Portret rodziny z czasów żałoby – recenzja książki „Poparzone dziecko” Stiga Dagermana

7 sierpnia 2020

Stig Dagerman „Poparzone dziecko”, tłum. Justyna Czechowska, wyd. Wydawnictwo Poznańskie
Ocena: 8 / 10

Poparzone dziecko lęka się ognia – tak brzmi szwedzkie przysłowie (w oryginale: Bränt barn skyr elden), które było inspiracją dla tytułu książki Stiga Dagermana. Opublikowana w 1948 roku powieść została uznana przez krytyków za jeden z ważniejszych głosów w skandynawskiej literaturze powojennej, jednak przez długie lata autor był znany przede wszystkim w rodzinnej Szwecji. Dopiero niedawna reedycja jego prac ma szansę zainteresować dorobkiem Dagermana również czytelników z innych części świata – w tym polskich.

Powieść rozpoczyna się od sceny pogrzebu. Główny bohater, Bengt, jest porażony odejściem matki, Almy. Trudno mu się pogodzić z jej przedwczesną śmiercią, z tym, w jakich upokarzających (w jego mniemaniu) okolicznościach do niej doszło, mierzy się z poczuciem winy, z niepewnością. Uwięziony w tym emocjonalnym kołowrotku niespodziewanie odkrywa, że jego ojciec, Knut, od lat miał sekretny romans za plecami zmarłej Almy. Bengt z całych sił pragnie go ukarać i wymierzyć tę karę również kochance. Problem w tym, że sam zaczyna ulegać niezdrowej fascynacji, przez co przyjdzie mu zwątpić w cały dotychczasowy system wartości…

Ci, którzy zachwycili się „Poparzonym dzieckiem”, wskazywali przede wszystkim na przesycenie emocjami, w większości trudnymi, złożonymi i intensywnymi. Krytycy z tych samych aspektów czynili zarzut, sugerując nadmiar psychoanalizy. Ten „nadmiar” można chyba jednak traktować jako jeden z możliwych kluczy interpretacyjnych powieści Dagermana.

W najbardziej oczywistej warstwie to opowieść o rodzinie i ludziach na jej orbicie. Ojciec, który w swojej żałobie przede wszystkim musi przetrawić utratę dotychczasowej rutyny, stanu rzeczy, do którego przywykł. Tych samych ubrań, butów, słów i zachowań. Raz czy dwa, jeszcze za życia żony, próbował coś zmienić, w gruncie rzeczy jednak zdając sobie sprawę, że to tylko pozory. Jego pozamałżeński romans i małżeńskie solidne, szare trwanie miały funkcjonować niezmiennie i niezależnie od siebie, zapewniając mu maksimum wygody i brak odpowiedzialności.

Syn z kolei kieruje się właściwą młodości skłonnością do surowego osądu, brakuje w nim jednak uczciwości. Potępia – w imię urojonej „czystości” – zachowania, których sam bez oporów się dopuszcza. Nie widzi nic sprzecznego w swojej niechęci do pijących i raźnym sięganiu po kolejny kieliszek. Przecież dla niego to tylko środek zaradczy, nic poważnego. On jest na utratę czystości impregnowany, każdą jego emocję cechuje przecież szczerość. Te podwójne standardy są oczywiste dla obserwatora, ale nie dla samego bohatera, który analizuje wszystko – z wyjątkiem własnych motywacji. Nie wyzbył się w żadnej mierze skłonności do ulegania impulsom. Wymaga od życia i od innych nagięcia się do jego wyobrażeń i ma pretensję, gdy otoczenie nie potrafi przejrzeć jego potrzeb ani usłyszeć „B” wtedy, gdy on mówi „A”. Przecież wszyscy powinni to wiedzieć! A już szczególnie narzeczona – najbardziej w tym dziwnym układzie pokrzywdzona, skazana na rolę asystentki, żywiąca się z konieczności deklaracjami zamiast prawdziwym uczuciem wyrażonym w czynach.

