Jak odnaleziono ciało Rasputina – fragment powieści „Uroki” Kathryn Harrison

14 lipca 2016

uroki-fragment
Przedstawiamy fragment powieści „Uroki” Kathryn Harrison opisującej ostatnie dni rodziny Romanowów widziane oczami córki Grigorija Rasputina. Książka ukazała się nakładem wydawnictwa Marginesy.

Tego dnia, kiedy wyciągnięto ciało ojca spod lodu, pierwszego dnia nowego roku 1917, moja siostra Waria i ja trafiłyśmy pod opiekę cara Mikołaja II Romanowa i przewieziono nas, pod strażą carskiej policji, z mieszkania przy Gorochowej 64 do Pałacu Aleksandrowskiego w Carskim Siole, prywatnym majątku cara pod miastem. Miałam osiemnaście lat i nie potrzebowałam nowych rodziców, nawet gdyby mieli nimi zostać car i caryca. Ale każdy tydzień przynosił nowe strajki i zamieszki na ulicach Petersburga. Rewolucja, anarchia, stan wyjątkowy ? nie wiedziałyśmy, czego konkretnie należy się obawiać, ale wiedziałyśmy na pewno, że wszystko toczy się, pędzi coraz szybciej ku temu czemuś, cokolwiek to miało być. Do tego, jak oznajmili carscy oficerowie, którzy waląc kolbami w drzwi, wyciągnęli mnie i Warię jeszcze przed świtem z łóżek. Każdy, kto nosi okryte niesławą nazwisko Rasputin, byłby szaleńcem, gdyby próbował wyjechać z Petersburga bez pomocy i ochrony. Dopóki Romanowowie pozostawali przy władzy, tylko oni mogli nam zapewnić możliwość opuszczenia Rosji, nim zrobi się za późno.

Ale najpierw: mój ojciec. Bez Grigorija Jefimowicza Rasputina koniec dynastii Romanowów nie różniłby się niczym od końca Habsburgów, Osmanów czy którejkolwiek z wielkich dynastii upadających na początku dwudziestego stulecia.

Wieści rozniosły się szybko, szybciej, niż gdyby wyciągnięto z rzeki ciało kogoś innego. Kiedy już podpisałam dokument stwierdzający, że zmarły istotnie był moim ojcem, zaginionym wtedy od trzech dni, policja miała zabrać Warię i mnie z powrotem na Gorochową, żebyśmy spakowały ubrania i rzeczy, które chciałyśmy zatrzymać. Ale zanim udało nam się wsiąść do sań, otoczył je gęsty tłum. Chmara ludzi przybiegła do miejsca, gdzie przed chwilą stałyśmy, na zamarzniętej rzece. Przyszli z domów, niosąc miski, dzbanki i czajniki ? wszystko, w co można było nabrać wody. Niektórzy w biegu wylewali do rynsztoka wino, nawet wódkę, nawet perfumy, żeby napełnić opróżnione butelki wodą z Newy. W pewnym momencie zobaczyłam samowar tak wielki, że musiało go nieść trzech mężczyzn, a zaraz potem jakąś starą kobietę trzymającą w objęciach nocnik. To dopiero rozśmieszyłoby ojca, aż by się zanosił, ryczał i zataczał ze śmiechu i wycierał oczy wierzchem dłoni ? widok starej wiedźmy chochlą przelewającej jego ducha do swojego nocnika.

Tłum wtargnął na lód niczym fala, zmiatając ze swojej drogi wszystkich urzędników i spychając ich w bok od przerębli, z której wcześniej policjanci wyciągnęli ciało ojca, pobite i zakrwawione, z prawą dłonią uniesioną, jakby chciał uczynić znak krzyża. Ludzie stłoczyli się wokół otworu wyrąbanego w lodzie. Upadli na kolana, modlili się i płakali. Prości ludzie, jakich kochał mój ojciec, którzy od początku rozumieli rzeczy, jakich nie umiała pojąć oświecona inteligencja. Przyszli po wodę, która omywała ojca, kiedy umierał, wodę, w którą przeszła jego dusza, przez którą musiała przepłynąć.

Tysiące ludzi, dziesiątki tysięcy ? policja szybko straciła rachubę ? przyszły nad Newę tego dnia i następnego, i kolejnego. Ludzie przychodzili i przychodzili, i nie przestawali się pojawiać, ze wszystkich stron miasta, z pobliskich miejscowości, z okolicznych prowincji. Przybywali zza Uralu, z Syberii. Nic nie mogło ich powstrzymać: zawieje, śnieżyce ani żołnierze. Szwadrony kozackiej kawalerii wymierzyły karabiny i zaczęły strzelać w tłum, a nerwowe konie stawały dęba i rzucały się przed siebie, krzesząc kopytami iskry na bruku, małe blade błyskawice w zimnym mroku.

