Żyć z tajemnicą jest trudno, ale czy nie trudniej z nią umrzeć? – wywiad z Diane Setterfield o „Trzynastej opowieści”

18 czerwca 2021

Bestsellerowa „Trzynasta opowieść” była książkowym debiutem Diane Setterfield. Z okazji wznowienia książki w Serii Butikowej Wydawnictwa Albatros udało nam się porozmawiać z autorką o pracy nad powieścią, inspiracjach, kobiecych i męskich postaciach, czasie akcji, literackich jednorożcach i życiowych sekretach.

Tomasz Miecznikowski: „Trzynasta opowieść” to pani pierwsza książka. Słyszałem, że praca nad nią zajęła sporo czasu.

Diane Setterfield: Napisałam pierwszy szkic w ciągu dwóch lat. Kiedy przeczytałam go ponownie, byłam bardzo rozczarowana i schowałam go do szuflady, myśląc, że nie jestem stworzona do bycia pisarką. Jednak postacie nie milkły w mojej głowie. W szczególności Aureliusz przychodził do mnie – zwykle o świcie – pytając, dlaczego nikt nie przeczyta jego historii. Po dwunastu miesiącach wyciągnęłam szkic z szuflady i jeszcze raz go przeczytałam. Zobaczyłam, że pod tym całym bałaganem kryje się solidna historia, a także ciekawe postacie, jeśli tylko uda mi się wyraźniej zarysować ich charaktery. I może mogę sprawić, żeby to wszystko zadziałało. To, co potem zrobiłam, to nie było zredagowanie tekstu. Zaczęłam jeszcze raz i napisałam każdą stronę od nowa. Pierwszy rozdział przerabiałam chyba z tuzin razy, a pierwsze spotkanie Vidy Winter z Margaret wymagało jeszcze więcej poprawek, ale po kolejnych dwóch latach pracy w końcu miałam manuskrypt, z którego byłam zadowolona.

„Trzynasta opowieść” jest podzielona na cztery większe części. Pierwsza to „Początki”, ostatnia również. Dlaczego właśnie taka kompozycyjna klamra, skoro sama Margaret mówi, że lubi książki tradycyjnie ułożone – początek, środek i koniec. A może ostatnia partia to już nowa opowieść o Margaret?

Margaret może i preferuje określony typ narracji, ale jest tylko narratorką. Jako autorka to ja decyduję o tym, jak opowiedziana zostanie historia, a Margaret i ja nie zawsze widzimy rzeczy w ten sam sposób.

Powieści z początkiem, środkiem i końcem ułożonymi w odpowiedniej kolejności są, jak podejrzewam, literackim odpowiednikiem jednorożca. Wszyscy wiemy, co mamy na myśli, kiedy o nim myślimy, ale tak naprawdę on nie istnieje. Każda powieść, w której występuje postać coś pamiętająca lub odnosząca się do wydarzenia, które miało miejsce wczoraj, lub spodziewająca się, lub wyczekująca, czy to przyszłego posiłku, czy podróży, czy romansu – zakłóca linearny bieg czasu od początku przez środek aż do końca. Powieści są o ludziach, a ludzkie myśli przeskakują w czasie z akrobatyczną łatwością.

A jednak wciąż zakładamy, że wolimy powieści posłuszne zegarowi i kalendarzowi w sposób, który – gdybyśmy się z nim kiedykolwiek zetknęli – wydałby nam się nieznośnie sztywny i dość nienaturalny. Nasze umysły są w istocie naturalnymi podróżnikami w czasie, tak więc czytelnicy, którzy komplementują mnie za napisanie historii z właściwym początkiem, środkiem i końcem, są w rzeczywistości tak sprawni w nawigowaniu po przejściach z dorosłego życia Margaret do dzieciństwa panny Winter, do starości panny Winter i dzieciństwa Margaret, że ledwie te przejścia rejestrują. Nie wymagają one żadnego wysiłku, ponieważ odzwierciedlają to, co zwykle (przez co rozumiem oczywiście: niezwykle) ludzkie umysły robią przez cały czas. A ponieważ nie wymagają wysiłku, czytelnik pozostaje z wrażeniem tradycyjnej, łatwej do śledzenia powieści, którą lubi czytać.

