Fragment powieści „Ostatni bus do Coffeeville” J. Paula Hendersona
Zabawna i jednocześnie wzruszająca powieść drogi J. Paula Hendersona o emerytowanym lekarzu, który udaje się ze swoją chorą na Alzheimera przyjaciółką w podróż do miejsca, gdzie będzie mogła umrzeć, jest już dostępna w księgarniach. Poniżej udostępniamy fragment „Ostatniego busu do Coffeeville”, który ukazał się pod patronatem Booklips.pl.
Pogorszenie
Doktorek i Nancy nie pojechali do Seattle. Na krótko przed zaplanowaną podróżą Doktorek złapał zapalenie płuc, a potem męczył go niekończący się szereg powikłań. Jednocześnie życie Nancy również się powikłało. Pewne obszary jej mózgu stopniowo się kurczyły, a znajdujące się tam komórki ulegały zniszczeniu. Lekka utrata pamięci zamieniła się w poważną, a pomniejsze pomyłki w znaczące. Choć twarze i przedmioty były jej znajome, uciekły ich imiona i nazwy. Zaczęła zapominać swojego adresu i numeru telefonu, nie wiedziała, gdzie odłożyła rzeczy, i zawsze znajdowała kluczyki samochodowe w kuchence mikrofalowej. Jechała samochodem, nie wiedząc, dlaczego do niego wsiadła, łatwo się gubiła i nie była w stanie poznać dobrze znanych niegdyś punktów orientacyjnych. W końcu przestała jeździć, sprzedała auto i bardzo szybko zapomniała, jak się prowadzi.
Pieniądze, jeśli chodzi o ilość i wartość, powodowały u niej dezorientację. Sprzedawcy musieli jej pomóc wyliczyć dolary i centy, które wyjmowała z portfela, oraz z mniejszą lub większą cierpliwością tłumaczyć, że ceny znacznie się zmieniły od 1972 roku. Nancy zaczęła również mylić dzień z nocą i często dzwoniła do Doktorka o czwartej nad ranem; a każdy dzień tygodnia był dla niej niedzielą ? martwym dniem, w którym nic się nie dzieje.
W miarę jak na znaczeniu zyskiwała przeszłość, niedawne wydarzenia i teraźniejszość je traciły. W tym odmienionym stanie świadomości Nancy do życia wróciła Ruby i wrócili ich rodzice. Szykowała dla nich posiłki i zastanawiała się, dlaczego nigdy nie przychodzą zjeść. Godzinami stała w oknie lub na werandzie, czekając, aż na podjeździe pojawią się ich samochody. Często patrzyła na siebie w lustrze i zastanawiała się, kim jest ta odwzajemniająca jej spojrzenie stara kobieta ? z pewnością nie była młodą Nancy Travis, za jaką się miała. Nancy przestała dbać o swój wygląd. Bywało, że się nie czesała lub nie myła zębów. Zniknął gdzieś gust w doborze strojów i kolorów, a w mroźny zimowy dzień mogła włożyć zarówno letnią sukienkę, jak i gruby wełniany sweter. W końcu czuć było od niej moczem, tak samo jak w całym domu.
Doktorek zostawał u niej na coraz dłużej, a te pobyty były coraz trudniejsze przez jej niepokój, nerwowe zaplatanie i rozplatanie dłoni, zwyczaj chodzenia po całym domu, sprawdzania klamek i nieustannego schylania się, żeby zebrać urojone kłaczki z dywanu. Łatwo wpadała we wzburzenie, a bywało, że stawała się agresywna. Krzyczała na Doktorka, a nawet wrzeszczała, żeby przestał ją dotykać. Pod koniec jego bytności w Hershey, Nancy wzięła go za włamywacza i uderzyła w głowę kijem baseballowym. Po kilku dniach spędzonych w szpitalu ze szwami na potylicy Doktorek niechętnie doszedł do wniosku, że nadszedł czas podróży do Coffeeville.
