyjaśnienia rzeczy.
Pisarz tak wspomina swój pierwszy dzień po przeprowadzce: „W ten piękny wiosenny poranek stałem na werandzie z moją ówczesną teściową, bardzo twardo stąpającą po ziemi kobietą, emerytowaną sędziną. Miała ona też swoją ?zwariowaną? stronę ? była otwarta na wszelkiego rodzaju zjawiska paranormalne i zawsze miała powracające, zatrważające sny, gdy ktoś, kogo znała, miał umrzeć. Od drzwi wejściowych, gdzie staliśmy, biegł długi, wąski korytarz, który prowadził przez niemal całą szerokość domu, poprzez wyłożone dębowymi panelami atrium z czterema kolumnami doryckimi, które prowadziły do kuchni. To atrium było wszystkim, co pozostało z klasztoru wybudowanego pierwotnie na tym miejscu i można jeszcze było zobaczyć łuki, pod którymi stał ołtarz. Kiedy odsunęliśmy się, aby przepuścić ludzi od przeprowadzki wychodzących po kolejną rzecz, nagle ujrzałem cień, który przemknął we wnętrzu domu, jak ptak na tle niewielkiego okienka. ?Widziałeś to?? ? teściowa spytała z wiadomym spojrzeniem. Pomimo ciepła promieni słonecznych poczułem nagłe chłód. Wiedziałem, że w tej chwili zobaczyłem coś niesamowitego. Ale nie chciałem wystraszyć żony pierwszego dnia naszego pobytu w tym domu. Byliśmy oboje mieszczuchami, to była nasza pierwsza przeprowadzka na wieś. Już i tak miała obawy z powodu ustronnego położenia posiadłości. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowałem, to niepotrzebne straszenie jej duchami. Pokręciłem więc głową i powiedziałem teściowej, że nic nie widziałem. Ale prawdę mówiąc, byłem tym trochę wystraszony”.
Pierwsza noc w nowym domu przebiegła pisarzowi i jego żonie spokojnie. Również pies nie zachowywał się dziwnie, jak to ponoć zwierzęta mają w zwyczaju w obliczu nadprzyrodzonych zjawisk. James uznał, że to dobry znak. Jednak już następnego dnia zaczął dostrzegać w powietrzu niewielkie punkciki światła, które początkowo uważał za refleksy odbijające się od okularów, kiedy jednak zdejmował i zakładał szkła ponownie ? nie było już ich widać.
Gdy autor wyszedł z psem na spacer, spotkał starszego mężczyznę, który podszedł do niego i przedstawił się jako sąsiad. „?Pan jesteś James, prawda?? – zapytał. ?Tak, to ja? ? odparłem. ?Właśnie przeniosłeś się pan do dworku?? ?Dwa dni temu?. ?A jak się panu układa z szarą damą?? ? zapytał z dziwnym, nieco zagadkowym spojrzeniem, które z miejsca mnie zaniepokoiło. ?Z jaką szarą damą?? Wtedy naprawdę mnie przestraszył. ?Byłem opiekunem tego domu u poprzednich właścicieli. W zimie używali atrium jako przytulnego konta z uwagi na przylegającą kuchnię, skąd zawsze było ciepło od kuchenki. Sześć lat temu siedziałem tam i oglądałem telewizję, kiedy złowrogo spoglądająca kobieta o szarej twarzy, ubrana w szarą jedwabną krynolinę, zmaterializowała się od strony ołtarzowej ściany, przemierzyła cały pokój, spojrzała na mnie wrogo, machnęła mi przed twarzą sukienką i znikła w boazerii za mną. Trzydzieści sekund później już mnie tam nie było. Wróciłem po swoje rzeczy dopiero rano. Nawet siłą mnie tam drugi raz nie zawleką?. Uderzyła mnie zarówno jego szczerość, jak i prawdziwy strach, co mogłem wyczytać z jego oczu, kiedy opowiedział mi historię” ? relacjonuje Peter James. „Następnej niedzieli zaprosiliśmy moich teściów na obiad. Podczas gdy żona była zajęta ostatnimi przygotowaniami do posiłku, wziąłem na bok teściową i zapytałem, co dokładnie widziała tego dnia, gdy się wprowadziliśmy. Opisała kobietę z szarą twarzą, ubraną w szarą jedwabną krynolinę, poruszającą się po drugiej stronie atrium – dokładnie taką samą, jaką opisał mi starzec”.
