„Wspaniali jesteśmy tylko przez chwilę” Oceana Vuonga – list syna do matki, niepiśmiennej wietnamskiej emigrantki
Czasem przytulała, czasem biła. Na moment absolutnej jedności i zrozumienia przypadał drugi, całkowitej obcości. Na przemian dystansowała się od syna i kurczowo czepiała jego ramienia. Pytała „czy ja jestem szczęśliwa?” – jakby gdzieś po drodze, zagubiona w trudnych kolejach losu, straciła umiejętność definiowania szczęścia. Przeżyła najgorsze koszmary, które wyrzuciły ją daleko od rodzinnej ziemi i zaprowadziły do kraju, gdzie na zawsze pozostała obca. Matka znajduje się w centrum powieści „Wspaniali jesteśmy tylko przez chwilę” Oceana Vuonga, mającej formę długiego listu pisanego przez syna.
Ocean Vuong urodził się na plantacji ryżu w Sajgonie, skąd emigrował do Connecticut wraz z sześcioma członkami rodziny. Jego bliscy byli niepiśmienni, sam opanował sztukę pisania dopiero jako jedenastolatek, zmagając się przy tym z dysleksją. Tak zaczęła się jego droga do pozycji, którą osiągnął dzisiaj – nagradzanego poety, którego zbiór wierszy „Night Sky with Exit Wounds” trafił na listę dziesięciu najważniejszych książek 2016 roku „New York Timesa”. Kiedy jego pierwsza powieść, „Wspaniali jesteśmy tylko przez chwilę”, ukazała się w 2019 roku na rynku amerykańskim, jeden z wykładowców Oceana Vuonga, Ben Lerner, powiedział: „Nie jestem pewien, czy w ogóle zdawał sobie sprawę z ogromu swego talentu. Jednak wszyscy wokół niego wiedzieli”. Musieli to dostrzec również wydawcy, ponieważ prawa do przekładu książki kupiono do 30 krajów.
Pracę nad „Wspaniali jesteśmy tylko przez chwilę” Vuong traktował początkowo jako literacki eksperyment twórczy, nawet nie planował, że kiedykolwiek go ukończy. Tytuł zaczerpnął z jednego z własnych wierszy. Tworząc list do matki i opisując przy tym koleje życia babki, która uciekła od zaaranżowanego małżeństwa i została prostytutką, a potem poślubiła amerykańskiego żołnierza, Vuong mierzy się z własnym dziedzictwem, tożsamością ukształtowaną przez niejednokrotnie bolesne starcie dwóch kultur i głęboką raną, którą pozostawiła po sobie wojna w Wietnamie.
Dorastając, Vuong bezpośrednio doświadczał tego, czym jest bycie częścią mniejszości, i to na więcej niż jednym poziomie: z powodu pochodzenia, statusu społecznego, orientacji seksualnej. Jego rodzinny dom był głęboko naznaczony traumą. Babka widziała, jak amerykańscy żołnierze obracają w perzynę wioskę, w której się wychowała. Matka przez całe lata żyła z mężem, który nie szczędził jej twardej ręki. Już jako małe dziecko Vuong rozumiał, na pół świadomie, że przemoc to dla jego matki mechanizm obronny, za pośrednictwem którego wyraża te emocje, o których nie potrafi mówić. Był też inny sposób: opowieści. Historie głęboko zanurzone w mitach, w folklorze, którymi rodzina tworzyła łańcuch porozumienia, odkrywając przeszłość należącą do nich wszystkich i oswajając przy tym autentyczne dramaty.
„Moja babka opowiadała historię o duchach, a potem nagle mówiła: 'o, to było po napalmie’. I tak, za pomocą cyklu opowieści, ten świat otwierał się przede mną i pytałem: 'co to jest napalm?’. Babka i matka opowiadały więc dalej. Tworzenie mitologii własnego życia było dla nich niemal jak narkotyk, ponieważ zazwyczaj czuły się tak bezsilne. Wokół tylko kobiety, mężczyźni dokonali swojego dzieła zniszczenia i odeszli. Miały puste ręce, nie znały języka, niemoc groziła im wszędzie. Do momentu, gdy zaczynały opowiadać. Wtedy panowały nad wszystkim” – opowiada Vuong w wywiadzie dla „The Guardian”.
Przez pewien czas we wczesnej dorosłości Vuong nie utrzymywał kontaktów z matką. Zdawał sobie sprawę, że przeszła przez piekło, i to samotnie, ale zrozumienie nie oznacza automatycznie wybaczenia. „To był koszmar dla nas obojga. A kiedy w końcu znów się spotkaliśmy, zaczęliśmy szlochać i stwierdziliśmy: nie, tak być nie może, musimy znaleźć jakiś sposób” – wspomina pisarz. Pojął wtedy, jak bardzo niszczący może być gniew, chociaż ma też w sobie wiele napędzającej energii. Jednak nie chciał na niej bazować jako pisarz. I tak, krok po kroku, uczyli się z matką siebie na nowo. W gruncie rzeczy przecież oboje na swój własny sposób zmagali się z wyobcowaniem.
