„Wiatr” to malownicza, ale miejscami groźna historia – wywiad z Igorem Brejdygantem
Z Igorem Brejdygantem, pisarzem, scenarzystą, reżyserem, rozmawiamy o jego najnowszym dziele pt. „Wiatr” – górskiej powieści kryminalnej, której zawiła fabuła rozpoczyna się od zejścia lawiny w rejonie Morskiego Oka i akcji wyruszającej na ratunek parze zaginionej pod tonami śniegu.
Emilia Mazur: Dlaczego właśnie Tatry?
Igor Brejdygant: Bo Tatry to w jakimś sensie ojczyzna mojego dzieciństwa, a więc i pamięci. Tej najwcześniejszej, czyli takiej, która wszystko zachowuje opakowane w barwne, kolorowe folie, bo kiedy sączyła się tamtą rzeczywistością, była jeszcze świeża, miękka, nie chroniła jej rutyna życia z jej powtarzalnością, nie była obudowana pancerzem przyzwyczajeń. Taka pamięć, taki rodzaj optyki był mi potrzebny do opowiedzenia tej dość jednak tajemniczej historii, dlatego też wybrałem ów obszar moich wspomnień umiejscowiony w Tatrach. Poza tym góry są malownicze, potrafią być też groźne, a „Wiatr” to malownicza, a jednocześnie miejscami groźna historia.
Czy pisanie o polskich górach jest trudne? Wymagające? To w końcu przestrzeń tak znana Polakom-turystom, że trzeba być chyba wyjątkowo czujnym.
Dla mnie przesadnie trudne nie jest, bo wydobywam te góry z magicznego pudełka moich dziecięcych wspomnień. Oczywiście, będąc świadomym tego, że po pierwsze pamięć jest zwodnicza, a po drugie jednak dość zamierzchła, musiałem zachować czujność i pewne rzeczy uzgodnić z rzeczywistością tu i teraz. Sprawdzić, zweryfikować. Na szczęście jednak dodatkowym atutem gór jest też to, że pozostają raczej niezmienne. Przynajmniej przez kolejny milion lat. A to swoją drogą także ważne dla tej opowieści.
Czy poza swoim górskim doświadczeniem prowadził pan jeszcze dodatkowy research w tym temacie?
Tak, byłem w Zakopanem i okolicach parokrotnie w czasie pisania książki. Wiele rzeczy sprawdzałem też w przewodnikach, na mapach, czytałem artykuły na temat zjawisk choćby takich jak lawiny, rozmawiałem też z TOPR-owcami.
Lubi pan Zakopane jako przestrzeń, miasto, miejsce odpoczynku?
Lubiłem kiedyś bardzo, teraz lubię trochę, powiedzmy, wybiórczo. Nie ukrywam, że dla mnie Zakopane jest najfajniejsze tam, gdzie nie dosięgły go zmiany zachodzące przez ostatnie kilkadziesiąt lat. Ale po dzisiejszych Krupówkach też lubię się czasami przejść. Lubię to, że kolejka na Kasprowy jest większa, nowocześniejsza i bezpieczniejsza, niż była niegdyś, no i to, że TOPR jest coraz lepiej wyposażony i wyszkolony (choćby do wydobywania ludzi z lawiniska).
W „Wietrze” wizerunek Zakopanego znacząco odbiega od pocztówkowej wizji. Jest w nim ponuro, niegościnnie, tajemniczo. Czy taka przestrzeń bardziej pana intryguje lub inspiruje?
Pisałem kryminał, a właściwie rodzaj magicznego dreszczowca, dlatego wybrałem takie, a nie inne oblicze Zakopanego. Miasto i okolice mają ich oczywiście wiele, a to, które akurat się ujawni, zależy od wielu czynników – od pogody, od pory roku, od nastroju turysty czy tubylca. Wszystko jest w znacznej mierze kwestią naszego subiektywnego odbioru. W „Wietrze” wieje wiatr i ogólnie jest dość dziwnie, więc i Zakopane jest rzeczywiście nieco mroczne czy tajemnicze. Czy niegościnne? A to już zależy od tego, co kto lubi. Ja na przykład lubię pobyć czasem w mroku i przenikliwym zimnie. Oczywiście nie za często i może bardziej na kartach powieści niż w realu, ale po to przecież między innymi piszemy takie historie. Można poczytać i zobaczyć to wszystko oczyma wyobraźni, niekoniecznie doświadczając tego na własnej skórze.
