Zapominamy lub ignorujemy przeszłość – wywiad z Isabel Allende o powieści „Długi płatek morza”

8 stycznia 2021

W opublikowanym przez Wydawnictwo Marginesy „Długim płatku morza” rekonstruuje obrazy wojny domowej w Hiszpanii i chilijskiego puczu. Dla jej bohaterów tułaczka staje się synonimem słowa życie. Z Isabel Allende rozmawiamy o wydarzeniach z kart historii, które autorka opisała w swojej najnowszej powieści.

Paulina Janota: Niezmiennie rozpoczyna pani pracę nad książką 8 stycznia?

Isabel Allende: Tak, zawsze jest to 8 stycznia. Oczywiście czasami nie mam pierwszego zdania, a nawet pojęcia, o czym będzie książka. Bywa, że mam tylko miejsce i czas, które zbadałam pod kątem opowieści, ale nie bohaterów ani fabułę. Wiem, że jeśli codziennie będę zasiadać do pisania, historia w końcu do mnie przyjdzie. Ustalony dzień rozpoczęcia pomaga w utrzymaniu dyscypliny, zmusza mnie to do podjęcia pracy.

Rozpoczyna pani swą najnowszą powieść bardzo obrazową i zapadającą w pamięć sceną, która przedstawia masowanie odsłoniętego serca. Czy można doszukiwać się w tym opisie metaforyzacji, czy też należy traktować go jako rzeczywistość wojenną?

Może być jednym i drugim. To metafora, a zarazem coś, co może się wydarzyć podczas bitwy. Moi bohaterowie żyją z otwartym, zranionym sercem, a także mają wytrzymałość i siłę chłopca, który przeżył w tej pierwszej scenie.

„Długi płatek morza” to historia o wojnie, emigracji i ucieczce, miłości, ale też nierówności społecznej, która występuje zawsze i wszędzie. Najlepiej obrazuje to historia rodziny Dalmau i del Solar.

Książka została zainspirowana historią prawdziwych ludzi – jednym z pasażerów Winnipeg był mój przyjaciel. Opowiedział mi swoje życie i stał się pierwowzorem Victora Dalmau. Niestety zmarł sześć dni przed tym, jak zakończyłam pracę nad książką, która była mu poświęcona. Miał 103 lata, do końca swych dni był w pełni świadomym i silnym człowiekiem.

Pani książka to również solidna dawka rekonstrukcji historii z dziejów Hiszpanii i Chile. Podejrzewam, że tak skrupulatne oddanie rzeczywistości i prawdziwości tamtych czasów wymagało sporego nakładu pracy. Jak wyglądały kulisy powstania „Długiego płatka morza”?

Zbieranie materiału do książki było stosunkowo łatwe, ponieważ dotyczy nie tak odległych wydarzeń. W czasie wojny domowej w Hiszpanii istniała już fotografia, jak i film. Obecnie dysponujemy sporą dokumentacją o tym, co się wtedy działo. Mogłam również porozmawiać z wieloma osobami, których rodzice lub dziadkowie uczestniczyli w wojnie. Jeżeli chodzi o historię Chile – nie musiałam jej badać, znam ją bardzo dobrze i pisałam już o niej w innych swoich książkach.

Historia Roser i Victora pokazuje, że miłość to coś, co należy budować latami i nie przychodzi „ot tak”. Zmienia się wraz z biegiem czasu i przyjmuje różne formy. Myśli pani, że w dzisiejszych czasach – stechnicyzowanych, otwartych, dających wiele możliwości – ich miłość wyglądałaby tak samo?

Nasze podstawowe emocje niewiele się zmieniają. Nadal potrafimy się odnieść do namiętności, które Szekspir opisał pięćset lat temu. Dobra opowieść o związkach i emocjach może być przetłumaczona na dowolny język i opublikowana gdziekolwiek, a mimo to poruszy serca czytelników. Kultura zmieniła się wraz z technologią i oczekiwaniami, ale ludzie wciąż się zakochują i biorą śluby.

W jednym z wywiadów powiedziała pani, że powieści pani autorstwa przesączone są feminizmem. Czy uważa pani swą najnowszą powieść za feministyczną?

Powiedziałbym, że „Długi płatek morza” to powieść historyczna. Jestem feministką i aktywistką, więc moje wyobrażenia o kobietach i sprawiedliwości społecznej pojawiają się we wszystkim, co piszę. Nie staram się jednak przemycać konkretnego przesłania, gdy tworzę fikcję.

Choć „Długi płatek morza” przedstawia historię uchodźców z początku lat 30. XX wieku, pokazuje też, że wciąż jako ludzkość nie odrobiliśmy lekcji z krwawej, niechlubnej historii. Nadal boimy się obcego i wolimy udawać, że jego problemy nie istnieją i nas nie dotyczą.

Założona przeze mnie fundacja [The Isabel Allende Foundation – przypis P.J.] działa na rzecz uchodźców na całym świecie – zwłaszcza tych na granicy Stanów Zjednoczonych i Meksyku, gdzie dziesiątki tysięcy zdesperowanych ludzi próbuje uzyskać azyl. Administracja Donalda Trumpa daje jasno do zrozumienia, że nie otrzymają oni żadnej pomocy. Obecnie na świecie jest ponad siedemdziesiąt milionów uchodźców – to więcej niż kiedykolwiek wcześniej. Ludzie uciekają od skrajnego ubóstwa, wojny, przestępczości, terroru państwowego, jak i innych form przemocy; są zdesperowani. Zmiany klimatyczne przyczynią się do tego, że liczba ta jeszcze wzrośnie – wiele obszarów ziemi stanie się po prostu miejscami, w których normalne funkcjonowanie nie będzie możliwe. Potrzebujemy globalnego rozwiązania dla tego globalnego kryzysu. Mury i kule nie są rozwiązaniem.

Każdy kolejny rozdział pani powieści opatrzony jest fragmentem z twórczości Pabla Nerudy. Myślę, że po lekturze „Długiego płatka morza” wielu czytelników przestanie postrzegać go wyłącznie jako poetę i dostrzeże w nim człowieka czynu, wrażliwego na ludzką krzywdę.

Moja powieść jest hołdem dla Pablo Nerudy, bez którego odyseja Winnipeg i 2200 uchodźców nigdy by się nie wydarzyła. Neruda nie tylko przekonał prezydenta Chile do przyjęcia imigrantów, ale też pojechał do Paryża, zebrał pieniądze, kupił statek towarowy Winnipeg, przygotował go do przeprawy przez dwa oceany i jeszcze wybrał jego pasażerów.

„Kiedyś świat będzie musiał wystawić za te krzywdy rachunek: w obozach francuskich zmarło prawie piętnaście tysięcy osób, z głodu, wycieńczenia, z powodu złego traktowania i chorób”. Myśli pani, że ten rachunek został już wystawiony?

Nie, nie został wystawiony. Ta historia nie jest nawet powszechnie znana. Ale czy nie jest tak często? Że zapominamy lub ignorujemy przeszłość. Czasami narody ukrywają haniebne wydarzenia z przeszłości.

Rozmawiała: Paulina Janota
fot. © Lori Barra

Tematy: , , , , , , , ,

Kategoria: wywiady