Kiedy Doktorek obchodził siedemdziesiąte drugie urodziny, miał już ustalony plan działania. Najchętniej zawiózłby Nancy do Coffeeville samochodem, lecz z racji słabego wzroku tak długa podróż była niemożliwa. Choć obawiał się zabrać ją transportem publicznym, postanowił, że polecą z Harrisburga do Filadelfii, tam przesiądą się w samolot do Memphis, gdzie wynajmą auto do Coffeeville. Kilka dni później jednak musiał porzucić ten pomysł i wymyślić inny: Nancy bowiem znalazła się na oddziale zamkniętym domu spokojnej starości.
Okazało się, że któregoś wieczoru wyszła z domu i zostawiła drzwi otwarte na oścież. Niezauważona minęła kolejne ulice, przeszła alejami East Caracas, a potem Para, aż dotarła do autostrady numer czterysta dwadzieścia dwa, jednej z głównych arterii miasta. Zamiast skręcić w lewo, co doprowadziłoby ją do centrum Hershey, ruszyła na wschód, w kierunku Lancaster i Reading. Gdy tak ciężkim i chwiejnym krokiem szła po utwardzonym poboczu, dostrzegł ją policyjny patrol. Radiowóz zjechał na bok i funkcjonariusz wysiadł, na wszelki wypadek odpinając kaburę. Od razu zorientował się, że Nancy jest zrozpaczona, lecz nie był w stanie jej uspokoić. Tak samo jak ona nie potrafiła zrozumieć świata, w którym teraz żyła, tak on nie mógł zrozumieć jej ? nie wiedziała, gdzie jest ani gdzie mieszka, jaki jest dzień i która godzina. Potrafiła mu tylko powiedzieć, że nazywa się Nancy Travis i szuka rodziców. Policjant zwabił ją do radiowozu obietnicą pomocy, choć Nancy nie bardzo zrozumiała, dlaczego sądził, że znajdą ich na posterunku.
Ponieważ Nancy nie miała przy sobie torebki ani niczego, co umożliwiłoby ustalenie jej tożsamości, a policja nie znalazła w rejestrze żadnej Nancy Travis mieszkającej w Hershey, zatrzymano ją na noc. Dopiero gdy następnego ranka zadzwoniła sąsiadka i zgłosiła otwarte drzwi w domu Nancy, ustalono, kim starsza pani rzeczywiście jest. Prowadzący ją lekarz był wówczas na urlopie, a recepcjonistka powiedziała policji, że według rejestru najbliższym krewnym pani Nancy Skidmore jest Brandon Travis, zamieszkały w Clarksdale w Missisipi. (Nancy nie zdążyła jeszcze wykreślić go z listy i wpisać na nią Doktorka). Brandon, nieświadom tego, że nie jest już spadkobiercą, oczami wyobraźni zobaczył trzy jednakowe owoce w automacie do gier i był przekonany, że wkrótce na tackę posypią się dolary. Powiedział policji, że ponieważ poukładanie spraw w terminarzu oraz zebranie potrzebnej kwoty na autobus do Hershey trochę potrwa, do tego czasu jego siostra powinna przebywać w domu opieki. Ale chociaż Nancy ma pieniądze, nie chce, żeby to był jakiś kosztowny ośrodek.
? Dobrze, że facet nie jest moim najbliższym krewnym ? powiedział do kolegi policjant, który rozmawiał z Brandonem, a następnie umieścił Nancy na najdroższym oddziale zamkniętym, jaki zdołał znaleźć.
Doktorek wiedział, że musi działać szybko. Jak już raz ktoś trafił do systemu opieki, wydostanie go stamtąd nie było prostą sprawą ? najbliżsi krewni zaczynali działać i pełni najlepszych intencji przyjaciele nie mieli już nic do powiedzenia. Przypadkowo tego samego dnia, kiedy dowiedział się o wszystkim od sąsiadki Nancy, zadzwonił również jego syn chrzestny i w głowie Doktorka zaczął nabierać kształtu nowy plan.
Następnego dnia poleciał do Pensylwanii i wziął się do szukania Nancy. Sąsiadka, która zgłosiła policji jej zaginięcie, starała się pomóc. Wiedziała, gdzie znajduje się ten dom spokojnej starości, lecz problem polegał na tym, że nie znała jego nazwy. Narysowała więc mapę i poprosiła o przekazanie serdecznych pozdrowień.
