Biografia Nata Tate’a – wielki przekręt, czyli jak William Boyd i David Bowie zagrali na nosie nowojorskim historykom sztuki
Słowo pisane to potęga – to prawda stara jak świat. W kwietniu 1844 roku w nowojorskim piśmie „The Sun” ukazał się reportaż relacjonujący przebieg pierwszego lotu przez Atlantyk w balonie. Artykuł ten napisał nie kto inny, jak Edgar Allan Poe. Nikt ani przez chwilę nie wątpił w to, czy informacja jest prawdziwa. Przecież ukazała się w gazecie! Czytelnicy podobno oblegali redakcję, chcąc zdobyć numer z tym historycznym materiałem. Problem w tym, że historia okazała się być jedynie żartem…
Dokładnie 154 lata później, również w kwietniu, inny pisarz, William Boyd, opublikował biografię niszowego amerykańskiego artysty. Nat Tate miał być abstrakcyjnym ekspresjonistą, którego najbardziej twórczy okres przypadał na lata 50. Malarz, chociaż szanowany w środowisku, nigdy nie osiągnął wielkiego sukcesu. W wieku 30 lat wyjechał do Europy, skąd wrócił w stanie skrajnej depresji. Prace artystów, których miał okazję tam oglądać, uzmysłowiły mu, że nigdy nie osiągnie ich poziomu. Obmyślił więc pewien plan. Odkupił i wypożyczył (tłumacząc koniecznymi poprawkami) niemal wszystkie swoje prace, które udało mu się dotąd sprzedać i… zniszczył je. Dlatego do dzisiaj zachowało się jedynie kilka jego obrazów. Dopełniwszy swojego zamierzenia, artysta popełnił samobójstwo, rzucając się z promu płynącego na Staten Island (część Nowego Jorku).
Ta niezwykle tragiczna i smutna historia to – dokładnie tak jak balonowy żart Poe’go – czysta fikcja! Po co więc wydawać biografię artysty, który nigdy nie istniał? Cała historia sięga korzeniami pewnego spotkania. William Boyd był członkiem zarządu uznanego w świecie artystycznym pisma „Modern Painters”. Dokładnie tak jak… David Bowie (mało kto wie, ale wielką pasją tego niezwykle oryginalnego artysty była sztuka nowoczesna). Podczas jednego z posiedzeń zarządu Boyd – pisarz, który wśród historyków sztuki czuł się niepewnie – zażartował, że jako swój wkład w twórczość magazynu może wymyślić jakiegoś malarza. Bowie podchwycił tę ideę i zaproponował, żeby pisarz stworzył całą jego biografię. Luźna, żartobliwa rozmowa niedługo potem zmieniła się w przemyślny plan, który miał stać się pewnego rodzaju wyzwaniem dla ludzi ze świata sztuki. I stało się: Boyd napisał książkę, którą udało się opublikować nakładem wydawnictwa działającego w ramach pisma „Modern Painters”. Zdjęcia Nata Tate’a zebrane w biografii przedstawiały nieznanych ludzi i pochodziły z prywatnej kolekcji Boyda. Pisarz namalował ponoć również kilka obrazów malarza zaprezentowanych w książce. Do udziału w całej mistyfikacji zaproszono Gore’a Vidala i Johna Richardsona (biografa Picassa), którzy uwiarygodniali całą historię, opowiadając o swoich spotkaniach z malarzem.
Pozostało już tylko postarać się o dobrą promocję. Tym zajął się oczywiście David Bowie. Z okazji premiery książki – której data nieprzypadkowo zbiegła się ze świętem prima aprilis – muzyk wydał ogromne przyjęcie w nowojorskim studiu Jeffa Koonsa. Pojawiły się na nim sławy ze świata sztuki, literatury, wielkiego i małego ekranu. Bowie w trakcie tego wieczoru przeczytał kilka fragmentów z biografii Nata Tate’a i… maszyna mistyfikacji ruszyła. Z uwagi na to, że na sali obecni byli uznani krytycy sztuki, Boyd spodziewał się natychmiastowej demaskacji. Nic takiego nie miało jednak miejsca. No bo kto przyznałby się w tak znamienitym towarzystwie, że nie zna jakiegoś niszowego nowojorskiego artysty? A Nat Tate brzmi przecież jakoś dziwnie znajomo… (Genialny zabieg Boyda: imię i nazwisko malarza powstało z połączenia nazw dwóch największych londyńskich muzeów: National Gallery i Tate Modern.)
Nie obyło się jednak bez skandalu. Kilka dni później, kiedy oszustwo wyszło na jaw, amerykańskie media obiegły bardzo negatywne w wymowie artykuły. Dziennikarze sugerowali, że Brytyjczycy (zarówno Boyd, jak i Bowie pochodzą z Wysp Brytyjskich) celowo chcieli upokorzyć amerykański świat sztuki. Pisarz musiał grubo się tłumaczyć, że nie taka była intencja całego tego zamierzenia. W jednym z wywiadów udowadniał, że cele całego przedsięwzięcia były natury raczej filozoficznej niż czysto żartobliwej – choć niewątpliwie takie miało początki. Twierdził, że pomysł z wymyśleniem Nata Tate’a stał się „całkiem świadomą grą z koncepcją rzeczywistości i fikcji. To jest jak przekraczanie wytyczonych granic i sprawdzanie, jak daleko można je przesunąć. Celowe i świadome, jest niemal manipulacją naszego procesu weryfikacji”.
Pisarze od zawsze, mniej lub bardziej świadomie, ingerują za pomocą fikcji w rzeczywistość. Z drugiej strony czytelnicy niejednokrotnie chcą wierzyć, że to, o czym czytają, jest prawdą. Skoro w XIX-wiecznym Londynie po śmierci Sherlocka Holmesa – fikcyjnego bohatera – ludzie mogli nosić czarne wstążki na znak żałoby (jak twierdzą niektóre źródła), czemu zatem nie mogą dać wiary tragicznej historii Nata Tate’a? I dlaczego nie mogą zawiesić na ścianie jego „cudem ocalałego” obrazu? A taki został sprzedany za cenę ponad 7 tysięcy funtów w trakcie aukcji w londyńskiej renomowanej galerii Sotheby’s w Londynie w 2011 roku. Żyjemy w świecie, gdzie prawda i fikcja mieszają się ze sobą każdego dnia. Pewność to luksus, o którym można jedynie pomarzyć. A jeśli mówi się, że historię piszą zwycięzcy, czy możemy być pewni, że wiedza z podręczników nie jest jedynie świetnie spreparowaną fikcją? Wychodzi więc na to, że to, co przyjmiemy za prawdę, jest tylko kwestią wyboru. Dlaczego by więc nie uwierzyć w Nata Tate’a?
Katarzyna Figiel
TweetKategoria: artykuły