Opowieść rozgrywająca się w magicznej scenerii Karaibów. Przeczytaj fragment „Kiedy byłyśmy ptakami” Ayanny Lloyd Banwo

13 kwietnia 2024

„Kiedy byłyśmy ptakami” Ayanny Lloyd Banwo to historia dwojga młodych ludzi, Yejide i Darwina, którzy zajmują się śmiercią zarówno w fizycznym, jak i duchowym wymiarze. Ona kontynuuje rodzinne tradycje, by przeprowadzać dusze zmarłych w zaświaty, a on wbrew bliskim podejmuje pracę grabarza. Gdy się spotykają, życie stawia przed nimi wyzwanie, któremu wspólnie będą musieli sprostać. „Kiedy byłyśmy ptakami” to opowieść o duchach i zarazem historia miłosna, a także hołd dla Trynidadu z jego podaniami ludowymi i wierzeniami. Książka ukazała się nakładem wydawnictwa Echa w przekładzie Tomasza Wyżyńskiego. Poniżej możecie przeczytać sam jej początek.

Yejide

– Przede wszystkim musisz pamiętać, że istniał czas przed czasem – mówi babcia Catherine, trzymając na kolanach wnuczkę Yejide. Wpycha pierwszą porcję tytoniu do hebanowej fajki. Błyska płomyk srebrnej zapalniczki i babcia wkłada fajkę do ust. – Kiedy zamieszkaliśmy w tym domu, przed powstaniem osiedla w dolinie i kamieniołomów, w Morne Marie żyły tylko zwierzęta. Ale nie takie zwierzęta jak dziś, o nie! – Catherine otwiera szeroko oczy i wypuszcza nosem błękitny dym. – Oceloty były wielkie jak tygrysy, a jelenie biegały tak szybko, że nikt nie mógł ich złapać, nawet gdyby odważył się wejść do dżungli, by na nie polować. Małe zielone papugi, które śpiewają o zmroku, były tak wielkie jak czerwone ibisy żyjące na mokradłach. Zwierzęta potrafiły ze sobą rozmawiać, tak jak ja z tobą w tej chwili, i zbudowały w lesie wielkie miasto. Ale nie przypominało ono Port Angeles. Nie było tam budynków, granic, bram. Zwierzęta żyły razem, nie pilnowały terytorium ani nie troszczyły się o granice.

Lecz pewnego dnia do dżungli wkroczył wojownik. Zobaczył, że jest tam wiele owoców i zwierząt do upolowania. Kiedy patrzył na drzewa, widział domy, które mógłby zbudować, i ziemię, która mogła stać się jego własnością. Zwierzęta próbowały z nim rozmawiać i tłumaczyć, że nie dostrzega wielu rzeczy, nie znał jednak ich języka i niczego nie rozumiał. Wojownik przyprowadził następnych wojowników. Przybyli z nimi budowniczowie, potem farmerzy i duchowni.

Z duchownymi przybyli gubernatorzy, a z gubernatorami śmierć. – Ale zwierzęta walczyły z nimi, prawda? – Yejide wierci się na kolanach babci. Uwielbia poczucie sytości, słodki aromat tytoniu, miarowy dźwięk fotela bujanego, zielone wzgórza i twarz babci opowiadającej baśnie. Myśli o ostrych zębach ocelotów i ciasnych splotach boa dusicieli, które mogą zabić mężczyznę; dwunożny człowiek z małymi zębami pozbawionymi jadu nigdy nie pokona dzikich zwierząt z dżungli.

Catherine patrzy na Yejide i pyka fajkę.

– Kto opowiada bajkę, ty czy ja?

Yejide uśmiecha się i milknie.

– Zwierzęta zawsze żyły w spokoju, ale wiedziały, że przyszedł czas wojny. Bitwa była krwawa i straszna. Toczyły wściekłą walkę w kamieniołomie, który widzisz za oknem. – Catherine wskazuje głęboki, brązowy krater na stoku wzgórza. – Pozostały po niej głębokie blizny. Dżungla odniosła wiele ran. Zbolała, pogrążyła się w żałobie i zaczęła się najdłuższa susza w dziejach Morne Marie. Rzeki ukryły się w ziemi, drzewa uschły i umarły. Oceloty stały się małe jak koty domowe, wyjce trwożliwe, a mazamy, oposy i paki, które wcześniej żyły w pokoju, zaczęły patrzeć na siebie jak na pożywienie. Wojownicy też cierpieli, bo nikt, ani człowiek, ani zwierzę, nie może przeżyć, gdy natura ukryje swoje bogactwa. Później, gdy wszyscy byli zmęczeni i wydawało się, że wojna zniszczy nie tylko wojowników, lecz także całą dżunglę, w górach wybuchła wielka burza. Z gęstych, ciemnych chmur padał deszcz, ludzie i zwierzęta się cieszyli na widok rzek, a dżungla piła wodę. Przez trzy dni i trzy noce uderzały pioruny, na niebie lśniły błyskawice. Ale pamiętaj: był to czas przed czasem, kiedy drzewo mogło wyrosnąć w ciągu jednego dnia, a chłopiec mógł stać się mężczyzną przez noc. Zwierzęta jeszcze nigdy nie widziały takiej burzy. Z gór osuwała się ziemia i zasypywała doliny w dole. Najstarsze drzewa traciły oparcie i przewracały się. Rzeki występowały z brzegów i zalewały ziemię. Radość zmieniała się w smutek. Wydawało się, że dżungla zwróciła się przeciwko ludziom i zwierzętom, żądała życia tych, którzy skazili wojną święte miejsca. Zielone papugi, które skrzeczą, śpiewają i paplają tak jak ty – Catherine szczypie wargi Yejide, by powstrzymać jej chichot – okazały się mądrzejsze, niż sądziły zwierzęta. Papugi patrzyły na ulewę, na wzgórza, rzeki i coraz większe stosy umarłych. Urządziły naradę na gałęziach ostatniego świętego puchowca. Po jej zakończeniu stado papug podzieliło się na dwie części. Jedna poleciała na wschód, a druga na zachód. Papugi, które poleciały na zachód, stały się małe i zmieniły się w zielone ptaszki śpiewające przed zachodem słońca. Ale te, które poleciały na wschód, stały się czarne i zakrzywiły się im dzioby, aż przypominały ostre haczyki. Zrobiły się wielkie, urosły im ogromne skrzydła, rzucały cień na ziemię. Zaśpiewały ostatnią pieśń, aż zwierzęta i ludzie zadrżeli ze strachu, a później wyrosły im szare kaptury na głowach i na zawsze umilkły. Wiesz, w co się zmieniły, Yejide? – Catherine patrzy przez okno, uśmiecha się i pyka fajkę.

