Jak się kimś inspirować, to najlepszymi – wywiad z Robertem Ziębińskim, autorem powieści „Czarny staw”

24 kwietnia 2020


Roberta Ziębińskiego możecie znać jako dziennikarza kulturalnego, ale też autora pierwszej polskiej i największej stworzonej w Europie monografii poświęconej twórczości Stephena Kinga. Sam również pisze prozę. W 2019 roku ukazał się jego kryminał zatytułowany „Furia”. Miesiąc temu nakładem wydawnictwa Burda Książki do sprzedaży trafiła z kolei powieść „Czarny staw”. To ona właśnie jest przyczynkiem do rozmowy o nostalgii do lat 80., odkrywaniu mechanizmów stojących za konstrukcją udanych horrorów, pisaniu pod młodszego czytelnika i korzeniach kina grozy.

Paweł Deptuch: Wydawca promuje „Czarny staw”, przywołując „Stranger Things” braci Duffer. Ty jednak nieszczególnie przepadasz za tym serialem.

Robert Ziębiński: Ha! Masz mnie. Nie przepadam za pewnym zabiegiem, który mnie drażni, czyli budowaniu historii tylko na nostalgii. A to w przypadku „Stranger Things” mnie wkurzało. Z każdej strony wszyscy mówili mi, jakie to dobre, bo każdy z nas wychowanych w latach 80. się w tym odnajdzie. A ja nie przepadam za historiami, które są tylko sentymentem. Tak promowano przecież „Stranger…”.

Do czego w takim razie przyrównałbyś swoją najnowszą książkę? Na myśl przychodzi mi m.in. „Gęsia skórka”. To dobry trop?

Tak. Bardzo lubię powieści Stine’a. On ma w Polsce pecha, ale w Stanach jest autorem większym od Kinga czy Koontza. Jakbym miał szukać dalej, to jeszcze bym dodał pomysły Joe Dantego – bardzo lubię jego sposób opowiadania wydawałoby się oklepanych historii. Scenariusze Jose Rivery.

Rivera to człowiek, który trzy dekady temu dzisiejszym prawie czterdziestolatkom zafundował solidną szkołę dobrego młodzieżowego horroru (serial „Eerie, Indiana” – przyp. red.). Zdaje się, że współcześni twórcy już zapomnieli, jak to się powinno robić.

Mam wrażenie, że w pościgu za tym, kto napisze grubszą, lepszą, bardziej poplątaną książkę, zgubiliśmy to, co było kluczem dobrej rozrywki – pomysł. Spójrz na objętość książek ludzi, którzy tworzyli podwaliny pod współczesną rozrywkę. Matheson – nie przekracza dwustu stron. Bradbury – dwustu pięćdziesięciu. Kryminały Chandlera, Hammetta, Thompsona… Moglibyśmy ciągnąć tę wyliczankę bez końca. Nie chodzi o to, żeby marudzić, kiedyś to było lepiej. Raczej, żeby zadać sobie pytanie – czy rzeczywiście potrzebujemy miliona znaków pustych słów, tylko po to, żeby dobudować sobie poczucie głębi? Moim zdaniem nie. Za każdym razem, gdy ktoś mnie pyta, jak napisać dobry thriller, horror czy kryminał, daję jeden przykład. Najpierw przeczytaj „Całe miasto śpi” Bradbury’ego, a potem pomyśl, co chcesz osiągnąć.

W „Czarnym stawie” zupełnie inaczej grasz na sentymentach. Mam wrażenie, że atmosferę i dynamikę lat 80. przeniosłeś do współczesności, czyli zupełnie odwrotnie niż bracia Duffer czy Andy Muschietti w nowym „To”.

W ogóle nie myślałem w tych kategoriach. To książka dla młodzieży, więc nie mogłem robić w niej wielu rzeczy, które robi się w horrorach dla dorosłych, ale mogłem za to coś innego – zachowując konstrukcję opowieści dla powiedzmy trzynastolatków, mrugnąć okiem do ich rodziców. Coś na kształt tego, co robią panowie w Pixarze. Weźmy takie „Potwory i spółka”. Na poziomie bajki sprawdzają się doskonale, ale każdy dorosły, oglądając je z dzieckiem, wyłapuje przekaz przeznaczony tylko dla niego – czyli ukłony w stronę rzeczy, które dzieciaki niekoniecznie muszą rozumieć, ale w żaden sposób nie psują one im zabawy.

Zabawa to jedno, ale swoich czytelników, tych mniejszych i większych, próbujesz też czegoś nauczyć.

Ale przecież to naturalne. Każda książka, powiedzmy młodzieżowa, ma w sobie małą dawkę morału, czegoś próbuje uczyć. Dzieci traktują literaturę o wiele poważniej niż dorośli, więc można poza zabawą dać im jakiś prosty przekaz – choćby że przyjaźń przenosi góry, to chyba dobrze. Oczywiście zanim do przekazu dochodzimy, nasi bohaterowie muszą przejść swoją drogą, by zrozumieć, jakie błędy popełniają. Nic nowego – kłania się monomit, Joseph Campbell, mitologia, Pismo Święte i bracia Grimm.

Ale oprócz morału jest też wiedza historyczna, a także mało znana polska legenda.

