Laureaci 13. Nagrody Literackiej m.st. Warszawy: na pytania odpowiada Arkadiusz Szaraniec

15 lipca 2020

Laureatom 13. edycji Nagrody Literackiej m.st. Warszawy zadaliśmy te same pytania, aby dowiedzieć się, co mają do powiedzenia na temat literatury, tworzenia i… nagród literackich. Dziś odpowiedzi udziela nam Arkadiusz Szaraniec, zdobywca nagrody w kategorii „edycja warszawska” za książkę „Warszawa dzika”. Laureat to teatrolog z wykształcenia, a „ekoista” z zamiłowania. Wieloletnie doświadczenie z pracy w teatrze, radiu, telewizji i reklamie wykorzystuje do prowadzenia multimedialnych warsztatów, w których łączy historię, literaturę i nauki przyrodnicze. „Warszawa dzika” to opowieść o prawdziwym fenomenie wyróżniającym polską stolicę – obok ludzi i betonu miasto to tworzy bowiem również dzika natura, typowa dla puszcz i parków narodowych. Tej stronie Warszawy, wymykającej się wszelkim naukowym definicjom, autor przygląda się w swojej książce.

Booklips.pl: Czym jest dla pana tworzenie?

Arkadiusz Szaraniec: Tworzenie? Nie myślę o sobie w tych kategoriach. Czuję się rzemieślnikiem słowa używającym liter i głosek. Jako rzecze Karolina Głowacka – jestem kronikarzem i rzecznikiem jeży i jerzyków, ptaków, ssaków i robaków, traw i trawników, krzaków i drzew, grzybów i mchów, oraz tak zwanych chwastów (które są piękne i pożyteczne). To, co robię, jest ważniejsze ode mnie. Takie myślenie jest wywiedzione z teatru, który wpoił mi najważniejsze odruchy. Najbardziej do mnie trafia zasada, jaką sformułował Henryk Talar, w odniesieniu do aktorstwa, ale dotyczy ona wszystkich, którzy zabierają czas i uwagę odbiorców: „Słuchanie jest ważniejsze od mówienia”. Właśnie się tego uczę – słuchać. Bo widz jest najważniejszy. Dlatego chcę się nauczyć języka migowego.

Co uważa pan za wyznacznik dobrej literatury?

A jest jakiś stały wyróżnik? Chyba tylko reakcja czytelnika i sposób, jak „litera” w nim zostaje i gra, zamienia się w żywe słowo i działanie, w sposób patrzenia i część wrażliwości. Czasem najlepiej działa, bo akurat jest niezbędna jak tlen (nie tylko w dzieciństwie), czysta fikcja, baśnie i bajki albo mity prawdziwsze od prawdy. Równolegle do poezji rządzi fabuła, czyli powieści-rzeki, jak i krótkie opowiadania, a innym razem numerem jeden jest literatura faktu i reportaż, który stale sięga do żywiołu eposu, poezji i dramatu. A przede wszystkim nie można oddzielać literatury od innych sztuk, świata widowisk i mediów elektronicznych. Te ramy i granice są po to, by je przekraczać. Trafny wpis na FB działa jak haiku, może być tak samo twórczy. Józef Hen w każdej formie, włącznie z wywiadem (najmniej odpornym na frazes i banał), potrafi podarować dobitnie ważne zdanie i porównanie, wątek lub postać, „obraz” lub myśl. Czy to jeszcze czy już nie literatura? Nieważna forma, tylko skutek.

Czy nagrody literackie są literaturze potrzebne?

Z mojego baaardzo subiektywnego punktu widzenia – tak! Jako początkujący autor mam szczęście do nagród, bo za każdym razem to była zupełnie inna, a „dobra nauczka”. 1 – Za „Żubry lubią jeżyny” (gawędy o wielkich dzikich gatunkach) dostałem medal Polskiej Niezapominajki od Uniwersytetu Przyrodniczo-Humanistycznego w Siedlcach. Dewiza tej nagrody „Nie zapominaj o mnie. Przyroda” stale mi towarzyszy, jak i przekonanie, że prawda jest zawsze ciekawsza od zmyśleń i schematów, a nauka i literatura są i muszą być połączone niewidzialną, a niezbędną osmozą. Artyzm przyrodniczych zdjęć i filmów jest tak samo częścią kultury, jak instrumentem ochrony całego środowiska naturalnego. 2 – Wyróżnienie na Festiwalu w Izabelinie (w lipcu 2019 roku) było i jest ważne, bo rozpoczęło cykl plenerowo-warsztatowych spotkań „na żywo” z dorosłymi i dziećmi w otulinie Puszczy Kampinoskiej. Ta seria wciąż trwa, a każde spotkanie to dla mnie egzamin. 3 – „Warszawa dzika” zaraz po debiucie została premierą literacką lipca 2019 roku, a księgarze, którzy tak uznali, są dla mnie autorytetem, bo nie tylko znają reguły rynku, ale też kształtują gusta czytelników. Z kolei 4. nagroda, ważne że literacka, od Warszawy jest dla mnie potwierdzeniem, że zielona i żywa część naszego codziennego życia i w ogóle alchemia natury i kultury to fakt zauważalny dla coraz większej grupy ludzi. Gdzie w skrzypcach kończy się drewno, a zaczyna kunszt lutnika i artyzm muzyka?