Pytasz, dlaczego ostatnia, czwarta część nazywa się „Początki”. Ponieważ gdy jedno życie się kończy, inne znajduje się w połowie, a jeszcze inne dopiero się zaczyna. Ponieważ historie jednego pokolenia nakładają się na historie innych pokoleń, a rodzina to splątany węzeł historii. Powieści co prawda mają określoną liczbę stron, jako obiekty fizyczne są skończone, są czytane i przeznaczone do czytania – zazwyczaj – w linearny sposób i posiadają stronę końcową. Jednak w ramach mojej opowieści chciałam uznać, że życia nie da się skroić w jedną historię i przedstawić jako kompletną i pełną całość. To, co dzieje się z jedną osobą, nie umiera wraz z nią. Historia toczy się dalej: są dzieci, wnuki i wszyscy oni będą nosić w sobie historię swojej rodziny, a żyjąc swoim życiem, będą ją uzupełniać, kontynuować i czynić nową.

Mam nadzieję, że kiedy czytelnicy przeczytają moją opowieść, nie będą mieli poczucia zbyt ostatecznego zakończenia. Tak, fabuła dobiegła końca. I tak, tajemnice zostały (w dużej mierze!) rozwiązane, ale mam nadzieję, że książka nie zamknie się tak, jak zamykane z trzaśnięciem drzwi. Mam nadzieję, że czytelnik, kończąc drugie “Początki”, będzie cieszył się z tego, że opuszcza historię, ale z uchylonymi drzwiami za sobą. Mam nadzieję, że książka będzie miała jakieś następstwa. I mam nadzieję, że pozostanie w umysłach nowego pokolenia polskich czytelników, tak jak pozostała w umysłach jej pierwszych czytelników.

Kobiece postacie zdominowały „Trzynastą opowieść”. Jednak najbardziej zapadła mi w pamięć nie Margaret, nie Vida Winter, tylko Hester Barrow, która kojarzy się z Jane Eyre, ale także z Ritą Sunday z „Była sobie rzeka”. Czy w czasach sióstr Bronte, ale i późniejszych pisarki nie mogły pisać wprost, że kobiety mogą być mądrzejsze niż mężczyźni? I dlaczego ich książki wydawano pod męskim pseudonimem?

Uwielbiałam pisać o Hester Barrow! Wdarła się do powieści z wielką energią i praktycznie napisała się sama. Pisałam tak szybko, jak tylko mogłam, żeby za nią nadążyć! Każda powieść potrzebuje takiej postaci, aby dać biednemu pisarzowi odpocząć od długiej i żmudnej pracy wymyślania. Rita Sunday w „Była sobie rzeka” jest skrojona z tego samego rodzaju materiału – obie kobiety posiadają potężny intelekt połączony z naukową ciekawością, obie są niezależne i mają ambicje na coś więcej niż małżeństwo i macierzyństwo, obie muszą bardzo świadomie rozważać, co mogą zyskać, a co stracić przez mężczyzn. Ale Rita jest bohaterką pierwszoplanową i jako taka ma głębię i złożoność, której nie ma Hester. (To prawdopodobnie dlatego Rita potrzebowała tak dużo przepisywania, a Hester pojawiła się w pełni ukształtowana). Margaret i Miss Winter są w „Trzynastej opowieści” wielowarstwowymi postaciami, a pełna werwy i naukowej ciekawości Hester stanowi dla nich kontrapunkt. I jakimże jest wspaniałym katalizatorem akcji! Zwykłam myśleć o niej jako o powieściowych drożdżach!

Pytasz o siostry Brontë. Wciąż mnie dziwi, że tak często jestem o nie pytana. Kiedy pisałam „Trzynastą opowieść”, nie myślałam o nich w znaczącym stopniu. Owszem, w mojej opowieści jest pożar domu, ale ma to więcej wspólnego z tym, że jestem córką strażaka, niż z tym, że czytałam „Dziwne losy Jane Eyre” w wieku, w którym ta powieść powinna zrobić na mnie wrażenie. Bo wcale nie zrobiła. Musiałam mieć jakieś dziewięć lat i chociaż początek był cudowny, to kiedy Jane dorosła, wydawało mi się, że historia stała się wyjątkowo nudna.

Później przeczytałam ją ponownie i z pewnością wnikliwiej, ale to wczesne rozczarowanie pozostało we mnie. Tym odczuciem obdarzyłam Aureliusza w „Trzynastej opowieści”, który mówi, jeśli dobrze pamiętam, że zaczął czytać „Dziwne losy Jane Eyre”, ale nigdy nie skończył. Próbuję powiedzieć, że nie jestem ekspertem od sióstr Brontë. Wikipedia wie więcej ode mnie.

