Siostry lubią pamiętać. Przeczytaj fragment książki „Jak złodziej przyszła” Elżbiety Strzałkowskiej i Grażyny Latos
W najnowszej książce opublikowanej w Serii Reporterskiej Wydawnictwa Poznańskiego Elżbieta Strzałkowska i Grażyna Latos przyglądają się starości. „Jak złodziej przyszła” to zbiór reportaży i rozmów poświęconych jesieni życia. Poniżej możecie przeczytać pierwszy rozdział książki.
Siostry lubią pamiętać
Siadły na przyzbie. Podobne.
– A elektryfikację, siostra, pamiętasz?
Dziwiły się dzieci, co to za czary-mary. Pod żarówką w kółko biegały, klaskały. Do góry patrzyły i znowu się cieszyły. Siedemdziesiąty piąty rok może szedł. A jak te słupy stawiali, to doły łopatą kopali, maszyn przecież nie było. Z dwóch stron drągi pod słup podłożą i o, hej, w górę! Brygadzista stał, komenderował.
– A telewizor pierwszy, siostra, pamiętasz?
W szkole podstawowej był, drugi u lekarza i u nich potem. Tabunami ludzie chodzili, jak na salę kinową. Godzina szesnasta to już tłum w chałupie. I w kuchni siedzieli, i w pokoju, po dwadzieścia, trzydzieści osób. Każdy w tych buciorach od roboty. Chłopów kiedyś puszczali, siedzą ludzie w kuchni, film oglądają, a na ekranie do izby wchodzi aktor, taki starszy, i „pochwalony” mówi. A ludzie przed telewizorem: „Na wieki wieków amen”.
– A pamiętasz, siostra, jak asfalt we wsi kładli?
Rok był dziewięćdziesiąty któryś. Na górce pod krzyżem stanęła i tak z głębokim oddechem szeptała: „O Boże, wieś mi spaskudzili!”. No nie ta sama już. Przedtem kałuże na drodze po deszczu, tęcza na niebie, dzieciaki z gąskami w tym błocie taplają się. Ładny to widok. Do końca zostanie w oczach.
– A pamiętasz, siostra, jak przy dojeniu dobrze się płakało?
Bo w młodości też łez nie brakowało. W oborze nikt nie widzi, przytulisz się do krowy, za cycka pociągniesz. Oj, mamusiu, mamusiu… Oczu jeszcze dobrze nie otwarła, a już wstawać trzeba było, za wiaderko łapać. Nieraz krowa siniec kopytem czy rogiem zrobiła, że przez rok nie mógł zejść. Bo czasem krowa wredna jest. I zazwyczaj ta wredna najlepsze mleko daje. Ojciec zawsze z kijem podchodził, kij przy ścianie postawił i dopiero doił. Krowa nogami przebierała, ale nic nie zrobiła. A jak matula doiła, to zaraz albo kopyto w wiadrze, albo kopnie, albo mleko wyleje.
– A pamiętasz, siostra, jak tato do szkoły mnie pędził?
Żadne nie poszło się dalej uczyć, mówił, idź choć ty, najmłodsza. A ona, że nie, że dosyć już siedem lat do Zaczopek tyle kilometrów chodzić. I po śniegu, i w byle jakich butach. Bo kto to miał kiedyś rajstopy czy spodnie? Pończochy nosiło się na gumkę łapane, to zaraz się poobsuwały. Śniegu nabrało się w walonki, zanim do szkoły się zaszło, już mokre wszystko. Ale przez to teraz zahartowane są. Walonki z wełny gręplowanej były, z filcu ubitego. W każdej wiosce mieszkał taki, co potrafił z tego buty zrobić. Na to kalosze się zasadzało. Na zimę kożuch i walonki w sam raz. I jeszcze czapki z kożucha dzieciaki miały, takie na uszy, pod brodą wiązane.
– A pamiętasz, siostra, jak ty z wieczorków goniłaś mnie?
Po domach młodzież się spotykała, pośpiewać, potańczyć, w fanty pograć. A ile śmiechu było! Idź, smarkulo, mówiła starsza do młodszej, i drzwiami przed nosem trzaskała. A teraz co? Muzykę tylko nastawią i papierosy palą.
– A pielenie, siostra, pamiętasz?