? Proszę jej powiedzieć, że odwiedzę ją, jak tylko uda mi się znaleźć chwilkę.
Doktorek podziękował jej i wsiadł do wynajętego auta. Wskazówki były czytelne i dojechał na miejsce bez problemu.
? Dobry Boże! ? wykrzyknął na widok nazwy domu dla seniorów: Kraina Dębów!
Dom Spokojnej Starości Kraina Dębów istniał od dziesięciu lat i został założony przez grupę lekarzy z pobudek finansowych. Początkowo miał zapewniać samodzielne życie w atmosferze wspólnoty starszym ludziom, którzy byli samotni, słabowici lub zmęczeni codziennymi obowiązkami. Siłą rzeczy klientela musiała być także zamożna, jako że czynsz za jedno i dwuosobowe pokoje w dwupiętrowym budynku był wysoki i co roku wzrastał. Zamiarem lekarzy było trzymanie płacących klientów ? lub dojne krowy, jak ich czasami nazywali ? tak długo, jak to tylko możliwie, najlepiej aż do ostatniego dnia ich życia. Okazało się jednak, że mimo wszelkich starań prowadzili z góry przegraną walkę z falami otępienia umysłowego, które uderzały o brzeg podeszłego wieku i rozbijały mózgi rezydentów ośrodka na papkę. Tracili pensjonariuszy za sprawą alzheimera, otępienia naczyniowego, postępującej afazji izolowanej i naczyniowej leukoencefalopatii, a od czasu do czasu otępienia z ciałkami Lewy?ego. Nieuchronny odpływ tak cennych aktywów do zewnętrznych ośrodków specjalistycznych groził osłabieniem modelu biznesowego i wówczas lekarze postanowili otworzyć własną placówkę opieki nad osobami z demencją: Dom Wspomaganego Życia ? lub oddział zamknięty, jak zaczęto go nazywać.
Plan wypalił: nowy oddział nie tylko zatkał dziurę w finansach ośrodka, lecz wręcz je poprawił poprzez podłączenie się do nowego lukratywnego i stale rosnącego rynku. Pensjonariusze z demencją nie byli już przenoszeni do innych instytucji, lecz po prostu przewożeni na wózku ? bez zbędnego zamieszania ? z jednego budynku do drugiego, gdzie dołączali do pacjentów z innych domów spokojnej starości, które nie były w stanie zapewnić podobnej usługi.
W przeciwieństwie do domu spokojnej starości, gdzie pensjonariusze mieli swobodę poruszania się i wyboru, podopieczni Domu Wspomaganego Życia byli pozbawieni jednego i drugiego. Nad drzwiami prowadzącymi do oddziału zamkniętego nie było napisu ?Morituri te salutant?, lecz równie dobrze mógłby się tam znaleźć: jak wszystkie tego typu instytucje stał się po prostu przedśmiertną poczekalnią. Ci, którzy przekraczali bramę, opuszczali ją tylko na noszach na kółkach, a przebywając w środku, mieli niewiele do powiedzenia, jeśli cokolwiek, o swoim życiu.
Nancy została umieszczona w zabezpieczonym skrzydle ośrodka, do którego można się było dostać tylko po wstukaniu kodu. Doktorek wpisał się do księgi gości i zastosował do instrukcji podanych przez recepcjonistkę.
? Łatwo go zapamiętać ? powiedziała. ? Kiedy znajdzie się pan przy drzwiach, proszę wpisać jeden, jeden, jeden, jeden. Ten sam kod pozwoli panu wyjść.
Nancy stała przy drzwiach w zielonym szpitalnym stroju, wciskając przypadkowe guziki z nadzieją, że dzięki temu zdoła wyjść na świat. Zobaczywszy Doktorka, zarzuciła mu ręce na szyję.
? Gene. Kochany Gene. Myślałam, że już nigdy cię nie zobaczę! Zabierz mnie do domu z sobą, Gene. Proszę, Gene! Zabierz mnie z sobą do domu.
