9 współczesnych literackich oszustw i mistyfikacji
Siła słowa pisanego znana była od samego początku istnienia pisma. Nie dziwi więc, że literatura pełniła służbę w głoszeniu prawdy w takim samym stopniu, w jakim wykorzystywano ją do propagandy i manipulacji. Była też sposobem na zdobycie sławy, i to nie zawsze zasłużonej. Poniżej poznacie historię kilku ciekawszych i często zdumiewających literackich oszustw i mistyfikacji.
1. James Frey „Milion małych kawałków”
Kiedy w 2005 roku Oprah Winfrey polecała Ameryce do przeczytania wspomnienia zrehabilitowanego pijaka, ćpuna i poszukiwanego przez FBI gangstera, gwiazda telewizji i właścicielka własnej stacji nie spodziewała się, że za kilka miesięcy autor James Frey będzie ją za to przepraszał. A miał za co. Po poleceniu jego memuarów przez Winfrey książka spędziła kilka tygodni na liście bestsellerów „New York Times?a”. Rzecz w tym, że kiedy strona „The Smoking Gun” wzięła się za weryfikację opisanych w „Milionie małych kawałków” wydarzeń, okazało się, że wspomnienia Jamesa to nic więcej jak wielka fantazja.
Jakieś ziarno prawdy można znaleźć w niewielkiej części książki, ale jak wielkie jest owo ziarno, niech świadczy prawdziwa wersja wydarzeń opisanych w zdaniu „Prawie rozjechałem po pijaku policjanta, który musiał wezwać posiłki, żeby mnie zatrzymać”. Frey faktycznie został aresztowany za prowadzenie pojazdu pod wpływem i posiadanie otwartego pojemnika z wyskokowym płynem w samochodzie, jednak „prawie rozjechać” oznaczało w tym przypadku zaparkować obok policjanta, który wezwał wsparcie tylko dlatego, że był na pieszym patrolu i nie był w stanie odstawić pijanego autora do aresztu (z którego z resztą kilka godzin później został wypuszczony za kaucją). Jak można się domyślić, w twierdzeniu, że był poszukiwanym przez FBI gangsterem, nie znajdziemy nawet małego ziarenka.
Kiedy prawda o „Milionie małych kawałków” ujrzała światło dzienne, wściekła Oprah zaprosiła autora i wydawcę do swojego programu, po czym publicznie ich zbeształa. Przy okazji zmusiła wydawcę do przyznania, że nigdy nie sprawdził, czy książka opiera się na faktach. A to dlatego, że rzekomy pijak, ćpun i gangster wydawał się godny zaufania.
2. Tom Carew „Dżihad! Tajna wojna w Afganistanie”
„Dżihad!” ukazała się przed 11 września 2001 roku, ale po tragicznych wydarzeniach z Nowego Jorku, stała się niespodziewanym bestsellerem, a jej autor Tom Carew, były żołnierz SAS, dzięki swojej wiedzy i doświadczeniu, niemal natychmiast został telewizyjnym ekspertem od radykalnego islamu i terroryzmu. Pisał nawet artykuły do brytyjskiego „Guardiana”.
Wszystko byłoby wspaniale, gdyby nie jeden drobny szczegół: Tom Carew nigdy nie istniał i był jedynie pseudonimem Philipa Sessarego, który w 1993 roku sfingował własną śmierć, po czym żył pod przybranym nazwiskiem, założył rodzinę i napisał książkę. Wprawdzie Philip pracował przez dwa lata w wojsku, to jednak nigdy nie służył w oddziałach specjalnych jej królewskiej mości, bo dwa razy oblał nabór do SAS.
Gdy oszustwo wyszło na jaw, Sessarego zaczął się ukrywać, przekonany, że swoim bezczelnym kłamstwem ściągnął na siebie zemstę SAS, które będzie chciało wyrównać rachunki. W 2008 roku jego ciało zostało znalezione w stanie zaawansowanego rozkładu w przerobionym na bunkier garażu w Antwerpii. Prawdopodobną przyczyną śmierci było uduszenie dwutlenkiem węgla, skutek złej wentylacji w zaimprowizowanym bunkrze. Nawet jego najbliższa rodzina nie wierzy, żeby to było coś innego niż niefortunny przypadek.