Pośród wszystkich koni, jakie widziałam w życiu, nigdy nie spotkałam tak ognistych jak te. Górujące nad wszystkimi czarne olbrzymy, każdy z nich wielki co najmniej na dwa metry w kłębie, ani trochę nie bały się hałasu ani zamieszania ? tego im właśnie było potrzeba: szalejącego żywiołu. Ich sierść błyszczała ciemnym blaskiem, skóra drżała, a ciało poddawało się zamiarom jeźdźca ? nie jego dłoniom, które były zajęte strzelaniem, lecz woli, kierującej ciałem konia jak własnym. W rozdęte nozdrza chwytały woń prochu, cięły powietrze ostrym rżeniem i błyskami spod kopyt. W jednej chwili ich widok i zapach, niczym naostrzona klinga, rozdarły niewidzialną sieć strachu i niedowierzania, która skrępowała mnie po zniknięciu ojca i odjęła zdolność odczuwania czegokolwiek.

Patrzyłam, zastygła w zachwycie, jak powietrze wokół tych koni zmieniało kolor, niczym żelazo nad płomieniem, wchłaniające żar. Oficer, który dłonią w rękawiczce ściskał ciasno moje ramię, potrząsnął mną energicznie, jakby chciał mnie wyrwać z tego stanu, który zapewne wziął za przerażenie. Ale ja tylko poddawałam się im, pozwalając, by ich pragnienia mną zawładnęły, aż sama chciałam widzieć tratowane pod kopytami ciała. Wtedy właśnie zgiełk dookoła ustał, a łomoty, krzyki i ostre trzaski zlały się w słowa, słyszalne tylko dla mnie ? to był głos ojca, który wypowiadał moje imię. ?Masza ? powiedział ? nie rozpaczaj?, i chociaż nie było mi słabo, zaczęłam się osuwać na ziemię, aż towarzyszący mi oficer musiał mnie podtrzymać. W końcu coś do mnie dotarło, wtargnęło do mojego serca, sprawiło, że zabrakło mi oddechu. Do tej chwili obawiałam się, że straciłam nie tylko ojca, ale i siebie samą.

* * *

Tłumy w końcu się przerzedziły, ale nim to nastąpiło, na nabrzeżu zdążono już ustawić stragan, gdzie można było kupić puste słoje i butelki, jeśli ktoś zapomniał przynieść własnych, a także chleb, ser, owoce granatu, kwas chlebowy i wódkę na szklanki. Dniem i nocą pielgrzymi przechodzili obok i nad sztywniejącymi zwłokami, mijając uzbrojonych żołnierzy i wchodząc na zamarzniętą rzekę; szary lód miejscami był śliski od marznącej świeżej krwi. Ślizgali się, potykali i rozpychali na boki, żeby dotrzeć do przerębli, bo woda, której dotknął ojciec, zyskała jego moc. Do końca tej okropnej zimy ? ostatniej zimy panowania Romanowów ? Petersburgiem wstrząsały kolejne zamieszki, jedne po drugich, a krew jego mieszkańców pozostawała na lodzie pod mostem Piotrowskim.

Któregoś dnia w lutym, prawie dwa miesiące po śmierci ojca, przyszłam na most i przyglądałam się plamie widocznej z góry. Przyjechałam do miasta przekazać nasze meble na licytację, żeby można było wynająć mieszkanie. ?Mogłybyśmy porąbać jego łóżko na kawałki i sprzedawać jako relikwie?, powiedziała Waria, kiedy rano wychodziłam. Rzuciłam jej wymowne spojrzenie. Znając ją, mogła nawet mówić poważnie, ale to ja, nie Waria, byłam odpowiedzialna za rozporządzenie majątkiem ojca, a raczej tym, co z niego zostało.

W jaki sposób mordercy zdołali w końcu pozbawić ojca życia, gdy zawiódł cyjanek, zawiodły kule, kiedy ktoś rozbił jego biedną głowę pałką czy cegłą? Zrzucili go z mostu zapewne z tego samego miejsca, w którym stałam. Zepchnęli ponad balustradą i patrzyli, jak pod ciężarem ciała łamał się lód na rzece ? dzięki sile grawitacji, która utrzymuje w ryzach planety, księżyce, a nawet złote Słońce, a która teraz utraciła niewinność i stała się wspólnikiem morderstwa. A może mieli ze sobą siekiery? Weszli na zamarzniętą rzekę, nie bojąc się niczego, ciągnąc za sobą ojca ze skrępowanymi rękami i nogami. Czy pozostał przytomny? Czy musiał patrzeć na swoich zabójców, jak rąbią lód, żeby go utopić? Przewodził im człowiek, którego brał za przyjaciela. Zaproszony do jego domu, przyjechał z własnej woli i wypił truciznę, którą mu podano.