Do tej pory w pana powieściach pierwsze skrzypce grały kobiety, na przykład komisarz Agnieszka Polkowska w „Szadzi” i komisarz Monika Brzozowska w „Rysie” i „Układzie”. Skąd zatem pomysł lub chęć, by w „Wietrze” to jednak mężczyzna był głównym bohaterem?
Jeszcze komisarz Joanna Majewska w „Paradoksie”, choć tam grała pierwsze skrzypce powiedzmy ex aequo z komisarzem Kaszowskim, czyli był idealny parytet. Dlaczego zajrzałem do męskiego bohatera? Tak do końca nie wiem. Może intuicja mi podpowiedziała, że czas spenetrować trochę bardziej własną płeć, a może zadziałał rodzaj przekory. Skoro już uznano mnie za pisarza kobiecych bohaterek, to zrobiłem na wspak. A może po prostu chciałem trochę powspominać przy okazji, a jako że jednak jestem mężczyzną, to wspominać było mi łatwiej z facetem.
Wawrzyniec Wiślicki wydaje się mieć kilka punktów „wspólnych” z panem i pana historią. Czy jest to pana powieściowe alter ego?
Alter ego to na pewno lepsze określenie dla Wiślickiego, niż gdyby próbować się zastanawiać, czy to nie ja po prostu. Ale też nie do końca definiuje głównego bohatera. To taki rodzaj mieszanki między fikcją i własnymi doświadczeniami a wyobrażeniem na temat tego, jakie powinny być, ale na szczęście nigdy nie były. Sporo w doświadczeniach górskich Wawrzyńca jest rzeczywiście moich wspomnień, wyposażam go w jakimś sensie w pamięć własnych doświadczeń, z reguły zresztą pamięć dziecięcą albo młodzieńczą. Miejscami pewnie ma podobną wrażliwość, ale cała reszta to już zupełnie nie ja i to pomimo, że na drugie mam Wawrzyniec.
Do której jeszcze postaci w „Wietrze” jest panu blisko?
Do kobiet oczywiście. (śmiech) Do głównej bohaterki, a właściwie do obu, bo są dwie, przy czym jedna funkcjonuje w tu i teraz, a druga to tylko wspomnienia po niej. Inne bohaterki też jednak lubię, bo generalnie lubię kobiety, a poza tym, skoro już kobiety nie uczyniłem główną bohaterką, to obsadziłem kobietami tak zwany drugi plan. Ale czy jest on rzeczywiście drugim planem? Zapraszam do lektury.
Na podstawie „Wiatru” powstał już rozbudowany audiobook. A czy widzi pan w tej historii potencjał na serial lub film?
Kto wie. Na pewno byłby to film klimatyczny, dziejący się w pięknym choć, jak już sobie powiedzieliśmy, nieco mroczny entourage’u. Wyszłoby nam z tego coś z pogranicza kryminału, thrillera i obyczaju dodatkowo z elementami obcowania z tak zwanym „nieznanym”. Tak, myślę, że mając na uwadze to, że film czy serial to jednak wciąż najbardziej obraz, to „Wiatr” mógłby zaistnieć też i w takiej wersji. Zresztą dźwięk, czyli drugi w kolejności mój ulubiony element składający się na film, też mielibyśmy w „Wietrze” niezwykle interesujący, co pokazał już audiobook. Słowem – tak, potencjał jest na pewno.
Czy ma już pan pomysł na kolejną powieść? Może kusi pana pozostanie w tatrzańsko-zakopiańskim klimacie?
Nie tylko mam pomysł, ale wręcz kończę go już realizować. Kolejna powieść nie dzieje się w górach, ale dzieje się w wielu, jak sądzę, interesujących rejonach naszego kraju. Tym razem bohaterem nie będzie ani kobieta, ani mężczyzna, tylko dwójka rodzeństwa, tyle że dość młodzi, w okolicach dwudziestu lat w przypadku bohaterki i osiemnastu w przypadku jej brata. Historię zaczynam opowiadać od momentu, gdy siostra zabiera brata z domu dziecka, w którym sama spędziła wcześniej kilka lat. Oboje trafili tam zaś po tym, gdy ktoś zamordował im rodziców. Policja nigdy nie odnalazła sprawców mordu, nasi bohaterowie uznają, że nie można tak tego zostawić.
Brzmi intrygująco! Będziemy zatem czekać na tę powieść.
Rozmawiała: Emilia Mazur
fot. Jakub Celej
Kategoria: wywiady