Wszystko pachniało starym, zużytym życiem. Przeczytaj fragment powieści „Pożycie” Piotra Brencza

24 kwietnia 2024

Po debiutanckim „Pętliczku” Wydawnictwo Zysk i S-ka opublikowało drugą powieść Piotra Brencza. „Pożycie” to kronika upadku głównego bohatera, który po rozstaniu z dziewczyną podejmuje próbę wyrwania się z pętli jałowej egzystencji. Książka jest już dostępna w księgarniach, a poniżej przeczytacie jej fragment.

PAKT

Codziennie widziałem go z okna. Ściągał plecak, siadał na murku, krzyżował nogi. W takiej pozycji wyciągał piwo, zapalał papierosa i po prostu trwał. Miał na sobie dżinsy i kurtkę przeciwdeszczową. Zawsze ten sam zestaw. Broda krótka, przycinana raz na jakiś czas. Z rzadka był z kimś, zazwyczaj siadał sam, od czasu do czasu mamrocząc coś do siebie.

Nie był stary. Wielu pijaczków przysiadało czasem na tym murku, ale tylko on miał twarz, która zdawała się wepchnięta w dorosłość, gwałtownie i za szybko, nadal nie mogąc nadziwić się miejscom i czasom, które przyszło jej oglądać.

Czasem przychodził raz dziennie, czasem kilka. Za każdym razem wpatrywał się w jakiś nieokreślony punkt i pociągał wolno z butelki. Papierosa przygaszał w połowie, by wrócić do niego po kilku łykach. Czas zdawał się przy nim zatrzymywać i omijać łukiem, a on sobie trwał sekunda po sekundzie. Jakże świetnie go rozumiałem. Czułem się jak on, z różnicą bycia w czterech ścianach, oczywiście.

Wstawałem codziennie przed pracą, w tym mieszkanio-pokoju, nadal nieprzyzwyczajony do nowych odgłosów. Nowa krzątanina, szczekanie, szczękanie, szuranie, coś w rurach i głosy sąsiadów. Składałem kanapę i nastawiałem dwie kawy. Sączyłem je tylko, przerywając papierosem pod włączonym okapem.

To była najbardziej jałowa godzina dnia. Nie miałem pojęcia, co ze sobą zrobić. O ile perspektywa wyjścia do biura łagodziła to nieznacznie, to w dni wolne po prostu siedziałem, tak samo jak on, trawiony kolejnymi sekundami. Gapiłem się w ścianę i zwyczajnie nie wiedziałem.

Siły opadały. Jakoś mimowolnie wycofywałem się z kontaktów towarzyskich, już ledwo odzywałem się do ludzi, nawet do swojego najlepszego przyjaciela — Denisa. Na początku na próbę, by zobaczyć, czy ktokolwiek żywy z tego świata się o mnie upomni. Upominania były rzadkie, krótkie, więc dryfowałem prawie nie niepokojony, z rzadka wychodząc, nie będąc całkowicie obecnym przy spotkaniach. Słowa wylatujące z moich ust dzielił dystans ode mnie samego, głowa pracowała gdzieś indziej, przed ludźmi stała fasada. Na tyle dobrze skrojona, że być może nikt nawet niczego nie podejrzewał. Maskowałem emocje, nie chcąc obciążać nimi ludzi. To już za długo trwało. Udawałem, że oto dokonuje się we mnie ewolucja, że życie wróciło na swoje tory i teraz tylko czekać rozpędu tego pociągu. Wszystko jest tak, jak ma być, zapewniałem sobą, czasem też siebie.

W rzeczywistości coraz więcej potrzeb we mnie gasło. Czułem, że potrzebuję większych zmian, lecz nie mogłem ich wywąchać. Marszczyłem nos, niuchałem, gdzie tylko się znalazłem, lecz wszystko pachniało tym starym, zużytym życiem. Od czasu odejścia Honoraty wszystko płynęło tak wolno, a jednak potrafiło zlać się w szybki zlepek momentów, jakby to życie uciekało przed oczyma topielca.

Jednej z tych jałowych godzin poranka dostałem wiadomość. Że niby alienuję się od ludzi, olewam ich. Co oni mogli wiedzieć? Przecież nawet ja nie wiedziałem. Puściłem ster i czekałem na uderzenie.