Homoseksualizm Vuonga wywołał w jego otoczeniu wiele przejawów nietolerancji, ale akurat w domu rodzinnym został ostatecznie zaakceptowany. Matka i babka nie czuły się zachwycone, wspomina Vuong, ale też „pochodziły z długiej linii plantatorów ryżu i lokalne wietnamskie tradycje były im bliskie, a w tych społecznościach osoby interpłciowe postrzegano jako potężne, był w tym element mistycyzmu”. Nad początkowym szokiem przeważył zmysł praktyczny, który cechował je obie. Uważały, że skoro istniejemy tu i teraz, trzeba po prostu żyć, bo ten czas jest i tak niebywale krótki.
Vuong ma dzisiaj 33 lata, mieszka w Massachusetts wraz z ukochanym psem shih tzu o imieniu Tofu i wykłada kreatywne pisanie na uniwersytecie. W dzieciństwie gnieździł się z całą rodziną w jednopokojowym mieszkaniu, więc dzisiaj przy każdej okazji napawa się ciszą i spokojem. Pierwsze wiersze pisał zamknięty w szafie. Z uwagi na swoją orientację seksualną, uważa to dzisiaj za „ironiczne”.
Tworząc „Wspaniali jesteśmy tylko przez chwilę”, Vuong posłużył się azjatycką strukturą narracyjną zwaną kishōtenketsu, co oznacza, że nie mamy do czynienia z konfliktem i przełomowymi wydarzeniami, które napędzają fabułę. Wedle słów samego autora, to „następstwo zdarzeń buduje napięcie”, a wszystko po to, by uzyskać nową perspektywę, „nowe spojrzenie na amerykańską tożsamość”. Wyobraża sobie czytelników jako obserwatorów podsłuchujących wymianę zdań między parą Wietnamczyków.
W pobliżu domu Oceana Vuonga mieści się cmentarz. Poeta odwiedza go regularnie, by medytować. Siada w sąsiedztwie nagrobków i przywołuje myśli o śmierci i pożegnaniu z bliskimi. Oswaja nieuniknione i oczyszcza umysł. Taki tragiczny moment nadszedł, kiedy adresatka listu, jego matka, Rose, zmarła w 2019 roku, zaledwie kilka tygodni po otrzymaniu diagnozy: nowotwór piersi z przerzutami do kręgosłupa. To zostawiło w życiu Vuonga olbrzymią wyrwę. Dziś do swojej matki czuje głównie wdzięczność. Wspomina, że z dumą chodziła na jego odczyty, a jako że niewiele rozumiała, czerpała zadowolenie z reakcji publiczności. Powtarzała synowi: „lubię patrzeć na to, co twoje słowa robią z ich twarzami”.
„Ostatnia dekada jej życia była dobra i mogłem jej w tym pomóc, niewielu ludzi ma taką możliwość. Czuję, że spotkało mnie błogosławieństwo: moja matka dożyła owoców swojego trudu” – mówi Vuong. Jak twierdzi, byłby szczęśliwy i spełniony, gdyby jego kariera ograniczyła się do tego, co wydał do tej pory: jednego zbioru wierszy i jednej powieści. A to dlatego, że jego matka była świadkiem sukcesu, który osiągnął. Nie zmienia tego w żaden sposób fakt, że ich relacja była i do końca pozostała trudna, złożona i wciąż istnieje wiele elementów, które Vuong musi przerobić i przebaczyć.
Trauma, która wpłynęła na życie matki i babki autora, kierowała ich zachowaniami i wpływała na ich stosunek do niego. Vuong nadal mierzy się z jej skutkami, ale rozumie źródło. „Mężczyźni wywołują wojny, kobiety po nich sprzątają. Muszą sobie radzić z traumą, odsuwać na później troskę o siebie i własne uzdrowienie, aby utrzymać rodzinę w całości” – tłumaczy autor. „Wielcy europejscy pisarze – Proust, Tołstoj, Turgieniew – poszukiwali źródeł natchnienia pośród białej arystokracji. Czytając ich książki, można odnieść wrażenie, że w Europie nie było ludzi innych ras. (…) A ja chciałem powiedzieć: życie tych kobiet, a także białej biedoty, jest jak najbardziej warte upamiętnienia w literaturze” – dodaje.
Powieść „Wspaniali jesteśmy tylko przez chwilę” w tłumaczeniu Adama Pluszki ukazała się nakładem wydawnictwa W.A.B.
Karolina Chymkowska
fot. Oceana Vuonga: Peter Bienkowski
Kategoria: premiery i zapowiedzi