Intruz wchodzi do domu. Przeczytaj fragment książki „Dni w historii ciszy” Merethe Lindstrøm

22 kwietnia 2024

Opublikowana przez wydawnictwo ArtRage powieść „Dni w historii ciszy” Merethe Lindstrøm to kameralny dramat o małżeństwie, które nie rozmawia na drażliwe tematy ze swojej przeszłości. Ale przeszłość nie znika, lecz domaga się konfrontacji. Poniżej możecie przeczytać fragment książki.

Później nazywałam to epizodem

To ja go wpuściłam do domu.

Później nazywałam go intruzem, chociaż nie włamał się do nas ani nie wtargnął. Zadzwonił do drzwi, jak każdy normalny człowiek, a ja mu otworzyłam. Na tę myśl wciąż czuję niepokój. To chyba właśnie ten fakt nie daje mi spokoju. On zadzwonił, a ja otworzyłam.

Takie zwykłe zdarzenie.

Możliwe, że tego samego ranka mignął mi w ogrodzie, gdy Simon wychodził do pracy. Że stał tam między drzewami. Młody mężczyzna, najwyżej dwadzieścia lat.

Gdy otworzyłam, on po prostu stał na schodach, czekając, aż zostanie wpuszczony do domu. Jak ktokolwiek inny, naprawdę mógł być kimkolwiek.

Dzień dobry pani, powiedział. Chciałbym skorzystać z telefonu.

W tym „dzień dobry pani” było coś dziwnego. Dziś niewiele osób rozpoczyna rozmowę tymi słowami, ale wtedy, w połowie lat sześćdziesiątych, ludzie często się tak do siebie zwracali. Tyle tylko, że on powiedział to zupełnie bez przekonania, jakby nie sądził, że dzień jest dobry, albo jakby mi tego nie życzył. Słowa po prostu padły z jego ust, mogły być skierowane do wszystkich albo do nikogo.

Miałam ochotę mu odpowiedzieć, że nie mamy telefonu. Ale byłoby to ewidentne kłamstwo.

Z salonu dochodziły głosy dzieci. Helena była wtedy jeszcze noworodkiem, leżała w bujaku, a pozostała dwójka bawiła się na podłodze tuż obok. Usłyszałam piknięcie radia oznaczające pełną godzinę, za plecami intruza leżał ogród, o tak wczesnej godzinie powietrze jeszcze stoi, deszcz z poprzedniego wieczora kładzie się na liściach cienką warstewką wilgoci, trawa zielenieje, świat się dopiero budzi, ospale, coś drga w przestrzeni między cieniem a gwałtownym dotykiem słonecznych promieni. Nie wiedziałam, za czym się tak rozglądam, może szukałam wymówki, żeby zamknąć mu drzwi przed nosem.

Mamy tu nie najlepszą jakość połączenia, powiedziałam.

On na to, że nic nie szkodzi. Zastanawiałam się, czy to on ma prawo do podjęcia takiej decyzji. Czy nie powinna ona przypadkiem należeć do mnie?

Staliśmy tak już dobrych parę minut, w końcu pomyślałam, że zachowuję się niegrzecznie, więc otworzyłam drzwi na oścież i się odsunęłam. Gdy go wpuściłam do środka, a on mnie minął, poczułam, że ciągnie się za nim jakiś zapach. Była to woń obcego człowieka, kogoś, kto przesadnie się do ciebie zbliża, to wrażenie zostało dodatkowo wzmocnione przez mój niepokój. Chłopak rozejrzał się w korytarzu, szukając telefonu albo czegoś innego. Wskazałam mu skinieniem głowy stolik, ale on tylko podniósł słuchawkę, rozległ się w niej sygnał, intruz trzymał ją chwilę nad tarczą telefonu, po czym odłożył z powrotem na widełki.

Nie miał zamiaru nigdzie dzwonić. Teraz było jasne, że wcale nie obchodził go telefon. Rozglądał się za czymś innym, mogło to być cokolwiek.

Piękny dom, stwierdził.

Tak, odrzekłam.

Mój wzrok padł na futerał, który miał przy pasku, mały futerał mogący zawierać cokolwiek, jakieś narzędzie, a może składany nóż? W tamtym momencie musiał już dostrzec dzieci. Gretę leżącą na brzuchu, pochyloną nad wielkim arkuszem na podłodze, skupioną na rysunku, obok niej walały się na dywanie kredki. Sukieneczka Kirsten podjechała jej do pasa, odsłaniając pieluchę, którą wtedy jeszcze nosiła, Kirsten budowała wieżę z klocków, ustawiała je jeden na drugim. Intruz musiał się im przyglądać, stać tak i patrzeć na nie przez dłuższą chwilę, aż one zwróciły na niego uwagę, a ja poczułam, że wzbiera we mnie niepokój. Pomyślałam, że powinnam otworzyć drzwi i kazać mu wyjść, ale nie dało się tego zrobić.

