Gargantuiczne oko na tandemie! – recenzja komiksu „Dylan Dog: Golkonda! / Piąta pora roku” Tiziano Sclaviego i Luigiego Piccatto

30 maja 2015

dylan-dog-golkonda-oklTiziano Sclavi, Luigi Piccatto „Dylan Dog: Golkonda! / Piąta pora roku”, tłum. Jacek Drewnowski, wyd. Bum Projekt
Ocena: 8 / 10

„Dylan Dog” to włoski produkt eksportowy, jedna z najważniejszych europejskich serii komiksowych nieprzerwanie wydawanych od niemal trzech dekad. Jej twórca, powieściopisarz Tiziano Sclavi, nawet nie przypuszczał, iż perypetie dziarskiego detektywa od spraw nadnaturalnych i niewyjaśnionych odniosą tak gigantyczny sukces – do dziś powstało ponad trzysta czterdzieści zeszytów, a w samej Italii comiesięcznie sprzedaje się blisko milion egzemplarzy „Dylan Doga”. Sclavi połączył ze sobą wątki wyciągnięte wprost z groszowych kryminałów, gotyckiej literatury anglosaskiej, pulpy, kultowych filmów grozy i science-fiction, czystego surrealizmu, makabreski oraz czarnego humoru. Po latach nieobecności, dzięki wydawnictwu Bum Projekt, przystojny detektyw powraca nad Wisłę.

W zasadzie czytanie pojedynczych zeszytów popularnego cyklu, bez znajomości wcześniejszych woluminów, nie jest zadaniem z góry skazanym na niepowodzenie. Początkujący fan serii stosunkowo szybko da się wciągnąć w niepowtarzalne uniwersum wykreowane przez włoskiego mistrza pióra. Rozbrajające postaci, z których na pierwszy plan wysuwa się ekscentryczny komik i bliski współpracownik Dylana, Groucho, wszechobecna aura mistycyzmu, makabry i szaleństwa, krwiste twisty fabularne i kolorowy wachlarz dwuznacznych bestii, demonów i kobiet typu femme fatale – to stałe elementy owego koszmarnego świata. Dodajmy do tego: masę umiejętnych nawiązań do znanych popkulturowych dzieł, sprawne ilustracje oraz soczyste dialogi, a otrzymamy wspaniałą zabawę na długie godziny. Nie inaczej prezentuje się niniejszy album, w którym dominującym komponentem jest nieprawdopodobny wręcz ciąg gagów słownych i sytuacyjnych – oczywiście doprawionych sporą dawką grozy.

dylan-dog-golkonda-rys1

W posępnych katakumbach, znajdujących się w samym centrum Ziemi, mieszka pokraczny stwór, spełniający przeróżne zachcianki telefonujących do niego osób. Jego długi sen przerywa seksowna Amber zamawiająca u diabelskiego osobnika złowieszczą kapelę metalową, „Demony”. To dopiero początek niesamowitości, które pojawiają się na kolejnych stronach opowieści „Golkonda!”. Para zakochanych nastolatków przypadkowo wkracza do przeklętego miejsca – tytułowej Golkondy, otwierając tym samym wrota do obcych wymiarów. Z niezbadanej rzeczywistości przybywają nieproszeni goście: grupa dystyngowanych dżentelmenów w melonikach o morderczych skłonnościach, roznegliżowane wróżki oraz oko o gargantuicznych rozmiarach zakończone dziesiątkami macek, które wpierw pozbawia życia ową parę, a następnie odjeżdża na ich tandemie. W albumie gościnny występ zaliczą: ożywione zwłoki, piekielne maszkary, przemawiający ludzkim głosem cień, cierpiący na bezsenność naukowiec, a także pocieszny kosmita. O dziwo, wszystkie z wymienionych składników idealnie do siebie pasują i mają logiczne wyjaśnienie, o czym choćby przekonuje „Zimowa historia” koncentrująca się wokół tragicznych losów kosmicznego rozbitka.

Włoski scenarzysta nie byłby sobą, gdyby nie zawarł w komiksie kilku niewybrednych żartów, z taką gracją serwowanych przez niezastąpionego Groucho. Zdania formatu: „Miałem kiedyś psa, który umiał się przedstawić. Wabił się Hau”, „No co ty, przy takim kryzysie… Piszą, że w Hyde Parku gołębie karmią spacerowiczów okruszkami” czy „Herbaty? Żartujesz? Tu się zamawia kroplówkę z heroiny!”, to pierwszorzędna rozrywka rozśmieszająca do łez. Mimo sporego nagromadzenia wątków humorystycznych Dylan Dog z aptekarską precyzją kontynuuje śledztwo, docierając do samych Indii, zakochując się przy tym w ponętnej Amber. Nieprawdopodobny jest sposób samochodowej podróży z Londynu do indyjskiego miasteczka, Golkonda, odbywający się na jednym kadrze podczas jazdy po mapie. To kolejny apetyczny smaczek umieszczony przez pisarza, udanie żonglującego ogranymi schematami. Intertekstualność w przypadku „Dylana Doga” została doprowadzona niemal do perfekcji – co skłania do częstego sięgania po kolejne zeszyty powszechnie uwielbianej serii.

dylan-dog-golkonda-rys2

Odpowiedzialny w recenzowanym albumie za warstwę graficzną Luigi Piccatto spisał się bez zarzutów, wzorowo oddając barwny świat wykreowany przez rodzimego kolegę. Dylan to przystojniak pokroju Jamesa Deana, wdzięki Amber zostały dobrze wyeksponowane, podobnie jak przerażające śmierci dokonywane przez lewitujących przybyszy w drogich garniturach, demony i zombie. Słowem – wykwintna uczta dla oka.

Nie będę oryginalny, jeśli powiem, iż „Dylan Dog” to jedna z moich ulubionych serii komiksowych. Tiziano Sclavi umiejętnie wykorzystał dorobek artystyczny pulpowych magazynów groszowych (choćby „The House of Mystery”), nadając im nowoczesny sznyt. Z niecierpliwością będę wyczekiwał na kolejne albumy z przygodami detektywa mroku. Któż z nas bowiem nie lubi jednocześnie się wystraszyć i szczerze zaśmiać? Rzeczony komiks dostarcza takich wrażeń.

Mirosław Skrzydło

Tematy: , , , , ,

Kategoria: recenzje