Mimo to pozwól mi spróbować: Jestem prawie pewna, że gdzieś czytałam, że książki sióstr Brontë były publikowane pod męskimi pseudonimami, ponieważ wydawcy uważali, iż książki pisane przez kobiety nie będą traktowane poważnie. Ale może to same Brontë podjęły taką decyzję? Nie wiem.

Jeśli chodzi o kwestię akceptowalności pisania w XIX wieku przez powieściopisarki o postaciach kobiecych, które były bardziej inteligentne od męskich bohaterów, sądzę, że robiły to po prostu z subtelnością, tak, że tylko ich czytelniczki to rozumiały. Było to jak najbardziej wykonalne. A jeśli męscy czytelnicy zrozumieliby aluzje i ich nie zaakceptowali, mogliby oczywiście odrzucić książkę na bok i szydzić, że to „kobieca pisanina” – jak niektórzy robią to do dziś.

Czy wie pani, że „Trzynasta opowieść” była opublikowana w tym samym roku, co “Ostre przedmioty” Gillian Flynn, która rozpoczęła wielką modę na domestic thrillery? Czy uważa pani, że te książki to rodzaj współczesnych powieści gotyckich?

Mówi się, że powieść kryminalna jest potomkiem powieści gotyckiej, a jeśli to prawda, to domestic thriller też musi być, ponieważ jest kuzynem powieści kryminalnej.

Chciałabym, aby ta odpowiedź była bardziej interesująca, ale myślę, że klasyfikacją książek i opracowywaniem ich drzew genealogicznych zajmują się z większym pożytkiem inni. Na uniwersytetach zestawianie książek z innymi, które współdzielą pewne tematy lub sposoby opowiadania, może być przydatne dla celów analitycznych. “Trzynasta opowieść” jest omawiana na amerykańskich uniwersytetach jako przykład nowoczesnego gotyku i jestem pewna, że studenci na tych kursach mogliby napisać wspaniały esej na ten temat!

Etykietowanie książek ma również znaczenie dla wydawców i księgarzy – jest to szybki sposób sygnalizowania czytelnikom rodzajów historii, aby mogli znaleźć więcej takich, które im się podobają. To ważna praktyka handlowa i wielu czytelników ją docenia. Jednak pod względem twórczym uważam, podobnie jak wielu innych autorów, że myślenie w kategoriach gatunkowych nie prowadzi mnie zbyt daleko.

Zalążkiem pomysłu na książkę „Była sobie rzeka” był obraz utopionego dziecka, które powraca do życia. Czy w „Trzynastej opowieści” również miała pani tego rodzaju inspirację?

Śnił mi się płonący dom i miałam przeczucie, że jeśli poświęcę temu trochę czasu, mogę w jakiś sposób powiązać to ze wspomnieniem znanego mi kiedyś młodego człowieka, który urodził się jako bliźniak, a którego brat zmarł zaraz po przyjściu na świat. Rodzice powiedzieli mu o tym dopiero, gdy był już u progu dorosłości. Kiedy wyjawili mu ten sekret w przeddzień jego osiemnastych urodzin, nadało to sens zawsze towarzyszącemu mu uczuciu, że jest inny niż reszta ludzi. I kiedy opowiedział mi tę osobistą historię, zrobiła na mnie duże wrażenie i nigdy jej nie zapomniałam. To były dwa elementy, które razem zaiskrzyły: płonący dom i pogrążony w żałobie bliźniak.

W „Trzynastej opowieści” nie dane jest nam poznać fragmentów prozy Vidy Winter, jednak na początku powieści mamy bardzo błyskotliwy list jej autorstwa. Dla mnie jest on przykładem wielkiego talentu, ponieważ tworzy wyobrażenie osoby, zanim ją poznaliśmy. Czy łatwo było napisać ten list?

Bardzo łatwo! Przyszło znienacka i wszystko naraz. Byłam w kinie na filmie opartym na jednej z powieści Patricii Highsmith, „Utalentowany pan Ripley”. Ripley jest uważany przez swoich sąsiadów i cały świat za eleganckiego, odnoszącego sukcesy biznesmena i tylko on zna prawdę: jest psychopatycznym zabójcą. Po filmie wracałam do domu, myśląc o sekretnych jaźniach i podwójnych życiach. Jak długo można żyć w takim kłamstwie? Czy można zachować sekret do samego końca? Czy nadejdzie taki dzień, gdy w obliczu śmierci osoba, która przez dziesięciolecia ukrywała prawdę, zapragnie wreszcie dać się poznać? Myślałam, że umrzeć niepoznanym to skazać się na najbardziej totalną zagładę.