Doktorek pogłaskał ją po włosach.
? Wszystko będzie dobrze, Nancy, będzie dobrze. Ale teraz chodźmy gdzieś, gdzie będziemy mogli porozmawiać.
Nancy poprowadziła go do sypialni, którą jej przydzielono, a gdy drzwi zamknęły się za nimi, rozpłakała się.
? Hej, jak to się wita starego przyjaciela? Powinnaś się uśmiechać na mój widok, nie płakać. A teraz otrzyj te łzy i uśmiechnij się do mnie.
Nancy się uspokoiła i obdarzyła Doktorka największym wymuszonym uśmiechem, jaki kiedykolwiek widział w życiu. Musiał się roześmiać.
? Policjant mnie aresztował, Gene, a jak Boga kocham, nie zrobiłam nic złego. Dlaczego umieszczono mnie w więzieniu? W życiu nie zrobiłam niczego niezgodnego z prawem!
? To nie jest więzienie, Nancy, to dom spokojnej starości. Nastąpiło wielkie nieporozumienie, ale ja je wyjaśnię. Może to potrwać kilka dni, więc będziesz musiała być cierpliwa.
? Nie możesz im po prostu powiedzieć, że nic nie zrobiłam, i zabrać mnie z sobą do domu? Ciebie posłuchają, Gene. Jesteś lekarzem! A przynajmniej tak mi mówiłeś. Jesteś lekarzem, prawda, Gene?
? Tak, Nancy, jestem, ale posłuchaj mnie. Nie mogę cię z sobą zabrać, to po prostu niemożliwe. Ale obiecuję ci, że następnym razem, kiedy mnie zobaczysz, wyjdziemy stąd razem. Nigdy nie będziesz musiała tu wrócić. To co, jak ci to pasuje? Rozumiesz mnie?
Nancy skinęła głową, jakby zrozumiała to, co jej mówił, ale potem powiedziała:
? Możemy już iść, Gene?
Doktorek jeszcze raz wyjaśnił jej całą sytuację, po czym Nancy zadała mu to samo pytanie. Przytulił ją i wyszeptał:
? Nancy, moja kochana, kochana Nancy.
Chyba nigdy nie kochał jej bardziej niż w tamtym momencie. Po czym otworzył drzwi, poszedł do recepcji i się wypisał.
Nie pojechał prosto na lotnisko, ale najpierw udał się do sąsiadki Nancy, która miała zapasowy klucz do jej domu. Doktorek wypełnił znalezione w sypialni Nancy walizki jej ubraniami, po czym podszedł do apteczki i wyjął wszystkie przepisane jej lekarstwa. Otworzył sejf w szafie na korytarzu, który pokazała mu Nancy, i wyjął pudełko po butach pełne banknotów. Zwrócił klucz sąsiadce i pojechał na lotnisko. Do domu dotarł późnym wieczorem, mając już gotowy nowy plan. Następnego dnia zadzwonił do Boba.
? Cześć, Marsha, tu Gene. Jest Bob?
? Przepraszam, Gene, nie dosłyszałam. Pytałeś mnie, jak się miewam?
? Wiesz, że twoje dobro ma u mnie zawsze pierwszeństwo, Marsha, tyle że rozmowy telefoniczne są kosztowne.
? W jakim ty stuleciu żyjesz, Gene? Rozmowy telefoniczne są tanie. A teraz powiedz mi, co ty kombinujesz.
? W tej chwili próbuję porozmawiać przez telefon z Bobem, ale pewna diabelna kobieta chyba sądzi, że chcę rozmawiać z nią. To dość pilne, Marsha.
Marsha zaśmiała się i poszła szukać Boba. Doktorek patrzył na zegarek, a minuty mijały. W końcu w słuchawce rozległ się głos przyjaciela.
? Gene, człowieku!
? U diabła, Bob! Już sądziłem, że wpadłeś do kanalizacji.
? Siedziałem se na klopie, więc w zasadzie jakaś część mnie tam jest, ale przyszłem najszybciej, jak mogłem. Marsha mi mówi, że to coś pilnego. O co chodzi?