Na koniec – kochanka, najpierw ojca, potem również syna. Zaskakujące, ale w pierwszym okresie po śmierci Almy to właśnie ta osoba z zewnątrz wprowadza pewnego rodzaju kruchą równowagę. Chociaż jej osoba dzieli Knuta i Bengta, to jednak staje się też punktem stycznym, płaszczyzną łączności między nimi. Żałoba tej roli nie była w stanie spełnić, ojciec i syn tkwią w niej bowiem zupełnie osobno, niezdolni do zadania żadnego pytania, do pokrzepienia się jakimkolwiek wspomnieniem. Zbyt wiele w nich wstydu, złości, nieprzepracowanego żalu.

Stig Dagerman (1923-1954).

Fascynacja Bengta kochanką ojca jest przede wszystkim wyzwaniem rzuconym rodzicowi. Manifestem pod hasłem: nie dość, że potrafię osiągnąć i zdobyć to samo, co ty, to jeszcze robię to lepiej. Tam, gdzie u ciebie są zwierzęce instynkty, u mnie działa czysta miłość, miłość idealna. To oczywiście złudzenie i samooszukiwanie się, ale też mechanizm konieczny, by Bengt wszedł na ścieżkę dorastania. Jego oderwanie od gniazda jest krzykiem dziecka o pomoc, krzykiem, który prawdopodobnie pozostanie bez odpowiedzi, więc Bengt będzie miotał się tak raz za razem, wciąż powtarzając swoje błędy, wciąż nawracając do tego samego punktu, dopóki nie pozwoli sobie na to, by ostatecznie dojrzeć i stawić czoła rzeczywistości – co oznacza również akceptację własnych wad i własnych błędów.

„Poparzone dziecko” można jednak interpretować w odmienny sposób, bardziej symboliczny, doszukując się w bohaterach reprezentacji trzech systemów osobowości – id, ego i superego, tak jak to sformułował Zygmunt Freud w swojej teorii osobowości w ujęciu psychoanalitycznym. Bengt reprezentuje tutaj część pierwotną, kierującą się pragnieniem zaspokojenia potrzeb i popędów, czyli „id”. Dąży do tego celu, nie oglądając się na nic. Jego ojciec jako symbol „ego” porusza się na cienkiej granicy między tym, co należy, i tym, czego się pragnie, narzucając ograniczenia albo po prostu nakazując milczenie. Jest osadzony w rzeczywistości i ma już świadomość, że wszelka potrzeba zmiany nie musi przekładać się za każdym razem na rewolucję. Ceni sobie rutynę i powtarzalność zdarzeń jako bezpieczne ramy funkcjonowania. Ideały „superego” reprezentują natomiast kobiety – kochanka, narzeczona Bengta, po części również zmarła żona Knuta. To one są głosem sumienia, niewinności, bywają jednak bezradne w obliczu starcia ego i id, symbolizują też konflikty i łamanie zasad, a co za tym idzie poczucie winy, krzywdy i klęski. Jeśli się przyjrzeć z bliska, za tą interpretacją przemawia też bardzo hasłowe wyrażanie pewnych zachowań (narzeczona Bengta nieustannie płacze, on z kolei stale robi coś „dla żartów”). To samo tyczy się przejmującej historii psa Hectora.

Niezależnie od tego, którą ścieżką się pójdzie, jedno wiadomo na pewno – to lektura bardzo wyczerpująca psychicznie. Budzi lęk i gniew, wręcz wściekłość, co z kolei prowokuje mało komfortowy dysonans, bo przecież ludziom w żałobie chcielibyśmy raczej współczuć, rozumieć ich, identyfikować się z bólem, który przeżywają. Tu zaś wszyscy są zwyczajnie odstręczający, jest w nich jakaś lepkość, brud. Trudno się otrząsnąć z wrażenia, że przechodzi on po części również na nas, obserwatorów z boku. Książka mocna jak dobrze wymierzony cios.

Karolina Chymkowska
fot. Gunnar Brandell „Svensk litteratur 1870-1970″/Wikimedia Commons

Tematy: , , , , , , ,

Kategoria: recenzje