3. T. Lobsang Rampa „Trzecie oko. Autobiografia tybetańskiego lamy”
Jest rok 1956 i przez rynek książki w Anglii przetacza się istna sensacja – oparta na faktach historia życia tybetańskiego lamy. I to jaka! T. Lobsang Rampa zostaje lamą jako młody chłopiec i przez następnych kilka lat zdobywa zdolność latania, staje oko w oko z yeti, wywierca sobie dziurę w czole, żeby otworzyć swe tytułowe trzecie oko? Dlaczego wierci dziurę we własnej czaszce? By uzyskać zdolność czytania umysłów, oczywiście.
Życie Rampy nie wystarczyło na jedną książkę. W kolejnych częściach Lobsang pilotuje w czasie II wojny światowej samolot chińskiego lotnictwa, zostaje pochwycony, trafia do obozu jenieckiego, udaje mu się przeżyć Hiroszimę, jedzie do Anglii, jest torturowany, udaje mu się zbiec oprawcom luksusowym samochodem i w końcu? umiera. Tak. Umiera. Lama Rampa opisał swoją własną śmierć, choć wciąż chodził i oddychał. Trzeba mu przyznać, że nie zrobił tego aż do trzeciego tomu, więc wydawcy nie mieli pojęcia, w co się pakują. Poza tym, jak tu nie wierzyć prawdziwemu lamie?
Historia Lobsanga Rampy wzbudziła podejrzenia słynnego himalaisty i tybetofila Heinricha Harrera (tego od ?Siedmiu lat w Tybecie?). Zatrudnił więc prywatnego detektywa, by odnalazł tajemniczego i ukrywającego się przed światem lamę. Detektyw wykonał swoją pracę, ale jego znalezisko musiało wywołać interesującą minę na twarzy Harrera, kiedy ten dowiedział się, że magiczny lama nazywa się Cyryl Henry Hoskins, jest Irlandczykiem, synem hydraulika, nie zna słowa po tybetańskiu i nie posiada nawet paszportu.
Kiedy oszustwo wyszło na jaw, Hoskins wyznał całą prawdę: że jest duchem lamy Rampy i zamieszkuje ciało Cyryla. Ostatecznie lama Cyryl napisał 24 książki, w tym o swoje ?prawdziwej? podróży statkiem kosmicznym na Wenus.
4. Wiliam Boyd „Nat Tate, Amerykański artysta”
W 1998 roku Wiliam Boyd napisał biografię Nata Tate?a, malarza abstrakcjonisty, który żył między 1928 a 1960 rokiem. Książkę promował sam Gore Vidal, a nie kto inny, jak David Bowie zorganizował 1 kwietnia w Nowym Jorku ogromne przyjęcie z okazji jej premiery, na które zaproszono znanych artystów, kolekcjonerów, handlarzy i historyków sztuki, a Bowie osobiście czytał fragmenty biografii Tate?a.
W trakcie przyjęcia jeden z zaproszonych gości, pewien dziennikarz, zaczął nabierać podejrzeń, że coś tu nie gra. Głównie dlatego, że nigdy wcześniej nie słyszał o udręczonym geniuszu, który przed popełnieniem samobójstwa spalił wszystkie swoje obrazy. Mimo to reszta zaproszonych znakomitości nowojorskiej śmietanki zdawała się znać tragiczne życie i genialną twórczość malarza. Skołowany dziennikarz postanowił przeprowadzić śledztwo. Zaczął od uważnego przeczytania biografii.
To w zupełności wystarczyło, bo dziennikarz szybko odkrył, że Boyd przywołuje nazwy nieistniejących galerii sztuki i tym samym uznał, że udręczony geniusz to nic więcej, jak jedna wielka blaga. I rzeczywiście, biografia okazała się primaaprilisowym żartem, który Boyd, Vidal i Bowie zafundowali sobie kosztem nowojorskiej artystycznej elity.
5. Misha Defonseca „Przeżyć z wilkami”
Skoro dotarliście do tego miejsca, to pewnie już się domyślacie, ile prawdy jest we wspomnieniach Mishy, ale wytrwajcie, bo z czymś takim jeszcze się nie spotkaliście w swoim życiu. Zacznijmy jednak od początku.
Po raz pierwszy Defonseca opowiedziała swoją historię w synagodze podczas Dnia Pamięci o Holocauście. Jako mała żydowska dziewczynka Misha przeżyła II wojnę światową i to w jaki sposób! W poszukiwaniu wziętych przez nazistów rodziców przewędrowała z Belgii do Ukrainy. W drodze, między innymi, zadźgała nazistowskiego gwałciciela i została przygarnięta przez watahę wilków, która ją chroniła, a nawet pozwoliła uczestniczyć w polowaniu. A wszystko to, zanim Misha skończyła jedenaście lat. Publika była poruszona do łez. Defonseca spisała swoją opowieść i wkrótce potem sprzedała ją wydawcy.
