Smutne piękno stało się motywem przewodnim „Czerwieni” – wywiad z Małgorzatą Oliwią Sobczak

17 września 2019


Miała 9 lat, kiedy w telewizji po raz pierwszy natknęła się na „Miasteczko Twin Peaks”. Zobaczona wówczas twarz zmarłej Laury Palmer miała stanowić po latach jedną z inspiracji – obok pewnej prawdziwej sprawy zabójstwa – do napisania „Czerwieni”. Małgorzata Oliwia Sobczak z wykształcenia jest kulturoznawczynią i dziennikarką. Teraz ma dużą szansę zawojować polską scenę literatury kryminalnej. Pochodzi z Trójmiasta i to właśnie Sopot uczyniła miejscem akcji swojego pierwszego kryminału. Polecamy lekturę rozmowy z autorką „Czerwieni”.

Bartłomiej Zdunek: Akcję swojej pierwszej powieści kryminalnej umieściłaś w Sopocie – w twoim rodzinnym Trójmieście. Ale to nie jest ten wakacyjny kurort, który znamy. Sopot w twojej powieści jest opuszczony, trochę przerażający. Miasto z twojej książki istnieje naprawdę?

Małgorzata Oliwia Sobczak: Sopot latem, kiedy odbywa się najazd turystów, staje się zupełnie innym miastem. Osoby, które tam mieszkają, starają się wtedy omijać szerokim łukiem przepełniony Monciak i zaludnione plaże. Prawdziwy Sopot odżywa jesienią. Staje się bardziej cichy, kameralny, spokojny. W knajpach znów widzi się znajome twarze, bruk na Monte Cassino połyskuje w deszczu, unosi się lekka mgła.

I tym spokojnym miastem w twojej książce wstrząsa zbrodnia. Nietypowe okaleczenia na ciele ofiary wskazują na mordercę sprzed 17 lat. Twój zabójca miał pierwowzór w rzeczywistości?

Muszę przyznać, że do napisania „Czerwieni” zainspirowała mnie pewna prawdziwa historia. Chodziło o nierozwiązaną sprawę zabójstwa kobiety z 1998 roku. Wówczas z Wisły wyłowiono płaszcz z ludzkiej skóry, natomiast dwa lata temu wznowiono śledztwo w związku z ujawnieniem nowych śladów kryminalistycznych. Czytając o tej sprawie, trafiałam na opisy innych zbrodni, takich jak sprawa zwyrodnialca spod Krakowa, który zabił ojca, zdjął skórę z jego twarzy i nosił jak maskę. To były inspiracje. Ja zdecydowałam się na zbrodnię bardziej subtelną, wyrafinowaną, jeśli w ogóle można tak powiedzieć.

Twój morderca jest psychopatą?

Przyjmując, że psychopata to osoba o „zaburzonej duszy”, o aberracyjnym sposobie myślenia i odczuwania, to z pewnością.

Spotkałaś w swoim życiu ludzi, o których mogłabyś powiedzieć, że są źli?

Na szczęście nigdy nie natknęłam się na osobę, której autentycznie bym się bała, choć na pewno spotkałam kilku psychopatów. Te bystre, piekielnie inteligentne i na początku urocze postaci często finalnie okazywały się mitomanami, patologicznymi kłamcami czy po prostu osobami z pewnymi odchyłami psychicznymi gotowymi mącić, by realizować własne cele. Na szczęście nigdy nie ujawnił się w nich popęd do zabijania. (śmiech)

Trudno poznać mordercę?

Faktycznie zabójcy to postaci niezwykle złożone, często wzbudzające zaufanie, potrafiące przez długi czas mamić swoje ofiary. Seryjnymi mordercami wielokrotnie okazywały się osoby zupełnie niepozorne, normalnie żyjące w społeczeństwie, lubiane, niewzbudzające żadnych podejrzeń.

Zło w twojej książce nie jest jednoznaczne. Ludzie, którzy krzywdzą jednych, mogą być dobrzy wobec drugich?

Ludzie generalnie mają w sobie wiele szarości, często uczucia, które w nas siedzą, nie są jednoznacznie białe lub czarne. I dlatego w książkach czy filmach negatywni bohaterowie często okazują się nosić w sobie pierwiastek dobra i na odwrót – postaci pozytywne nie są krystaliczne, popełniają błędy, zdolne są do cynizmu, wykazują się egoizmem. Czasami zło w człowieku widać na pierwszy rzut oka, czasami sączy się powoli, zjadając człowieka od środka. I w książkach kryminalnych nigdy nie wiadomo, który typ bohatera okaże się ostatecznie sprawcą.

Każdy z nas ma w sobie potencjał do czynienia zła?

Istnieją kontrowersyjne badania naukowe udowadniające, iż każdy człowiek w pewnych okolicznościach jest zdolny do nagannego zachowania. Przytoczyć można tutaj choćby eksperyment Zimbardo, który podzielił grupę studentów na strażników i więźniów. Po 6 dniach trzeba było przerwać procedurę, gdyż strażnicy szybko zaczęli wykorzystywać swoją władzę i znęcać się nad więźniami. Odkrycie to nazwano znamiennie „efektem Lucyfera”. Jednak moim zdaniem nie można w tym zakresie generalizować. Ludzie to zbyt złożone jednostki.