? O Nancy, Bob. Zamknęli ją w domu opieki społecznej i potrzebna mi twoja pomoc, żeby ją wydostać. Jak stoisz z czasem? Czy Marsha obejdzie się bez ciebie przez kilka tygodni?
? Jasne, że tak. Obeszłaby się beze mnie przez kilka lat, jeśli chcesz znać prawdę! ? Zaśmiał się, a potem spoważniał. ? Z Nancy jest już tak źle?
? Wesoło nie jest, ale nie aż tak źle, żeby znalazła się na oddziale zamkniętym. Zamierzam ją stamtąd wydostać i zabrać do Missisipi.
? I chcesz, żebym ci pomógł ją uwolnić?
? Nie, zrobi to mój syn chrzestny. Chciałbym jednak, żebyś załatwił trochę leków i samochód ? ale nie z wypożyczalni ? w którym zmieszczą się cztery osoby, i z tym wszystkim czekał na mnie w Hershey za tydzień w poniedziałek. Dasz radę to zrobić? Zakładam, że nadal masz swoje kontakty.
? Trochę mało czasu, Gene, ale będę. Leki to nie problem, ale z samochodem może być już trudniej. Poczekaj, wezmę długopis?
Doktorek przeczytał listę leków, dokładnie literując nazwy każdego z nich, a gdy wszystkie były już spisane, dodał nonszalancko:
? Ach, no i będę potrzebował pistoletu. Wystarczy zwykły, nie musi to być nic wymyślnego.
? Pistolet! A po co ci on, człowieku?
? Nie planuję go użyć, ale muszę być przygotowany na wszystkie ewentualności: nigdy wcześniej nie napadałem na dom spokojnej starości.
? Z pistoletu też nigdy wcześniej nie strzelałeś, Gene. Jak nic odstrzelisz se stopę, próbując go naładować. Stary, spluwa nie jest do zabawy.
? Wiem, Bob, i będę ostrożny. Jeśli cię to uspokoi, to kupię sobie jeden z tych poradników dla opornych o tym, jak ładować broń i strzelać do ludzi. A teraz przestań już się martwić.
Na tym zakończyli rozmowę, umówiwszy się na spotkanie na parkingu Zjednoczonego Kościoła Metodystycznego w Stoverdale za tydzień w poniedziałek. Broń pojawiła się w domu Doktorka kilka dni później.
J. Paul Henderson „Ostatni bus do Coffeeville”
Tłumaczenie: Magdalena Rabsztyn
Wydawnictwo: Dom Wydawniczy PWN
Liczba stron: 450
Opis: Nancy ma alzheimera, a Eugene znowu ma w życiu jakiś cel ? pomóc jej umrzeć. Tak jak jej obiecał niemal pięćdziesiąt lat wcześniej, gdy oboje byli młodymi amerykańskimi studentami, a Nancy przeczuwała już, że będzie cierpieć na tę chorobę, podobnie jak jej mama i babcia.
Gdy nadchodzi czas, aby Eugene zabrał Nancy do Coffeeville w stanie Missisipi ? idealnego miejsca, gdzie można zakończyć życie, kobieta nieoczekiwanie trafia na oddział zamknięty domu spokojnej starości. By wydostać stamtąd ukochaną, Eugene musi wezwać na pomoc dwóch przyjaciół, którzy mu jeszcze pozostali. Jednym z nich jest jego syn chrzestny, skompromitowany prezenter pogody przeżywający kryzys wieku średniego, a drugim ? były snajper wojskowy, który oficjalnie nie żyje od czterdziestu lat. W szaloną podróż wybierają się autokarem, niegdyś skradzionym podczas trasy koncertowej Paulowi McCartneyowi, w towarzystwie małego osieroconego chłopca, który szuka swojej kuzynki. Po drodze ta banda odmieńców wspomina czasy walki z segregacją rasową, roztrząsa problemy wojny i eutanazji, przeżywa rozterki religijne, a przy okazji odkrywa prawdziwe znaczenie miłości, rodziny i przede wszystkim przyjaźni.
Kategoria: fragmenty książek