To był Staszek, niezniszczalny Stachu potrafiący niczym smok wawelski wlać w siebie jezioro wódki. Lecz wcale nie kończyło się to jego wybuchem, a jedynie rozkwitem. Dawniej, po trunkach, wstępowała w niego nowa energia. Czytając, jak proponuje spotkanie, zapragnąłem poczuć część tej energii.

Może należało przestać gapić się w ściany to kawalerki, to biurowca, może warto było dla odmiany nie pić samemu.

Staszek, jeszcze całkiem niedawno, choć przecież czas przelatywał mi przez palce jak szalony, był w podobnej sytuacji do mojej. Z nim również bezceremonialnie zerwano, a jego miłość rzuciła się w nurt życia, by nigdy nie obejrzeć się już za siebie. Kiedyś napisała mu, że jeśli nie potrafi się z tym pogodzić, to powinien udać się do specjalisty. Wylewaliśmy pijackie łzy lub udawaliśmy, że trzymamy fason. Obaj wiedzieliśmy, że to tylko dwie strony tej samej monety. Faktycznie dawno się nie widzieliśmy, zbyt dawno.

Zaraz pojawiły się podejrzenia. Kto mu powiedział? — zastanawiałem się. Trudno było uwierzyć, że oto ktoś odczuwa mniej mojej obecności i żali się innym, nie wierzyłem też w zmartwienie. Musiałem pojawić się jako jakaś anegdotka, gdy już wyczerpano ważniejsze tematy. Z odległości przytrzymywałem czyjąś rozmowę, niczym stare zdjęcie wygrzebane z czeluści portfela. Byłem Atlasem cudzej pogawędki.

Tak naprawdę unikałem bliższych znajomych, tłumacząc to żałosną „próbą”. Czułem dyskomfort, gdy rzucali niewinne „co tam?”, jakby z każdym moim „spoko”, „dobrze”, „nie jest źle” coś przeciekało ze mnie nieznacznie na wierzch i — niewidzialne dla mnie — oznajmiało im, że przecież jest po staremu, nic się nie zmieniło, ile to już trwa, długo, co? po co ta bajera? I rzeczywiście przeciekało ze mnie, zdawałoby się od zawsze, lecz z każdym miesiącem coraz mocniej. Ale przeciekało jeszcze za czasów Honoraty, pamiętam jedną taką imprezę, wtedy doszło do mnie, że… Oczywiście gdybym się przed nimi otworzył, byłoby jeszcze gorzej. Ludzie instynktownie odsuwają się od złamanych jednostek.

Umówiliśmy się ze Stachem na konkretnie, a przed samym spotkaniem cały aż kurczyłem się w sobie. Wziąłem pół xanaxu. Pod prysznicem zdawało mi się, że to tylko tak niewinnie wygląda, że może zrobi mi ukryte przesłuchanie, wysonduje mnie dokładnie, a meldunek zaniesie reszcie. Lub — co gorsza — cała reszta już tam będzie, tworząc swojego rodzaju interwencję.

Jak na filmach, gdy ktoś staje się już nie do zniesienia.

Albo nie. Przecież oni powoli, acz nieuchronnie, o mnie zapominali. Nie będzie żadnych tłumów, przestań, człowieku.
(…)

Piotr Brencz „Pożycie”
Tłumaczenie:
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Liczba stron: 248

Opis: Mocna i bolesna proza dokonująca wiwisekcji upadku głównego bohatera, który podejmuje próbę wyrwania się z pętli jałowej egzystencji. Żałoba po rozstaniu zaczyna przeradzać się w nowy styl życia. Ponurą, zamkniętą w pustym mieszkaniu rzeczywistość wypełniają jedynie mgliste wspomnienia przeszłości i natrętna niczym gruchanie gołębi myśl, że będzie tylko gorzej. Wizja przyszłości w ciele pijaka wysiadującego na murkach tego świata coraz wyraźniej zarysowuje się przed głównym bohaterem. Gdzie szukać pomocy? Skąd czerpać nadzieję? Kiedy życie zamienia się w dziwny hazard, Piotr wbrew logice i własnemu rozsądkowi zaczyna chwytać się każdego okrucha codzienności, doszukując się w nim symboliki, która zdoła nadać sens wszechobecnej udręce.

Autor „Pożycia” malując przed nami przygnębiający i gorzki obraz ewolucji upadku, zmusza czytelnika do wejścia w sam środek walki o przetrwanie w obliczu prywatnej tragedii. Stania się najciemniejszą wersją siebie w najgorszej linii czasu.


Tematy: , , , , , ,

Kategoria: fragmenty książek