Czytelnicy zwracają uwagę na złożoność postaci w twojej książce. Fakt, że nie są czarno-białe, sprawia, że stają się wiarygodne. Budowałaś je na podstawie znanych sobie osób?

Wszystkie postaci występujące w „Czerwieni” są wyłącznie produktem mojej wyobraźni, z pewnością podpartej obrazami wszystkich obejrzanych w życiu filmów i przeczytanych książek, ale także wynikami czynionych obserwacji. Chyba wolę obserwować, niż uczestniczyć. Zdarza się, że stoję na czerwonym świetle, przez pasy przechodzi chłopak, który ma w sobie coś ciekawego, jakaś energia zaczyna do mnie przemawiać. W głowie snuje mi się historia. Tak to działa.

Takie kobiety – piękne, magnetyczne, nieustraszone jak Monika Bogucka, jedna z ofiar – istnieją naprawdę?

Kojarzysz takie dziewczyny, które stojąc w grupie, wyraźnie się wyróżniają? Od razu widać, że stanowią centrum, że wszyscy zwracają się właśnie do nich, że to im każdy chce zaimponować. Jest w ich postawie, sposobie bycia coś takiego, że od razu widać, że są wybrane, to wokół nich krążą planety. Nie chodzi tylko o wygląd, czy o jakąś tajemniczą emanację, ale o to, że niczego się nie boją, albo przynajmniej doskonale udają, że tak jest. Takie dziewczyny zawsze mnie fascynowały i taka jest też Monika – bohaterka będąca moim zdecydowanym przeciwieństwem.

Nie chce się wierzyć, że te bohaterki nie mają nic z ciebie.

Monika pragnie doświadczać granicznych emocji, nie stroni od niebezpiecznych sytuacji, ciągle gdzieś biegnie, poszukuje, eksperymentuje – tylko wtedy czuje, że żyje. Dla mnie największymi wartościami są poczucie bezpieczeństwa, rodzina, dom. Lubię mieć wszystko poukładane, lubię spokój i harmonię, stronię od ryzyka, muszę mieć wszystko pod kontrolą.

To ten pociąg do niebezpieczeństwa sprowadza na twoje bohaterki śmierć?

W „Czerwieni” mamy do czynienia ze szczególnym typem kobiet. Nie tylko o wyjątkowej urodzie, ale przede wszystkim o wyjątkowym charakterze. To postaci temperamentne, niespokojne, poszukujące, odczuwające niezaspokojoną żądzę, by czuć i przeżywać więcej, by stać się kimś więcej, by stać się kimś innym. To chyba to pragnienie, by uciec od samych siebie, ostatecznie jest dla nich zgubne.

Coś ciągle zżera je od środka?

Tak, nieprzepracowane traumy, niewyjaśnione sytuacje rodzinne, brak fundamentalnych uczuć ze strony bliskich, ale też pęd do samorealizacji, stojący w opozycji do obowiązujących schematów i narzucanych kobietom ról społecznych.

Ważną kategorią w twojej książce jest też „piękno”. Prokurator Leopold Bilski, widząc okaleczenia na twarzy ofiary, zahipnotyzowany uznaje, że to najpiękniejsza zbrodnia, jaką widział. Magnetyczna uroda twoich bohaterek sprawia, że nie można oderwać od nich wzroku.

Prokurator Bilski patrzy na leżącą na plaży martwą kobietę. Ciemne włosy spływające po obu stronach odwróconej do piasku twarzy, biały zarysowany przedziałek, mokre, przylegające do ciała ubranie i czerwony kozaczek na nodze ofiary. W tle szumi rozjuszone morze, wieje zimny wiatr; ciało jest nieruchome, jest całkowitym przeciwieństwem szalejących żywiołów. W tej scenie mamy do czynienia z pełną manifestacją śmierci – jest w niej majestat, nieuchronność, okropny dramatyzm, a z drugiej strony całkowita prawda o ludzkim życiu. W tym tkwi pojawiająca się w głowie prokuratora kategoria piękna. Nie chodzi tu o żadną spektakularność, lecz o to doświadczenie, które po raz pierwszy odczułam, gdy nad rzeką odnaleziono ciało Laury Palmer.

Ofiary z twojej książki mają w sobie coś z bohaterki „Miasteczka Twin Peaks”.

Zdjęcia z „Miasteczka Twin Peaks”, produkcji która ukształtowała moje poczucie estetyki i zostawiła we mnie już na zawsze niezaprzeczalny ślad, są we mnie ciągle żywe. Kiedy ten serial po raz pierwszy został wyemitowany w polskiej telewizji, miałam 9 lat, rodziców nie było akurat w pobliżu, a ja usłyszałam tę przeszywającą, niesamowitą muzykę. Śledczy odwinęli ciało Laury Palmer z folii i ukazała się jej twarz – rozrzucone pasma włosów, blada skóra, niebieskawe usta; był w tym obrazie jakiś zadziwiający spokój, coś co dzisiaj nazwałabym „smutnym pięknem”. I to „smutne piękno” stało się przewodnim motywem „Czerwieni”.

Rozmawiał: Bartłomiej Zdunek

Tematy: , , , , , ,

Kategoria: wywiady