Namalować życie słowami – recenzja nominowanej do Nagrody Literackiej m.st. Warszawy książki „Mama zawsze wraca” Agaty Tuszyńskiej i Iwony Chmielewskiej

21 czerwca 2021

Agata Tuszyńska, Iwona Chmielewska „Mama zawsze wraca”, wyd. Dwie Siostry
Ocena: 9 / 10

Mała Zosia Zajczyk urodziła się w 1939 roku. Kiedy zakończyła się wojna, miała zatem tylko kilka lat. Wszystkie jej wspomnienia zamykają się w niewielkiej komórce w getcie, gdzie matka ukrywała ją przed światem, próbując tworzyć namiastkę normalności i uratować ukochane dziecko przed zagładą. I udało jej się to. Książka „Mama zawsze wraca” to hołd dla wszystkich matek – cichych bohaterek, które w imię miłości potrafiły dokonać niemożliwego, niejednokrotnie tracąc przy tym własne życie.

„Mama zawsze wraca” ma formę kilkunastostronicowej relacji – biegnie jak potoczysta opowieść dziecka przebudzającego się w ciele dorosłej kobiety, odnajdującego zapomniany język, zaglądającego w przeszłość. Narracja łączy w sobie elementy dziecięcego postrzegania świata z oceną z perspektywy lat, kiedy mała Zosia – potem Jael Rosner – więcej już rozumiała. Na początku jest w tym wahanie, niepewność, czy otworzyć szeroko drzwi do przeszłości. Przez wiele, wiele lat nikt z bliskich przecież nie chciał Zosi na to pozwolić. Nikt nie chciał słuchać o tym, co minęło, nawet ukochana ciocia, mieszkająca w Izraelu, gdzie dziewczynka trafiła po wojnie dzięki ostatniemu wysiłkowi schorowanej, wycieńczonej matki.

A zatem: kryjówka. Mama Zosi mówiła, że to właściwie jak Zakopane. Opowiadała córce o abstrakcyjnych, dziwnych pojęciach, które małej niewiele mówiły. Bo kim właściwie jest „tatuś”? Jak się czuje człowiek na sankach ciągniętych przez psa? Jak wygląda bocian? I co się kryje pod słowem „getto” albo „gwiazda Dawida”? Wiadomo jedno: trzeba się ukrywać, bo na zewnątrz nie jest bezpiecznie: tam są Niemcy, a Niemcy to śmierć, zwłaszcza gdy się ma „niedobry wygląd”. Drugi pewnik w życiu małej Zosi to jej mama. Na mamie można polegać, ponieważ zawsze znajdzie drogę do swojej córki, tak jak obiecała. Wszystko wie, wszystko umie i wszystko potrafi zrobić. W zakamarkach jej palta kryją się niezliczone skarby: a to cudem zdobyta marchewka, a to proca, a to główka lalki z masy papierowej. Lalka ma tylko głowę, ale co to dla mamy – mama da radę przywrócić jej życie i to już nie jest anonimowa zabawka, tylko Zuzia. Towarzyszka i przewodniczka dla małego dziecka, które nawet nie wie, że w ogóle da się wyjść na zewnątrz. Kiedy jakiś człowiek miał wynieść Zosię, ukrytą w worku z węglem, poza teren getta, w zamieszaniu zapomniała o Zuzi. Była gotowa wrócić sama na swoich niezbornych nóżkach, bo przecież Zuzia była jej córką – a matka córki nie zostawia. Ten człowiek to zrozumiał. Wrócili po lalkę razem. Zuzia spędziła z Zosią całe życie, dzisiaj mieszka w muzeum w instytucie Jad Waszem, jedyny namacalny łącznik z piwnicą, która kiedyś była dla małej dziewczynki całym światem.

W książce ściera się pogodna naiwność wczesnych dziecięcych wspomnień z przerażającym wojennym okrucieństwem, które pobrzmiewa w tle jak stale obecne echo.

Mama Zosi robi wszystko, co możliwe i niemożliwe, by nie tylko ochronić córkę, zapewnić jej przetrwanie, jedzenie i bezpieczeństwo, ale też zbudować dla niej mały, prywatny mikrokosmos. Rysuje na podłodze litery, by mała uczyła się czytania. Konstruuje igłę z łyżeczki, by mogła haftować. A przede wszystkim snuje historie: te zupełnie zwyczajne i te niesamowite, opisujące życie z dawnych, trudnych do ogarnięcia umysłem czasów, gdy po ulicach chodziło się bez lęku, a do chleba nigdy nie brakowało masła. Dla Zosi te wspomnienia brzmią równie tajemniczo i niewiarygodnie, jak legendy o władcach i rycerzach sprzed wieków.

Książeczka jest doskonała do wspólnej lektury z dzieckiem jako wstęp do rozmowy nie tylko o historii, ale też o najważniejszych wartościach: miłości, poświęceniu, lojalności, poszukiwaniu i odnajdywaniu korzeni. Jednak i dla dorosłego czytelnika ta prosta, przejmująca relacja również będzie wspaniałą podróżą. Nawet dla tego, który zjadł zęby na literaturze wojennej, reportażach, pamiętnikach – ponieważ tutaj perspektywa okazuje się zupełnie nowa i świeża. To nie jest historia o wojnie i Zagładzie, a przynajmniej nie tylko o nich. Przede wszystkim to hołd dla matczynej miłości i dla magii kryjącej się w opowieści. Za pośrednictwem Zosi odkrywamy od nowa coś, o czym łatwo czasami zapomnieć: jak wielką moc ma słowo. Może ranić, może niszczyć, może decydować o czyimś przeznaczeniu, to jego mroczna strona. W „Mama zawsze wraca” widzimy jednak światło. Świat powoływany do życia przez opowieść. Obrazy wykwitające na ciemnych ścianach piwnicy, prawdziwe, żywe, barwne. Słowo ma tu moc całkowicie sprawczą, to ono buduje, chroni, prowadzi, nadaje sens kolejnym dniom, pozwala dziecku nabierać doświadczeń i uczyć się tego, do czego fizycznie nie ma dostępu. Jak niezwykłą bohaterką była Natalia, matka Zosi. Jak wiele było i jest bohaterek do niej podobnych, które stają naprzeciw najgorszemu, zbrojne wyłącznie w miłość, oddanie i nadzieję na lepsze życie dla swojego dziecka.

Na koniec kilka słów o przepięknej oprawie graficznej książki. Jej autorką jest Iwona Chmielewska i jak można przeczytać na stronie Muzeum Historii Żydów Polskich Polin – nie było to dla niej zadanie łatwe, początkowo odmówiła w przekonaniu, że nie podoła. To zdjęcie lalki Zuzi skierowało ją na właściwe tory. Ilustracje są wspaniałe. W pełni oddają, co znaczy rysować słowami, nadają formę emocjom kryjącym się w całej opowieści, równoważąc idealnie światło i mrok. Nawet w rysunkach pogrążonych w szarościach, promieniujących smutkiem, portretujących rozstanie, niepewność, lęk kryje się zawsze przynajmniej jeden akcent nadziei i pogody, jedna kropla barwy. W połączeniu z tekstem ilustracje tworzą dzieło kompletne, z idealnie wykończoną kreską.

Ludzi z pokolenia Zosi jest już coraz mniej. Ale opowieść o matczynej miłości przetrwa, bo taka właśnie jest siła słowa.

Karolina Chymkowska

Tematy: , , , , ,

Kategoria: recenzje