Most Piotrowski jest przeklęty ? zaczęli mówić ludzie i omijali jego wąski chodnik, kiedy tylko się dało, a już na pewno nocą, gdy ruch w mieście zamierał i gdzieś z dołu, spomiędzy przęseł, dobiegały jęki. Zapewne istnieje jakieś naukowe wytłumaczenie tego zjawiska, dźwięków wydawanych przez wodę płynącą pod lodem, ale nikogo nie interesowały naukowe wyjaśnienia; nie tamtej zimy. Było zresztą więcej dziwnych zjawisk, których nie dało się pojąć. Próbując zmyć krew, to niewygodne przypomnienie utrzymującej się władzy ojca nad tymi, którzy w niego wierzyli, wylewano na czerwoną plamę jeden za drugim kolejne sagany wrzącej wody. Zebrano drewno, zanurzono w benzynie i podpalono na lodzie. Ale plama nie chciała zniknąć. Jak gdyby oskarżając zabójców, pociemniała i rozlała się szerzej, i nawet całkiem rozsądni ludzie zaczęli obawiać się miejsca, w którym zamęczono świętego męża.

Patrząc w dół, widziałam dokładnie, gdzie zebrała się krew, gdzie rozdeptano ją butami, gdzie przez jej kałuże przeciągano ciało ? każdy rozmazany i rozdeptany ślad zachowany na powierzchni lodu. Przerębla nigdy nie zamarzła tamtej zimy. Zbyt wielu ludzi do niej przyszło, żeby napełniać butelki jak z niewyczerpanego źródła, obmywać krucyfiksy, klękać do modlitwy. Niektórzy ustawiali na lodzie krzyże i świece. Wiatr wiał bez ustanku, świszczał i jęczał, ale nie tykał krzyży, płomieni świec ani zupy w misce. Ktoś, pamiętając o ulubionym daniu ojca, przyniósł głęboką miskę gęstej zupy rybnej, z której dniem i nocą, przez kolejne śnieżyce, unosiła się para, podczas gdy lód dookoła rozpuścił się, tworząc małą kałużę. Inni przynosili buty, tradycyjny podarek dla wędrownego uzdrowiciela. Poza tym były tam jeszcze: baryłka madery, butelki z kwasem chlebowym, niezliczone ikony, poplątany stosik różańców i jedwabne stuły, jakie noszą duchowni, złote, fioletowe, czerwone, w każdym kolorze. Modlitwy, także liczne, spisane na skrawkach papieru i ? jeśli proszącemu brakowało wiary ? przyciśnięte kamykami. Ale wiatr nie tykał niczego, z kamykami czy bez. Kule, laski i porozwijane bandaże, wszystkie świadczące o tym, że ojciec Grigorij nie przestał uzdrawiać tych, którzy do niego przychodzili. Żaden złodziej nie był na tyle głupi, żeby zabierać dary złożone przez pielgrzymów, nawet tak cenne jak para solidnych butów.

Gdyby tylko ojciec pozostał dawnym pokornym człowiekiem, wędrującym od miasta do miasta, mógłby uniknąć przedwczesnej śmierci. Czterdzieści siedem lat. Ze swoją tężyzną dożyłby setki.
(…)

urokiKathryn Harrison „Uroki”
Tłumaczenie: Małgorzata Glasenapp
Wydawnictwo: Marginesy
Liczba stron: 336

Opis: Sankt Petersburg, rok 1917. O świcie Nowego Roku z lodowatych fal Newy nurek wyciąga ciało zamordowanego Grigorija Rasputina, szalonego mnicha i cudotwórcy. Kilka godzin później córka Rasputina, osiemnastoletnia Masza, trafia do pałacu w Carskim Siole. Caryca prosi ją, by przejęła po ojcu role? uzdrowicielki carewicza Aloszy. Masza, zaskoczona propozycja?, zgadza się zrobić dla młodego księcia wszystko, co będzie mogła, choć prześladują ja? wątpliwości i lęk o przyszłość Rosji, coraz szybciej zmierzającej ku katastrofie. Dwa miesiące później Mikołaj II zmuszony jest abdykować i carska rodzina zostaje aresztowana w Pałacu Aleksandrowskim. Uwięzieni w coraz trudniejszych warunkach, dwoje młodych ludzi z bardzo odmiennymi pojęciami o Rosji, o Rasputinie i o niefortunnym panowaniu rodziców Aloszy, tworzy sobie sekretny świat magii i zakochania. Masza opowiada carewiczowi historie o dzikim i pięknym kraju, w którym już nigdy nie przyjdzie mu panować. Nie będzie im dane spędzić ze sobą więcej niż kilka miesięcy, ale jej dar tworzenia opowieści przenosi oboje do krainy wyobraźni, gdzie wszystko może się wydarzyć.

Tematy: , , , , ,

Kategoria: fragmenty książek