Seryjni mordercy nie są zazwyczaj szczególnie inteligentni ani bystrzy – wywiad z Małgorzatą Oliwią Sobczak, autorką „Czerni”

20 maja 2020


Po debiutanckiej „Czerwieni”, w maju tego roku ukazała się druga część cyklu „Kolory zła” – „Czerń”. Akcja książki przenosi się na Kaszuby, gdzie dochodzi do rytualnych morderstw, a mieszkańcy nadal zdają się wierzyć w istnienie demonów. Czy „Potwór z Kartuz” istniał naprawdę? Czy prawdziwi seryjni mordercy rzeczywiście są tak inteligentni i bystrzy, jak przedstawia ich popkultura? Na te i inne pytania odpowiada autorka książki, Małgorzata Oliwia Sobczak.

Joanna Andruszko: Ogromną siłą twoich kryminałów jest miejsce akcji. W „Czerwieni” opustoszałe w martwym sezonie plaże zdawały się aż prosić o zbrodnię. W „Czerni” trafiamy do małego, na pozór idyllicznego miasteczka. Ale zamiast odpoczynku od zgiełku miasta czuć tutaj dziwną, niepokojącą atmosferę doskonale znaną chociażby z miasteczka Twin Peaks czy serialu „Detektyw”.

Małgorzata Oliwia Sobczak: Tak, akcja książki przenosi się na Kaszuby. Od początku chciałam, by to moje fabularne miasteczko było takie trochę zamerykanizowane; chciałam nadać mu rodowód wyciągnięty z kultowych zachodnich filmów kryminalnych, na których się wychowałam. Stąd w „Czerni” pewne celowe podobieństwa do „Miasteczka Twin Peaks”. Mamy bar wzorowany na tym z kultowego serialu – panoramiczne okno, wysokie hokery, loże z kanapami obitymi czerwoną skórą, podłogę w szachownicę, a właścicielka podaje tu kawę w szklanych dzbanach. Gdzieś tam przemyciłam wiadukt czy powiedzonko agenta Dale’a Coopera. Zresztą prokurator Bilski pełni trochę taką rolę agenta z „Twin Peaks” – jest kimś z zewnątrz, a zatem by rozwikłać zagadkę zbrodni musi najpierw poznać prawa, jakimi rządzi się lokalna społeczność. Dodatkowo mamy też mroczne lasy, choć zamiast sów nad mieszkańcami latają żurawie. I tartak – bez niego krajobraz byłby niepełny. Trochę tych tropów jest.

A dodatkowo bardzo silny jest akcent regionalny. Świat kaszubskich wierzeń i legend zdaje się odgrywać w książce kluczową rolę.

Kilka lat temu przeprowadziłam się z Sopotu na kaszubską wieś i nagle na każdym kroku zaczęłam stykać się z oznakami religijności – sąsiadami wybierającymi się co niedzielę do kościoła, krzyżykami noszonymi na szyjach, świętymi obrazami na ścianach punktów usługowych, czy grubymi, drewnianymi różańcami zawieszonymi na lusterkach wstecznych mijanych mnie aut. Okazało się też, że kaszubska wiara od wieków skorelowana jest z wymiarem rytualnym. Kaszubi robią znak krzyża na chlebie, stawiają kropielniczki z wodą święconą przy drzwiach, zawieszają wiechy na budowanych domach. I co ciekawe, jeszcze do niedawna wierzyli w magię. Byli przekonani o istnieniu demonów i upiorów, a pozostałości tych wierzeń można tam zresztą spotkać do dziś. Na tych terenach jeszcze w latach 20. ubiegłego wieku szczególnego rodzaju obrzędy wynikające z licznych leków i przesądów były na porządku dziennym.

No właśnie – w „Czerni” mamy do czynienia ze szczególnym rodzajem rytualnego morderstwa. Skąd pomysł na taką makabrę?

Książkę otwiera scena, w której myśliwy znajduje ciało pozbawione głowy, która została ułożona między nogami. Pomysł na tak okrutną, groteskową scenę zaczerpnęłam właśnie z kaszubskiej kultury. Strach przed upiorami sprawiał, że Kaszubi praktykowali szereg dziwnych rytuałów obchodzenia się z ciałem zmarłego. Jednym ze sposobów potraktowania nieboszczyka, który podejrzewany był o możliwą przemianę w upiora, było ucięcie mu głowy. Według podań tej dekapitacji często towarzyszyło przełożenie głowy między nogi upiora, żeby nie mógł na powrót po nią sięgnąć i wstać z grobu. Ta informacja była wstrząsająca, ale też na tyle sugestywna, że postanowiłam przemycić ten obraz do książki.

Czyli znów spotkamy seryjnego mordercę. Dlaczego to właśnie oni zawładnęli dziełami popkultury? Co jest w nich takiego, że niezmiennie budzą naszą ciekawość?