Choć historia dziecka, które, żywiąc się surowym mięsem oraz tuląc się do stada wilków niczym żydowski Mowgli, zdołało przejść kilka tysięcy kilometrów przez targaną wojną Europę, budziło podejrzenia od samego początku, to udowodnienie, że jest to wyłącznie stek bzdur, zajęło całe dziesięć lat.
Ostatecznie udało się ustalić, że Misha to tak naprawdę Monique De Wael i choć jej rodzice faktycznie zostali uprowadzeni przez nazistów, to nie tylko nie przewędrowała Europy, ale nawet nie była wyznania mojżeszowego. Na swoją obronę Monique miała jedynie do powiedzenia, że może nie jest to „prawda, ale jest to jej prawda”. No cóż, w słowniku normalnych ludzi to definicja kłamstwa.
6. Margaret B. Jones „Miłość i konsekwencje. Pamiętnik nadziei i przetrwania”
Życie nie rozpieszczało autorki pamiętników „Miłości i konsekwencji”. Była w połowie rdzenną Amerykanką, w połowie białą; wychowywała się w rodzinie zastępczej, a wiele z jej przybranego rodzeństwa zginęło w tragicznych i brutalnych okolicznościach; w wieku trzynastu lat sprzedawała narkotyki dla owianego złą sławą gangu Bloods, a jako szesnastolatka zajęła się produkcją cracku, żeby móc opłacić rachunki. Dorastanie w jednej z najgorszej dzielnic Los Angeles nie jest lekkie. Mimo to Margaret udało się nie tylko przeżyć, ale przekuć własne doświadczenie na literaturę i opublikować w formie pamiętników. Jej los zdawał się zmieniać na lepsze.
Gdyby tylko Margaret B. Jones była prawdziwa.
Tuż przed rozpoczęciem tournee promującego książkę okazało się, że Jones naprawdę nazywa się Margaret Seltzer, jest w stu procentach rasy kaukaskiej, należy do wyższej klasy średniej i wychowała się na głównie białych przedmieściach San Fernando Valley. Jak udało jej się oszukać wydawcę, że jest dzieckiem ulicy? Trudno w to uwierzyć, ale poprzez zastosowanie ulicznego slangu, czy raczej jego wersji, która trafiła do masowej świadomości – np. zmieniała pisownię c na k.
Historię opisaną w swoich „wspomnieniach” Seltzer zaczerpnęła ponoć z autentycznych opowieści młodych ludzi, których poznała w jednej z biedniejszych dzielnic San Fernando Halley, i uznała, że zasługują na usłyszenie przez szerszą publikę. Szkoda tylko, że postanowiła przywłaszczyć sobie ich głos. I nie wiadomo, jak długo uchodziłoby to jej na sucho, gdyby nie własna siostra Seltzer, która ujawniła oszustwo Margaret całemu światu.
7. Ernest Lalor Malley – 17 wierszy
W samym środku II wojny światowej dwaj poeci służący w australijskiej armii, James McAuley i Harold Stewart, wymyślili postać fikcyjnego poety, który zmarł bardzo młodo i pozostawił po sobie jedynie siedemnaście wierszy. Następnie stworzyli cały dorobek Erna Malleya ze zdań i cytatów zaczerpniętych z przypadkowych źródeł, np. raportu o terenach rozrodczych komarów. Skompilowane w ten sposób utwory wysłali do magazynu „Angry Penguin”.
Panom przyświecał jeden cel: zakpienie sobie z modernistycznej poezji, której obaj nie darzyli wielkim szacunkiem, oraz skompromitowanie szczególnie pogardzanego przez nich czasopisma.
Zachwycony twórczością Malleya redaktor „Angry Penguin” poświęcił mu cały numer. Gdy żart wyszedł na jaw, a niedługo potem czasopismo przestało się ukazywać, żartownisiom mogło się wydawać, że zadali bolesny cios ruchowi. Mimo to przez następne lata redaktor „Angry Penguin” podtrzymywał swoją opinię, że McAuley i Stewart przez przypadek stworzyli bardzo dobrą surrealistyczną poezję. Dziś obaj poeci znani są bardziej ze swego dowcipu niż twórczości, a wiersze Malleya chwalił nawet sam John Ashbery.