Po konsultacji z żoną Peter James skontaktował się z zaprzyjaźnioną medium, która potwierdziła obecność szarej damy i wyjaśniła, że tylko ksiądz jest sobie w stanie z nią poradzić. Pisarz poprosił więc o pomoc znajomego wikariusza, który jest „nowoczesnym myślicielem, duchownym mającym problem z biblijną koncepcją Boga, ale nadal zachowującym zaraźliwą wiarę” i co najważniejsze – piastuje stanowisko głównego egzorcysty w kościele anglikańskim. „Byłem nieco zaskoczony, kiedy raźnie wszedł do atrium, zatrzymał się na kilka minut, a potem głośno i bardzo mocno wypowiedział w powietrze ?możesz już odejść!?. Po czym odwrócił się do mnie i rzekł: ?Teraz powinno już być w porządku?”.
I rzeczywiście tak było aż do 1994 roku. Pisarz miał taki zwyczaj, że swoją ostatnią powieść kładł na pięknie zdobionej, zabytkowej skrzyni w atrium, aby odwiedzający go goście mogli zobaczyć książkę. „W ten konkretny słoneczny poranek, około 7:45, jadłem śniadanie, gdy moja żona była na górze i szykowała się do pracy. Nagle zawołała: ?Czuję, że coś się pali!? Momentalnie zdałem sobie sprawę, że ja też to czuję. Odwróciłem się i ku swemu zdumieniu zobaczyłem, że książka leżąca na skrzyni była w ogniu. Podbiegłem, chwyciłem ją i wrzuciłem do zlewozmywaka, po czym odkręciłem kurki, aby zgasić płomienie. Oczywiście istniało prozaiczne wyjaśnienie tego wypadku: na skrzyni niedaleko książki leżał okrągły szklany przycisk do papieru. Gorące promienie słoneczne w ten czerwcowy poranek odbiły się od niego i załamały w taki sam sposób, w jaki w dzieciństwie podpalaliśmy różne rzeczy lupą. Ale fakt, że to się stało w tym pomieszczeniu, w którym wcześniej pojawiała się zjawa, nadał temu bardzo złowrogi wymiar”.
Autor zdecydował się dowiedzieć czegoś o historii domu, w którym zamieszkał. Przez większość XX wieku posiadłość należała do rodziny Stobartów, z których najbardziej znany był przedwcześnie zmarły operator filmowy i zoolog Tom Stobart. Jamesowie odnaleźli i zaprzyjaźnili się z wiekową już siostrą Toma, Anne, która wyjawiła im, że w rodzinie była osoba mogąca odpowiadać przedstawionemu przez nich rysopisowi. Chodziło o jej babcię, która nienawidziła ludzi, a szczególnie szczęśliwych mężów, bo sama miała nieudane małżeństwo. Słynęła też z okrucieństwa. Potrafiła przywiązać Anne w dzieciństwie ręce do ram łóżka, aby ? jak mówiła ? ustrzec ją przez zakusami dotykania się. W czasie II wojny światowej dom służył jako kwatera kanadyjskich żołnierzy. W drugiej połowie XX wieku kupiły go trzy pary ? i wszystkie trzy, ku satysfakcji nawiedzającej posiadłość kobiety, rozwiodły się. Trzecią byli Jamesowie.
„Dom na wzgórzu” to pełen niespodziewanych zwrotów akcji horror gotycki, który odwołuje się do klasyki powieści o nawiedzonych domach. Peter James tchnął jednak w swoje dzieło świeżego ducha. Zjawy pojawiają się na ekranach telefonów, wysyłają smsy i e-maile. Jak twierdzi autor, tego typu proza jest tym lepsza, im celniej uderza w czułe miejsce człowieka, gdy rozgrywa się w rzeczywistości, którą odbiorca dobrze zna. „Myślę, że w naszym współczesnym świecie, w którym media są zdominowane przez ateistyczny punkt widzenia, fascynacja nawiedzonymi domami bierze się z tego, że takie historie przypominają nam, że być może – tylko być może – istnieje coś jeszcze. To Elizabeth Bowen powiedziała kiedyś, że spośród wszystkich milionów opowieści o duchach opowiadanych przez wieki potrzeba tylko jednej, która byłaby prawdziwa, tylko jednej, aby świat zmienił się na zawsze” ? mówi James. „Dom na wzgórzu” raczej nie zmieni świata, ale niejednej osobie może zapewnić moc wrażeń, szczególnie podczas wieczornej lektury.
Na załączonych zdjęciach możecie zobaczyć „nawiedzony dom”, w którym mieszkał Peter James.
[am]
Wypowiedzi autora na podstawie wywiadów dla: WH Smith / Sweat, Tears and Digital Ink
Kategoria: premiery i zapowiedzi