Faktycznie seryjni zabójcy zyskali w popkulturze status idoli, stali się bohaterami masowej wyobraźni. Mają swoich wielbicieli, koszulki z podobiznami, karty, kalendarze i inne gadżety. Poświęca się im filmy i książki. Najnowszy dokument Netflixa „Rozmowy z mordercą: Taśmy Teda Bundy’ego” bije rekordy popularności. W pewien sposób popkultura przyczynia się do uświetniania ich wizerunku. Już samo określenie „seryjny” wywołuje przekonanie, że to ludzie nadzwyczajni, wyjątkowi, których powinno się odróżniać od pospolitych zabójców. Można powiedzieć, że seryjni mordercy traktowani są w kategoriach nadludzi. I niektórzy zabijają tylko po co, by zasłużyć na to miano.

Ta ich superinteligencja to mit?

Badania pokazują, że seryjni mordercy nie są zazwyczaj ani szczególnie inteligentni, ani wyjątkowo bystrzy. To, dlaczego tak trudno przewidzieć ich ruchy, rozgryźć i złapać, wynika przede wszystkim z tego, że myślą zupełnie innymi kategoriami niż zwykli ludzie. Nie odczuwają empatii, nie wykazują specjalnego napięcia, gdy mówią nieprawdę. Dlatego np. testy wariografem są w ich przypadku bezużyteczne. Rozpracowując seryjnego mordercę, nie można kierować się zdrowym rozsądkiem, czy próbą zrozumienia ich emocji, ich moralność nie odpowiada przyjętym normom.

Psychopatę da się rozpoznać na pierwszy rzut oka?

Niestety nie. W życiu nie jest tak jak w baśniach, gdzie zło zazwyczaj wiąże się z brzydotą. Wielu z seryjnych morderców to dobrze wyglądające, czarujące osoby. Możliwe, że niektórzy z nas ich spotkali, ale nie mieli o tym pojęcia. Wspomniany Ted Bundy – morderca kilkudziesięciu długowłosych, pięknych kobiet – był przystojnym, dowcipnym i pełnym uroku osobistego prawnikiem. Ale są też tacy, których wygląd już na dzień dobry wzbudza niepokój jak chociażby potwór z Andów – Kolumbijczyk, który zgwałcił i zabił kilkaset dziewcząt. Naprawdę nie ma na to reguły.

To od wspomnianego Kolumbijczyka zaczerpnęłaś medialne określenie swojego sprawcy – „Potwór z Kartuz”?

Dokładnie tak! Eksperymentowałam z różnymi nazwami zaczerpniętymi od seryjnych morderców, którzy przez swoje bestialstwo przeszli do historii. Lubię w książkach takie nawiązania, tropy, które czytelnik może odnajdywać. Brałam jeszcze pod uwagę Rzeźnika z Kartuz (od rzeźnika z Rostowa, Andrieja Czikatiło, nauczyciela, który zabijał przede wszystkim dzieci) i Wampira z Kartuz (od wampira z Zagłębia i wampira z Bytowa). Ostatecznie zostałam przy Potworze, który wpisuje się w szczególnie bliską mi baśniową poetykę.

Tych baśniowych elementów takich jak odwieczna walka dobra ze złem, czy wspomniane już „magiczne” wierzenia mieszkańców jest w książce więcej.

Kaszuby są dla mnie miejscem o niezwykłej atmosferze i nie bałabym się powiedzieć, że jest to miejsce na wskroś magiczne. Zresztą kaszubskie podania pełne są nie tylko diabłów i demonów, ale też czarownic, olbrzymów, czy podłych duchów zwodzących ludzi na mokradła.

Ja sama mam poczucie, że w pewien sposób tej magii doświadczyłam. Może nie widziałam nigdy żadnego mitologicznego stworzenia, ale podczas jednego ze spacerów z córeczką coś się wydarzyło. Moja pierwsza powieść nie dotarła do szerszego grona odbiorców, wydawca nie zaproponował mi dobrych warunków wydania kolejnej książki, „Czerwień” wysłałam do przeróżnych oficyn i nikt się nie odzywał.

W słoneczny grudniowy dzień szłam szerokim traktem przez las ciągnący się wzdłuż jeziora, gdy nagle podniosłam oczy ku górze i zwróciłam się do mojej babci Ali, która odeszła kilka miesięcy wcześniej: „Babciu – powiedziałam szeptem – Babciu! Tak bardzo cię proszę, żeby ktoś mnie zauważył! Żeby ktoś przeczytał ten mój kryminał i zechciał go wydać!”. Za dwa tygodnie zadzwonił do mnie Marcin Meller i powiedział „Wydajemy”. No i jak tu nie wierzyć w magię?

Rozmawiała: Joanna Andruszko
fot. Iwona Wojdowska

Tematy: , , , ,

Kategoria: wywiady