Zmarł Janusz Głowacki
W sobotę 19 sierpnia zmarł Janusz Głowacki, ceniony dramaturg, prozaik, scenarzysta i eseista. Za niecały miesiąc skończyłby 79 lat. Wiadomość o śmierci pisarza przekazała PAP jego żona, Olena Leonenko-Głowacka.
„Bon vivant? Oscar Wilde Polski Ludowej? Mistrz darcia łacha i król rodzimego nudyzmu w jednym? Wybitny prozaik czy pisarz środowiskowy? Piewca młodzieżowego undergroundu, a może fenomenalny felietonista? Krytycy gorączkowo szukali porządkujących kategorii dla znanego i familiarnie nazywanego ? Głowy. Czegóż to nie przeczytał o sobie Janusz Głowacki przez kilka dziesięcioleci pracy twórczej! Guru sfrustrowanych artystów, mag i dzierżawca dusz ? mówili jedni. Mistrz absurdu, emigrant z sukcesem w kieszeni, amerykański pisarz o polskich korzeniach, dramaturg światowej sławy ? podkreślali drudzy. Lista epitetów jest długa, Głowacki 'sprawdził się’ jako wrażliwy ironista, czuły szyderca, autor żartów powtarzanych latami, ale też jako cynik, skandalista, nihilista, choć moralista. Był obiektem kobiecych westchnień, wyrocznią mody męskiej, ozdobą bankietów i premier? Mężczyzna hemingwayowski ? podziwiano, pieszczoch losu ? zazdroszczono, bohater anegdot ? wspominano z łezką w oku?” ? pisała Elżbieta Baniewicz w swojej książce „Dżanus” poświęconej Januszowi Głowackiemu.
Owa mnogość określeń nie dziwi, ponieważ urodzony w 1938 roku w Poznaniu autor nie tylko prowadził bogate życie towarzyskie, miał wiele artystycznych twarzy i wymykał się łatwym klasyfikacjom, ale też budził skrajne emocje. Sam zresztą niczego nie ułatwiał. Nie tłumaczył się, za to mówił z uśmiechem na twarzy rzeczy przewrotne i prowokacyjne.
Głowacki urodził się w rodzinie literackiej. Jego ojciec był pisarzem, matka pracowała jako redaktorka literacka w wydawnictwie. Początkowo studiował aktorstwo w Szkole Teatralnej, ale został z niej wyrzucony „za zupełny brak talentu i cynizm”. Przeniósł się więc na polonistykę i to ze słowem pisanym związał swoją dalszą przyszłość. Zadebiutował prozatorsko w 1960 roku na łamach „Almanachu Młodych” opowiadaniem zatytułowanym „Na plaży”. Zwrócił na siebie uwagę opowiadaniami i felietonami publikowanymi od 1964 roku w czasopiśmie „Kultura”. O teatrze i filmie jednak nie zapomniał, tyle że zamiast myśleć o występach aktorskich, rozpoczął aktywną działalność jako scenarzysta i dramaturg. W 1969 roku na bazie jego scenariusza „Polowanie na muchy” Andrzej Wajda nakręcił film. Prawdziwym sukcesem okazał się jednak owiany legendą „Rejs” stworzony we współpracy z Markiem Piwowskim.
Stan wojenny zastał go w Londynie, gdzie przebywał na premierze swojej sztuki. Zdecydował się wówczas pozostać za granicą. Twórczość teatralna Głowackiego, szczególnie sztuka „Antygona w Nowym Jorku”, przyniosła mu na zachodzie niemałą popularność. Osiągnięcie takiej pozycji wymagało jednak ciężkiej pracy i wyrzeczeń. „Gdy przybyłem do Stanów, w jednej chwili z bardzo znanego pisarza zamieniłem się w absolutnego debiutanta. To było fascynujące, ale też straszne” ? wspominał podczas rozmowy z Marcinem Zaborskim w Trójkowym „Biurze Myśli Znalezionych”. W rozwoju kariery pomógł wówczas Głowackiemu Arthur Miller. „Jak przyszedłem do niego, to najbardziej interesował się moim płaszczem. Miałem taki długi, skórzany, piękny płaszcz. Z KGB. Kupiłem go za pół litra wódki od ekipy filmowej, która kręciła film o Dzierżyńskim w Polsce” – opowiadał Głowacki. „Miller powiedział: 'jaki cudowny europejski płaszcz’. Tylko Brodski miał natychmiast skojarzenia”. Miller jednak na fascynacji płaszczem nie poprzestał. Przeczytał sztukę „Kopciuch” i polecił jej wystawienie. Później zaś określił Głowackiego mianem jednego z najważniejszych dramaturgów współczesności.
W dorobku Głowackiego znajdziemy m.in. takie powieści, jak „Moc truchleje” opowiadająca o Wydarzeniach Sierpniowych czy „Good night, Dżerzi” osnuta wokół losów Jerzego Kosińskiego. Warto też poznać jego krótkie formy prozatorskie zebrane chociażby w zbiorze „Sonia, która za dużo chciała” czy felietony opublikowane w tomie „Jak być kochanym”.
[am]
fot. Marginesy/Youtube
Kategoria: newsy