8. Penelope Ashe „Naked Came the Stranger”
Pewnego zakrapianego alkoholem wieczoru w 1966 roku Mike McGrady, zdegustowany poziomem literackiego gustu czytelnika masowego, wpadł na pomysł napisania romansu, a zarazem parodii całego gatunku. Do współpracy zaprosił 24 zaprzyjaźnionych pisarzy, którzy spłodzili „Naked Came the Stranger” (każdy z nich napisał jeden rozdział, nie mając pojęcia, o czym piszą inni).
Powieść została wydana pod fikcyjnym nazwiskiem Penelope Ashe, a kiedy okazało się, że cieszy się powodzeniem, McGrady zatrudnił swoją szwagierkę, by pojechała w trasę promocyjną, udając autorkę. Szwagierka Mike?a ubierała krótkie spódniczki i rzucała złotymi myślami w stylu: „Pisarz musi nabić swoje flaki na klawiaturę”. Wkrótce powieść trafiła na listę bestsellerów „New York Timesa”, a na konta jej autorów zaczęły wpływać pokaźne pieniądze.
Kierowani wyrzutami sumienia twórcy zdradzili, że popularna powieść jest oszustwem, ale to tylko polepszyło sprzedaż. Książka zainspirowała serię kolejnych, ustanowiła gatunek powieści kolaboracyjnej, a w 1975 roku została zekranizowana jako film erotyczny.
9. Jay Anson „The Amitville Horror”
George i Kathy Lutz byli normalnym małżeństwem, które kupiło dom w Amitville na Long Island, w stanie Nowy Jork. Dwadzieścia osiem dni później opuszczali go w panice, przerażeni nadnaturalnymi i demonicznymi siłami, które zamieniły ich życie w koszmar. Jak się okazało, jakiś rok wcześniej nawiedzony dom był świadkiem makabrycznej zbrodni: Ronald Defeo Junior zamordował swoją rodzinę. Co więcej, dom został zbudowany na terenie, gdzie Indianie z plemienia Shinnecock pozostawiali swoich chorych psychicznie i umierających.
Lutzowie opowiedzieli własną historię pisarzowi Jayowi Ansonowi, który przekuł ją w książkę opatrzoną podtytułem „Oparta na faktach”. Reszta jest już historią. Książka z miejsca została bestsellerem i posłużyła za inspirację do serii popularnych filmów. Jest tylko jeden „drobny” problem. „Autentyczna” historia to wyssane z palca brednie, a dowodów na oszustwo jest więcej, niż na poparcie twierdzeń Lutzów.
Podejrzenia, że nawiedzenie powstało wyłącznie w wyobraźni Lutzów, zaczęły pojawiać się niemal natychmiast po premierze książki. Wielu pisarzy i badaczy zaintrygowanych podobieństwem zjawisk w Amitville do tych opisanych w „Egzorcyście” postanowiło je zweryfikować. To, co odkryli, stoi w sprzeczności z twierdzeniami George?a i Kathy.
Po pierwsze: drobne szczegóły (jak model samochodu księdza, który miał poświęcić dom) ulegały zmianie wraz z kolejnymi wydaniami. Po drugie: opis przedmiotów i miejsc w domu stoi w sprzeczności ze stanem faktycznym (żadnych zniszczonych zamków, a pokój w piwnicy nigdy nie był zamaskowany). Po czwarte: poprzedni i kolejni właściciele nawiedzonego domu nie doświadczyli zjawisk, które spotkały Georga?a i Kathy, a ich sąsiedzi nie zauważyli niczego niezwykłego.
To nie wszystko. Wspomniany ksiądz, ojciec Pecoraro, przyznał w zeznaniu użytym jako dowód w procesie sądowym, że jego kontakt z Lutzami ograniczył się do jednej rozmowy telefonicznej. Żadnego policzka, żadnych głosów, żadnych ran na dłoniach. Ślady kopyt na śniegu? Tego dnia w Amitville nie śnieżyło. Indiańskie cmentarzysko? Nieprawda. Takich kłamstw jest w książce więcej, jednak najcięższe działo wytoczył William Weber, adwokat Defeo, który przyznał, że wraz z Lutzami wymyślili całą historię nawiedzenia podczas kilku wieczorów, w trakcie których obficie lało się wino.
Co na to sami zainteresowani? W dokumencie emitowanym na kanale „Historyk” George Lutz stwierdził, że jego zdaniem ludzie wierzą w nawiedzony dom w Amitville nawet pod 25 latach, „bo jest to prawdziwa historia. Nie oznacza to, że wszystko jest prawdą. [Ale] Nie jest to oszustwo”. Z pewnością George, z pewnością.
Zebrał i opracował: Krzysztof Stelmarczyk
fot. David Goehring
Kategoria: zestawienia