Z radia dochodził cichy szmer głosu spikera, za oknem poruszały się długie gałęzie, sprawiające wrażenie, że coś się zbliża, a potem znów wycofuje. Często leżałam bezsennie i o tym myślałam: dzieci podnoszące wzrok, zerkające niepewnie na niego, a potem na mnie. Wymachujące rączki Heleny widoczne nad skrajem bujaka. Helena nie spała już od jakiegoś czasu, wiedziałam, że zaraz zacznie płakać, z nudy albo z głodu.

Mijam go i wchodzę do salonu, jakiś odruch sprawia, że podnoszę bujak i stawiam go na szerokim jadalnianym stole, dalej od niego. Na samym końcu pokoju.

A on idzie za mną, robi kilka kroków, po czym zatrzymuje się ze wzrokiem wbitym w dziewczynki, kreski na rysunku Grety tworzą duży dom, dziewczynkę z trójkątną sukienką, słońce w prawym górnym rogu. Mała trudzi się teraz nad kwiatkiem.

Czemu one siedzą na podłodze? – zapytał mężczyzna.

Bawią się, odpowiedziałam.

Nie o to pytałem, rzucił. W jego głosie pobrzmiewała irytacja. Słyszałam ją wyraźnie. Zbliżamy się do czegoś, pomyślałam, może do tego, po co on tu przyszedł. Może chce, żebyśmy byli właśnie tu, to w tym miejscu cały czas pragnął się znaleźć, w tym konkretnym punkcie.

Napije się pan kawy? – spytałam, próbując uniknąć tej konfrontacji, zrobić krok w tył, cofnąć się ku temu, czym te odwiedziny mogłyby być.

Ale on pokręcił głową. Nie, dziękuję, niczego nie chcę.

To, że niczego nie chciał, było kłamstwem, tyle zdążyłam już pojąć.

Machające rączki Heleny, mała próbowała złapać swoje własne paluszki. Greta zerwała się z podłogi, stała teraz i na nas patrzyła.

Postanowiłam zaryzykować.

Mam trochę pieniędzy, powiedziałam. I poczułam, jak coś zaciska się w moim podbrzuszu, z początku zdawało mi się, że on mnie nie usłyszał albo się zupełnie nie przejął, jakby pieniądze również nie miały dla niego żadnego znaczenia. Pomyślałam sobie: Gdyby tylko zechciał wziąć pieniądze… A on podszedł do okna z widokiem na ogród. Dom wyglądał wtedy tak samo jak teraz, prawie niczego od tamtego czasu nie zmieniliśmy. Tyle tylko, że ogród był mniejszy, rosło w nim więcej drzew, które potem wycięliśmy, las wdzierał się na naszą działkę.

A ile pani ma, zapytał intruz i się odwrócił, stał plecami do słońca, tak że widziałam tylko kontur jego sylwetki, twarz była ukryta w cieniu.

Gdy poszłam po leżącą w korytarzu torebkę, on ruszył za mną.

Dwadzieścia koron, odrzekłam. To wszystko.

Wetknęłam mu pieniądze do ręki. Miał bladą dłoń, dobrze to zapamiętałam, chyba już zawsze będę ją pamiętać. Wyciągnął ją tak, jakby wcale nie miał zamiaru zabrać mi tych dwudziestu koron, po prostu je ode mnie przyjmował, jakby to była duża różnica. Zwróciłam na to uwagę. Wtedy nie była to ani duża, ani mała kwota. Włożył sobie pieniądze do kieszeni, a ja na niego zerknęłam i po raz pierwszy stwierdziłam, że patrzy mi w oczy. Jakbym wcześniej nie zasługiwała na to, by odwzajemnił moje spojrzenie. Poczułam, że wali mi serce, musiało trochę wypaść z rytmu, obijało się o żebra, łomotało coraz szybciej i nie dawało się uspokoić.