Wtedy właśnie usłyszałam głos bardzo starej osoby, która jest na skraju samoobjawienia. Wyciągnęłam z torby notes i pióro i na ławce w parku w ciągu godziny napisałam to, co teraz jest tym listem. Uważałam wtedy, że autorem tego listu jest mężczyzna. Pomyślałam, że to nawet nie list, ale bardziej wiadomość głosowa nagrana na staromodną kasetę.

Przez kilka tygodni czy miesięcy te kartki leżały nieruszone w szufladzie, ale kiedy projekt, nad którym pracowałam, spełzł na niczym, wyjęłam je i uznałam, że może coś w tym jest.

Czy opowieść Vidy toczy się w XX wieku? Dlaczego mamy wrażenie, że może mieć miejsce dużo wcześniej?

W czasach studenckich, na wydziale francuskim uniwersytetu w Bristolu, jedne z moich zajęć dotyczyły historii powieści. Wykładowca zaczął od powiedzenia nam, że porządek chronologiczny historii to z pewnością jeden ze sposobów organizacji nauczania literatury, ale nie powinniśmy zapominać, że jest on głęboko sztuczny. Nikt nie uczy się czytać, zaczynając od starożytnych klasyków, a potem pilnie przechodząc przez wieki, aż umrze z najnowszą współczesną powieścią w ręku. Jak mówił, czytanie nie tylko nie przebiega zgodnie z historią literatury, ale każdy czytelnik ma unikalną, osobistą historię czytania. Dostojewski może i poprzedza Steinbecka w kalendarzu, ale w mojej własnej historii czytelnictwa Dostojewski pojawia się zaraz po Steinbecku i wyprzedza Homera o ponad dekadę.

Wszystko to mnie zafascynowało i zdałam sobie sprawę, że w moim umyśle istnieje płaszczyzna, na której współistnieją wszystkie książki, które kiedykolwiek przeczytałam. Hrabia Fosco (z „Kobiety w bieli” Wilkiego Collinsa) zdawał się mieć coś do powiedzenia wicehrabiemu de Valmont (z „Niebezpiecznych związków” Pierre’a Choderlosa de Laclos’a), Valmont mu odpowiadał i oderwani od swoich oficjalnych dat nagle obaj byli obecni, właśnie tu, właśnie teraz.

Po latach zaczęłam pisać własną powieść. Jak by to było, zastanawiałam się, napisać książkę opartą na tym założeniu? Co mogłoby z tego wyniknąć? Tym, co powstało, była „Trzynasta opowieść”.

Niewielu czytelników skarżyło się na brak lub niejednoznaczność znaczników czasu w książce. (Jeden z panów upierał się, że to „zupełnie niemożliwe” czytać powieść, w której nie wiadomo, na jakiej wysokości są dolne krawędzie damskich sukien. Nie rozumiałam i nadal nie rozumiem, dlaczego widoczność kolan i kostek fikcyjnych kobiet była tak istotna dla jego przyjemności czytania. Poza tym czytelnicy posiadają władzę, która zapewnia im możliwość odziewania bohaterek w dowolne kroje sukienek). Większość czytelników rozkoszuje się jej ponadczasowością. Reszta – znaczna mniejszość – zdaje się nie zauważać, że epoka nie jest określona. A dlaczego by mieli? Bez względu na to, jaka to książka i w którym stuleciu powstała, historia rodzi się w momencie, gdy oczy czytelnika spoczną na pierwszych zdaniach. Czytanie jest zawsze „teraz”.

Konstrukcja „Trzynastej opowieści” nie przypomina chińskiego pudełka czy rosyjskiej matrioszki, ale raczej wielką wiktoriańską rezydencję, w której otwieramy jedne drzwi po drugich, ale w różnej kolejności. Czy taka budowa sprawia więcej kłopotów niż ta, w której mamy początek, środek i koniec?

Były momenty, kiedy rozpaczałam, czy kiedykolwiek skończę tę książkę. Ma dwa głosy narracyjne, dwie ramy czasowe, ogromne tajemnice, które trzeba ujawniać bardzo finezyjnie, by wydobyć maksimum napięcia i zaskoczenia. To naprawdę nie była powieść dla początkującej pisarki, na której mogłaby się uczyć swojego fachu. A jednak była to książka, która chciała być napisana. Spędziłam tygodnie przykucnięta na podłodze, z oceanem kartek wokół mnie, a na każdej znajdowało się jedno wydarzenie, próbując poskładać je w całość, jak układankę.