Która książka najbardziej kojarzy się panu z Warszawą i dlaczego?

Tadeusz Konwicki i jego „Kalendarz i klepsydra”, „Nowy Świat i okolice”, bo Warszawa gra w jego książkach podobnie ważną rolę jak u Prusa. Ale stale dochodzą nowe ważne varsawiana – „Plac” Jarka Zielińskiego, świetna monografia tak ważnego miejsca, studium procesu, jak żyła i powstawała tkanka wielkiego miasta. Architektura to nasza „trzecia skóra” (po tej na ciele i ubraniu), nie tylko chroni i umożliwia funkcjonowanie, ale tworząc genius loci, wywołuje ważne zachowania mieszkańców, co „Plac” świetnie pokazuje. A jednocześnie bardzo warszawską dla mnie jest książka Urszuli Zajączkowskiej „Patyki, badyle”, a w niej m.in. rozdziały o roślinach miejskich, w tym poemat prozą o tych ruderalnych. Od zawsze mnie fascynuje mikroświat trawnika, ale wciąż za mało o nim wiem. Autorka jak nikt dotąd łączy wiedzę naukowca z językiem poezji, konkret i wizyjność, fizykę i emocje, w tym podziw i czułość. Dlatego „Patyki i badyle” czyta się jak „Łąkę” Leśmiana i gawędy Żabińskiego, „ogląda” w wyobraźni jak zdjęcia i filmy Włodzimierza Puchalskiego.

Czy już wie pan, na co przeznaczy pieniądze z nagrody?

Na podróże po i wzdłuż Wisły, jej brzegami i nurtem, na wyprawy po „złote runo”, czyli spotkania z ludźmi. Poznawanie nowych miejsc i powroty do tych, które już znam, jak Sandomierz i Świętokrzyskie, Podlasie i całe Mazowsze. Spora część pójdzie na łuskany słonecznik dla moich skrzydlatych sąsiadów i przyjaciół. Sadzonki, nasiona, kłącza różnych roślin głównie nektaro- i miododajnych, jakie rozdaję podczas spotkań autorskich i warsztatów, zdobywam za darmo, sam zbieram, gdzie się tylko da (i też „kradnę” zaszczepki). Najciekawsze okazy dostaję od ludzi z pasją jak Leszek Skrodzki, pszczelarz i rolnik, a przy tym strażnik tradycji mazowieckich i podlaskich „małych ojczyzn”. Prawdziwy twórca czegoś z niczego.

Gdyby miał pan możliwość pracować nad nagrodzoną książką jeszcze raz, zmieniłby pan coś w niej?

Tak naprawdę stale nad nią pracuję i uzupełniam, w głowie i w komputerze, na różnych karteluszkach (mam ich całą tekę) i na łamach „Stolicy”, gdzie piszę cykl „Zwierzę w mieście”. Są to prośby i wskazówki „co robić, a czego nie” w kontakcie z naturą. Swoją drogą myślę o drugiej części „Warszawy dzikiej”, bo stale coś się dzieje nowego a ciekawego i ważnego. Pokusa jest żywa, bo Ula Frydrych – autorka okładki – ma całą serię zdjęć, w tym dwa dziki pozujące na tle Zamku Królewskiego. W drugiej części dodałbym Poradnik – gdzie, którędy i po co pójść na odkrywanie Warszawy, może scenariusze lekcji dla nauczycieli i spacerów dla rodziców, podczas których dorośli mogą się uczyć od swoich dzieci. To są najlepsi obserwatorzy i odkrywcy. A może doszłaby książka kucharska z przepisami, co i jak ugotować z plantacji na balkonie lub parapecie, jak założyć zieloną kurtynę dla ochrony przed smogiem i upałem? Jak prowadzić miejską winnicę lub założyć dżunglę na jednym metrze kwadratowym albo kawałek puszczy w jednej doniczce lub skrzyneczce? Jak „zasadzić” motyle? Ratować siebie i innych, a przy okazji świat.

pytania: Artur Maszota
fot. Tadeusz Bystram

Tematy: , , , , , , , , , ,

Kategoria: wywiady