Chyba oboje odwróciliśmy się równocześnie, gdy to się zaczęło dziać. Greta wspina się na krzesło przy stole, może chce uspokoić małą, która zaczęła płakać. Przyciąga do siebie lekki bujak, krzesło się przechyla i Greta upada na podłogę, o mały włos nie pociąga bujaka za sobą. Zaczyna wyć, łapie się za nogę i ryczy. Helena, wystraszona, płacze jeszcze głośniej. Pocieszam Gretę, przytulam ją do siebie, obmacuję jej goleń, na której pojawia się czerwony ślad. Zdejmuję bujak ze stołu. Zupełnie zapominam o młodym mężczyźnie, zapominam, że on stoi tuż za mną.

A kiedy się odwracam, stwierdzam, że nie, wcale tam nie stoi. Zniknął, Kirsten też nigdzie nie ma. Na chwilę zapada cisza. Dzieci przestały płakać, spiker w radiu robi pauzę, tylko gałąź za oknem porusza się nadal spokojnie.

Chcę krzyczeć, ale tuż obok mnie jest Greta. Dlatego muszę uważać. Kirsten, wołam cicho, Kirsten. Zaczynam jej szukać, rozglądam się dookoła, jakby to tylko moje własne rozkojarzenie sprawiło, że nigdzie jej nie widzę. Mam już zbiec po schodach do piwnicy, ale w tym momencie dostrzegam otwarte drzwi tarasu.

W ogrodzie wieje lekki wiatr, nie wiem, w co jestem ubrana, chyba w cienki sweter i spodnie albo w sukienkę, może mam na wierzchu fartuch, w tamtym okresie często go wkładałam. Ogród zdaje się promienieć, czuję pod stopami wilgotną trawę. Na samym końcu działki mamy maleńką leśną polanę. W nadchodzących latach wytniemy otaczające ją drzewa, ale kilka z nich zostawimy, bo uważamy, że dzieci powinny oglądać drzewa, że to coś, czego potrzebują. Przeciskam się między krzakami i wchodzę na tę polanę.

A ona siedzi tam na obalonym przez wichurę pniu, można odnieść wrażenie, że czemuś się przygląda. W chwili, gdy ją dostrzegam, siedzi tak nieruchomo, że ogarnia mnie strach, wypowiadam jej imię. Ona zaś się odwraca, patrzy na mnie i wskazuje palcem na krzaki. Może tu za nim przyszła, może on ją zabrał ze sobą.

Ale wydaje się cała i zdrowa. Siedzi na pniu obalonego drzewa i wskazuje palcem w głąb lasu. Zupełnie jakby on ją tu zostawił i poszedł sobie dalej, zniknął wśród gęstych gałęzi.

Później nazywałam to epizodem, tak mówiłam, opowiadając o tym zdarzeniu innym: Simonowi i naszym dzieciom, gdy już dorosły. Zupełnie jakby cała ta historia przyszła do nas z jakiegoś nieznanego miejsca, podobnie jak sam intruz, z jakiejś innej przestrzeni. Używam greckiego słowa zbudowanego z kilku członów, jeden z nich oznacza otwarcie, niczym rozpoczęcie historii, życia, ale także coś, co zostaje wtrącone, w tragedii antycznej chodzi o dialog umieszczony między pieśniami chóru. Epizod pociąga za sobą oczekiwanie czegoś więcej. Tyle że nic więcej się już nie stało, intruz zadzwonił tamtego dnia do drzwi, a potem zniknął.
(…)

Merethe Lindstrøm „Dni w historii ciszy”
Tłumaczenie: Karolina Drozdowska
Wydawnictwo: ArtRage
Liczba stron: 224

Opis: Powieść wyróżniona prestiżową Nagrodą literacką Rady Nordyckiej. Eva i Simon spędzili razem większość dorosłego życia. On jest lekarzem, ona nauczycielką, mają trzy dorosłe córki i przestronny dom. Łączą ich jednak nie tylko uczucia, lecz także milczący pakt, że nie będzie rozmawiać o swojej przeszłości. Simon z biegiem lat coraz bardziej zamyka się w sobie, Eva zaś próbuje wyrwać się z izolacji i ciszy. Kim była gospodyni, która nagle zniknęła z ich życia, skąd wziął się tajemniczy intruz, który wtargnął do nich pewnego dnia, jakie tajemnice z dzieciństwa skrywa Simon? „Dni w historii ciszy” to dramat rodzinny o tym, co ukryte i przemilczane, subtelna powieść o miłości dwojga ludzi, dziedzictwie wojny, uprzedzeniach i strategiach przetrwania. Przeszłość nie powraca, ona jest z nami zawsze.


Tematy: , ,

Kategoria: fragmenty książek