Każdy zagon musiały przejść ze trzy razy. Jedna z jednej strony zaczynała, druga z drugiej. Później już w rządeczkach siali, ale przedtem to przyprószyli tak z ręki tylko. Łatwiej siać, trudniej zadbać, żeby zielem nie zarosło.
– A żniwa, siostra, pamiętasz?
Szkolne jeszcze dzieciaki, a już w polu pomagały. Łąka daleko, jak do siana jechali, trzeba było jedzenia całą skrzynkę nabrać. Siano poobracali grabiami, słonko świeci, sianko schnie, ludzie poobsiadali dookoła, jedzą. A jakie dobre wszystko! I mleko, i placek, słonina, i ogórek kiszony. Rarytas. A dziś? No jak tu świąt oczekiwać, jak na co dzień i szynkę masz, i pomarańcze?
– A rybie oczko, siostra, pamiętasz?
Z suchego chleba robili. Chleb namoczy, skwarek kilka wrzuci, od tłuszczu oczka się zrobią, czosnku do tego dwa ząbki, pieprzu trochę. Szybko i pyszne. Taka podlaska chińska zupka. A lak? Śledzie w beczkach dębowych trzymali. Ten sos ze śledzi nazywali lakiem. Śledzi biedny nie kupił, bo za drogie, tylko ten sos sklepikarz mu w kankę nalewał. W domu dodał cebuli, wody dolał, bo to słone jak pierun. Albo kartofel cały, gotowany w ten lak maczał.
– Albo mak. Pamiętasz, siostra?
Kluski szersze takie się kroiło i ten mak na to sypało. Jakie to było pachnące! A dzisiaj? Czy co z niego wyciągają, narkotyk może jaki, że on smaku wcale nie ma? A swój taki dobry! Siwiutki taki! Wierciocha na stole stała, dzieciaki wszystkie zlatywały się dookoła, bo każdy chciał ten mak palcem wyciągać, podjadać. Uwiercisz trochę i już mleczko płynie. Placki prosto z blachy, gorące takie, dzieciaki w ręce łapały i tym mleczkiem makowym smarowały.
– A chleb, siostra, pamiętasz?
Czarny był, gliniasty, bo dawniej we młynie urządzeń nie mieli, żeby mąkę dobrze odwiać. Teraz nawet chleb nie taki! Niby piszą, że razowy. Ale nie ten zapach, nie ten smak.
– A pamiętasz, siostra, jaka tu zima u nas dawniej była?
A teraz nie wiedzą dzieciaki, co to kwiatki od mrozu na szybach. Przyroda zgłupiała i człowiek tak samo.
– A pamiętasz, siostra…
– Nie pamiętam już.
– Jak ty nie pamiętasz, to i ja chyba nie muszę. Dziesięć wiosen więcej mam, najstarsza we wsi jestem. No i co! Wszyscy życzycie, żeby ja sto lat żyła, to może i będę. A wiadomo? Ale podług mojego życia to ja i dwieście bym chciała. Bo życie to dobro nieocenione. Dobro nieocenione!
(…)
Elżbieta Strzałkowska, Grażyna Latos „Jak złodziej przyszła”
Tłumaczenie:
Wydawnictwo: Wydawnictwo Poznańskie
Liczba stron: 240
Opis: Według prognoz w przeciągu najbliższych dekad staniemy się najstarszym społeczeństwem Unii Europejskiej – w 2050 roku grupa osób powyżej sześćdziesiątego piątego roku życia będzie stanowiła ponad jedną trzecią ludności Polski. Grażyna Latos i Elżbieta Strzałkowska, dwie reporterki, które wiekowo dzieli pokolenie, razem przyglądają się obecnej i przyszłej starości – jesieni życia swoich i naszych bliskich – tworząc wielowątkowy reportaż pisany na cztery ręce. Jaka jest dzisiaj starość? Kiedy się zaczyna? Jak można się na nią przygotować? I czy tylko zabiera, a może też coś daje? Dopełnieniem reportaży są rozmowy z osobami zajmującymi się starością zawodowo: z lekarzami, psychologami, terapeutami, a także z filozofem. „Starość to okres, kiedy to, co w nas najgłębsze i najprawdziwsze ujawnia się najpełniej” – powiedział autorkom Tomasz Stawiszyński. Co ujawniła w bohaterach książki? Co ujawni w nas?
Kategoria: fragmenty książek