Pamiętam, że dużo wtedy płakałam. I raz w radiu usłyszałam, jak pewien autor powiedział: „Nie ja tworzę strukturę. Robi to podświadomość”. Pokręciłam głową z niedowierzaniem. A jednak w końcu, w wyniku procesu, którego nie potrafię wyjaśnić i do końca zrozumieć, książka złożyła się w całość. Nie było żadnego nadrzędnego systemu, dzięki któremu to się udało, tylko tysiąc drobnych decyzji, które w jakiś sposób zaowocowały powieścią dającą – wbrew wszystkiemu – dużą przyjemność czytelnikom. Tak samo było z innymi moimi książkami. To osobliwe, ale po prostu piszę fragmenty, sceny, kawałki dialogów bez szczególnej kolejności i w jakiś sposób one się odnajdują nawzajem, łączą ze sobą i powstaje wzór.

Męscy bohaterowie – Aureliusz Love, John Dig, Charles Angelfield – nie są typami amantów. Takich postaci brak w „Trzynastej opowieści”. Każdy z nich, nawet przerażający Charles, to osoba naznaczona cierpieniem i samotnością. Doktor Maudsley to z kolei karykatura amanta. Wygląda to tak, jakby w twojej powieści mężczyźni wcale nie mieli łatwiejszego życia od kobiet. Czy był to świadomy zabieg, rodzaj literackiego równouprawnienia?

W „Trzynastej opowieści” nie starałam się jakoś szczególnie portretować rzeczywistości społecznej ani uwypuklać jej konkretnego aspektu. To, czy kobiety lub mężczyźni mają łatwiejsze życie, może być pytaniem dla polityków, historyków społecznych, antropologów i jest świetnym tematem do toczenia sporów w mediach społecznościowych, ale o ile pamiętam z perspektywy czasu, moja powieść miała być raczej baśnią. Zależało mi na stworzeniu świata i postaci, które pozwoliłyby mi zgłębić pewne psychologiczne i egzystencjalne pytania: żyć z tajemnicą jest trudno, ale czy nie trudniej z nią umrzeć? Jak możesz żyć, kiedy wiesz, że twój bliźniak nie żyje? Czy to ma znaczenie, jeśli nikt nie wie, kim naprawdę jesteś? Czy to ma znaczenie, jeśli ty sam nie wiesz, kim naprawdę jesteś?

Aureliusz wciąż jest emocjonalnym dzieckiem, choć ma już swoje lata. John Dig to dobry człowiek, który troszczy się o innych, ale nie w standardowy sposób – to figura ojca, ale nie ojciec, to figura męża, ale nie mąż. To mi się w nim podoba. Charles jest potworem, cierpiącym i przez to jeszcze bardziej niebezpiecznym. Doktor Maudsley to człowiek tak zafascynowany własną inteligencją, że ta go zaślepia i czyni głupim.

Starałam się, aby wszystkie moje postacie – męskie i żeńskie, ofiary i złoczyńcy, bohaterowie i potwory – były postrzegane w ich całej złożoności. Nawet kiedy są to typy postaci rozpoznawalne w zasobie historii, które czytaliśmy wcześniej, to starałam się obdarzyć je w pełni człowieczeństwem. Poruszały mnie i mam nadzieję, że poruszą również czytelników.

Najbardziej sympatyczna postać w powieści to Aureliusz Love. Czy miał swój odpowiednik w prawdziwym życiu, tak jak Robert Armstrong w „Była sobie rzeka”?

Aureliusz Love żyje wyłącznie w mojej wyobraźni! Jest jednak postacią szczególną, bo to jemu zawdzięczamy tę książkę. Kiedy po dwóch latach pracy odłożyłam pierwszą wersję szkicu, dochodząc do przekonania, że nie jestem pisarką, to właśnie Aureliusz przychodził do mnie o świcie, dzień po dniu, zachęcając, żebym do niej wróciła. Nie Margaret. Nie panna Winter ani Hester. To był mężczyzna-dziecko, Aureliusz. I tego dnia w 2005 roku, kiedy napisałem scenę, w której Margaret mówi mu coś o sobie, a on rozkłada ręce w śniegu, rozpłakałam się. Gdybym przeczytała ją dzisiaj ponownie, też by tak na mnie podziałała.

Rozmawiał: Tomasz Miecznikowski
fot. (1) Susie Barker, (2) archiwum Diane Setterfield

Tematy: , , , , , , ,

Kategoria: wywiady