– W corbeaux! – woła Yejide. Uwielbia udzielać prawidłowych odpowiedzi na pytania babci. Słyszała tę opowieść wiele razy, ale gdy odpowiada bezbłędnie, zawsze czuje się dorosła i bardzo ważna.

Catherine kiwa głową i głęboko zaciąga się dymem.

– Kiedy zmiana się dokonała, corbeaux poczuły, że mają ochotę na mięso. Rozpostarły skrzydła i powoli krążyły nad ziemią, szukając umarłych. Miały długie, zakrzywione dzioby i szpony ostre jak zęby kajmana; szarpały ciała zwierząt, dawnych przyjaciół, i ludzi, dawnych wrogów. Kiedy zaspokoiły głód, znowu poleciały do puchowca, pozostawiając po sobie tylko kości. Żywi z przerażeniem patrzyli na corbeaux pożerające zmarłych. Nie rozumieli, jak ptaki, które kiedyś znali, mogą robić coś tak strasznego. Gadatliwe papugi zniknęły. Zmieniły się w corbeaux. Kiedy straciły zieloną barwę i zmieniły postać, zaczęły wypełniać święty obowiązek – strzec granicy między żywymi a umarłymi. Czekają na śmierć, patrzą na trupy i zjadają ich mięso. I nikt oprócz corbeaux nie wie, że dusze umarłych zmieniają się dzięki temu i uwalniają od ciała.

Catherine zdejmuje Yejide z kolan i stawia ją na drewnianej podłodze. Wnuczka ma na nogach białe lakierki, w których chodzi do kościoła.

– W porządku. Bajka skończona. Teraz schowaj buty i ładną sukienkę. Powieś ją na oparciu krzesła w moim pokoju. Nie rzucaj jej byle gdzie.

Ale Yejide dobrze zna rytuał.

– To jeszcze nie koniec bajki, babciu. Co było dalej?

Catherine spogląda na wnuczkę. Już niedługo będzie za wysoka, by nosić sukienki dla małych dziewczynek i siedzieć jej na kolanach. Ale jeszcze nie teraz. Wyciąga rękę i Yejide pada jej w objęcia. Jeszcze nie teraz.

– No cóż, kiedy rankiem czwartego dnia wielkiej burzy wzeszło słońce, kiedy corbeaux miały pełne brzuchy, a wszyscy byli zmęczeni bólem i smutkiem, deszcz przestał padać. Powódź się skończyła. Dżungla odzyskała równowagę. Ale później nikt nie chciał myśleć o tym, kto ich uratował. Ludzie i zwierzęta są tacy sami. Wszyscy zaczęli się bać corbeaux. Kruki odleciały, by zamieszkać na skraju lasu w pobliżu Morne Marie. Tylko one zrozumiały, że świat się zmienił, że będą miały zajęcie w miastach zamieszkanych przez ludzi. W końcu, jak we wszystkich baśniach, które zmieniają świat, ludzie zapomnieli, że burza skończyła się w chwili, gdy narodziły się corbeaux. Oczywiście wszyscy z wyjątkiem corbeaux… – Pochyla się i szepce Yajide do ucha: – Ale my pamiętamy.
(…)

Ayanna Lloyd Banwo „Kiedy byłyśmy ptakami”
Tłumaczenie: Tomasz Wyżyński
Wydawnictwo: Echa
Liczba stron: 288

Opis: Historia miłosna osadzona w magicznej scenerii Karaibów, wykraczająca poza świat żywych. Yejide St Bernard i Emmanuela Darwina, parę młodych ludzi z Trynidadu, łączy zadziwiająca więź z umarłymi.

Rodzina St Bernardów od kilkuset lat mieszka w Morne Marie – starym domu na szczycie wzgórza niedaleko Port Angeles, na terenie dawnej plantacji kakao uprawianej początkowo przez niewolników. W każdym pokoleniu jedna z kobiet, głowa rodziny, przeprowadza dusze mieszkańców miasta w zaświaty. Relacje Yejide z jej matką Petronellą od początku były trudne. Kiedy Petronella umarła, pozostawiła Yejide nieprzygotowaną do wypełnienia swojej roli.

Darwin, wychowany przez pobożną rastafariankę, zawsze przestrzegał zakazu zbliżania się do umarłych. Nigdy nie uczestniczył w pogrzebie, nie widział ludzkich zwłok. Kiedy jego chora matka nie mogła już pracować, postanowił złamać zasady, i aby zapewnić byt rodzinie, znalazł zatrudnienie jako grabarz na najstarszym cmentarzu w Port Angeles. I tam poznał Yejide. „Kiedy byłyśmy ptakami” to urzekająca opowieść o potędze kobiet i uzdrawiającej sile miłości.


Tematy: , , , , , ,

Kategoria: fragmenty książek