Pomysł na te książki był taki, żeby opowiadać na nowo legendy te zapomniane, zakurzone, tyle że fabułę przenosząc do czasów nam współczesnych. Kiedy pisałem reportaż o tym, jak wygląda dziś Londyn Kuby Rozpruwacza, napisałem, że w zasadzie to Kuba dziś nie miałby szans uchować swoją tożsamość, bo miejski monitoring w rejonie, w którym grasował, nagrywa w zasadzie wszystko. Już wtedy zadałem sobie pytanie, czy nasz stary dobry Boruta pamiętany z lat dzieciństwa dziś miałby szansę kogoś nastraszyć? „Czarny staw” to odpowiedź na to pytanie.

Ciekawie też ukazałeś relacje na linii syn-matka. Główny bohater, nastolatek, to sympatyczny gość, wyrozumiały, uczynny i kochający. Zupełne przeciwieństwo milenialsa. Nie za dużo w tym wątku „fantastyki”?

Sekunda, sekunda, jaki z niego milenials, skoro ma dopiero 13, no 14 lat, czyli urodził się w 2004 lub 2005 roku? Jeśli chcielibyśmy trzymać się kategoryzacji pokoleniowej, to w żadnej definicji z trzech obowiązujących nie podpada pod milenialsa. A poważnie – on ma jeszcze rok, zanim mu odbije. Chłopcy dostają małpiego rozumu trochę później niż dziewczynki. (śmiech) Generalnie my chłopcy jesteśmy zawsze zapóźnieni wobec dziewcząt. Poza tym on ma tylko matkę. Mógłby iść z nią na wojnę, ale niczego by nie zyskał na tym. Ojciec wyparował…

Wróćmy jeszcze na koniec do horrorów. Jesteś fanem, czytasz je, oglądasz, rozkładałeś je na czynniki pierwsze, a teraz także je piszesz. Skąd taka kolej rzeczy?

Nie wiem. Po prostu lubię ten gatunek, który jest pozornie bardzo prosty, a kiedy wejść głębiej, zaczyna być bardzo skomplikowany. Poza tym sporo ma tu do powiedzenia zapewne moja obsesyjna potrzeba zrozumienia pewnych mechanizmów opowiadania strasznych historii. Ta zaś ostatnio zaprowadziła mnie po raz setny w rejony Camp Crystal Lake. Dlaczego „Piątek 13-tego” jest tak dobrym filmem (mówimy o stronie technicznej, a nie fabule)? A potem nagle uświadomiłem sobie coś, co mi umykało. Sean S. Cunningham (reżyser) i cała jego ekipa stale z nim pracująca (scenarzysta Victor Miller, producent Steve Miner, kompozytor Harry Manfredini) – oni wszyscy wywodzili się z komedii. Zanim odnieśli spektakularny sukces z „Piątkiem…”, próbowali tworzyć komedie dla mas. Z lepszym lub gorszym skutkiem. Ale to nieważne. Istotne jest to, że chłopcy wsadzili w swój film komediowy sposób narracji, w którym puenty muszą być dynamiczne i błyskawicznie wskakiwać w tempo, bo inaczej całość (żart) traci sens. I tak naprawdę to właśnie ta precyzyjność komika w ogromnej mierze sprawia, że ten film wciąż ma swoje tempo i mimo upływu lat się nie starzeje. Cunningham wielokrotnie opowiadał w wywiadach o tym, jak wiele pożyczył sobie od swojego kolegi Johna Carpnetnera i jego „Halloween”. To nie ulega wątpliwości. Podobnie jak fakt, że Carpenter również próbował na początku komedii i na niej uczył się warsztatu, z tym że on przeskoczył szybko z komedii na western. Ale komedii nie porzucił nigdy, o czym świadczą wszystkie gagi w jego filmach, ale też i tempo, z jakim w jego filmach bohaterowie wpadają z deszczu pod rynnę.

Mówię o tym, żeby tylko zaznaczyć mój punkt widzenia. A on jest prosty – chcę to rozumieć. Oczywiście to nie jest równoznaczne z tym, że przestało mnie bawić oglądanie czy czytanie horrorów. Nie. Wciąż mam z tego frajdę, ale coraz częściej zadaję sobie pytanie, dlaczego coś działa, a coś nie. Dlaczego wszyscy pamiętamy „Coś” Carpentera, a nikt nie pamięta o „Leviatanie” Cosmatosa? Odpowiedź w tym wypadku jest dość prosta – „Leviatan” jest złym filmem. (śmiech) Poza tym kiedy chcesz straszyć, musisz wiedzieć, jak to robić. Piekło jest wybrukowane kiczowatymi horrorami, których autorom wydawało się, że jak wrzucą potwora do piwnicy i rozsmarują tonę flaków po ścianach, to sprawa zrobiona. No nie. Pewnie dlatego dobrych horrorów jest jak na lekarstwo.

„Czarny staw”, jako seria, będzie polskim „Crystal Lake” czy bardziej „Szkołą przy cmentarzu”?

„Gęsią skórką”. Jak mówiliśmy, Stine jest dobrym wzorcem konstrukcyjnym dla książek młodzieżowych. Poza tym on robi to dobrze, a jak się kimś inspirować, to najlepszymi.

Zatem w kolejnych tomach możemy spodziewać się wilkołaków, wampirów, mumii, dżinów i innych potwornych bestii?

Wilkołaka i strzyg na początek. (śmiech) A co do innych potworów, to zostawiłem je na książki dla dorosłych, czyli „Dzień wagarowicza”, który ukaże się niebawem.

Rozmawiał: Paweł Deptuch
fot. Adam Tuchliński

Tematy: , , , , , , , ,

Kategoria: wywiady