Wiara jest najbardziej pierwotną formą wyjaśniania niezrozumiałego – rozmowa z Agustiną Bazterricą o powieści „Niegodne”

14 kwietnia 2025

Jej „Wyborny trup” okazał się sensacją, zapewniając argentyńskiej pisarce międzynarodowe uznanie. „Niegodnymi”, kolejną swoją powieścią, Agustina Bazterrica potwierdziła wielką klasę oraz umiejętność konfrontowania czytelnika z koszmarem. Nawet jeśli ów koszmar opowiedziany jest językiem o rzadkim pięknie.

Sebastian Rerak: Czy tworzenie dystopii jest dzisiaj szczególnie trudne?

Agustina Bazterrica: Dla mnie najwidoczniej nie, skoro napisałam już dwie, a kolejna jest w drodze. (śmiech) Wyjątkiem jest tylko moja pierwsza książka „Matar a la niña” (z hiszp. „Zabić dziewczynę”), która zresztą nie doczekała się wznowienia, ponieważ nie uważam ją za udaną. „Wyborny trup”, „Niegodne” oraz powieść, nad którą właśnie pracuję, należą jednak do tego nurtu. Co przyciąga mnie do dystopii? Zapewne to, co miał na myśli Flaubert, kiedy stwierdził, że sparzoną ręką pisze o naturze ognia. Choć poniekąd cieszę się uprzywilejowaną pozycją, życie w Ameryce Łacińskiej skonfrontowało mnie z ciemnymi stronami kapitalizmu i patriarchatu. Dla przykładu w Argentynie co 48 godzin zamordowana zostaje kobieta, podczas gdy w Meksyku dzieje się to co trzy godziny. Obserwuję przemoc w skali mikro i makro, a pisanie jest moim sposobem nie tyle na zrozumienie jej mechanizmów, co na zaprzeczenie jej normalizowaniu.

Zadałem to pytanie także dlatego, że niemal każda nowa powieść dystopijna porównywana jest do kilku tytułów, zwłaszcza do „Roku 1984”, „Nowego wspaniałego świata” czy – jak ma to miejsce w przypadku „Niegodnych” – „Opowieści podręcznej”.

Już na etapie pisania „Niegodnych” wiedziałam, że te porównania się pojawią. Z jednej strony to duże uproszczenie, z drugiej jednak ludzie zawsze będą zestawiać nowe książki z klasycznymi tytułami. Jest w tym pewna ironia, ponieważ zarówno Huxley, jak i Orwell sami zaczerpnęli inspirację z powieści „My” Jewgienija Zamiatanina, napisanej w 1921 roku. Co jakiś czas ludzkość nawiedzają podobne obawy, przez co przypominamy sobie o dawnych dystopiach. Tak dzieje się także w ostatnich latach, czy to za sprawą pandemii, zmian klimatycznych, czy wojen. Książki mają nam pomóc zrozumieć nasz strach.

Wracając zaś do porównania z „Opowieścią podręcznej”, to moją ambicją nie było nawiązanie dialogu z książką Margaret Atwood. To wspaniała powieść, ale nie należy do moich inspiracji. Zdecydowanie większy wpływ wywarli na mnie: William Faulkner, Flannery O’Connor i Toni Morrison, a przede wszystkim moje własne doświadczenia. Chodziłam bowiem do szkoły prowadzonej przez zakonnice w Buenos Aires i po latach opisałam panującą w niej opresyjną atmosferę, nadając jej ekstremalny rys. To było coś na kształt panoptikonu, w którym uczennice były stale obserwowane przez zakonnice, nauczycielki oraz księdza – dyrektora szkoły, a zarazem jedynego mężczyznę w tym systemie. A kiedy szłyśmy do domu, czułyśmy na sobie spojrzenie Boga. (śmiech) Kontrola trwała więc cały czas. Ponadto w „Niegodnych” powracam do pytań, które zadaję sobie od zawsze: Co skłania nas do czynienia zła? Czy to nasze przekonania czynią nas brutalnymi?

Specyficzny kult, który przedstawiasz w „Niegodnych”, jest pierwszą formą organizacji życia, jaka wyłania się z gruzów świata po katastrofie.

Tak, ponieważ wiara jest najbardziej pierwotną formą wyjaśniania niezrozumiałego. Ostatecznie jesteśmy zwierzętami, a zwierzęcy instynkt nakazuje nam łączyć się w grupy, aby zwiększyć szansę przetrwania. Nawet w wielkim mieście, gdzie łatwo jest wieść samotnicze życie i niewiele ci zagraża, nadal poddawani jesteśmy presji otoczenia. Tak właśnie dzieje się w obrębie wielu kultów i sekt. Ludzie, którzy do nich dołączają, gotowi są radykalnie zmienić swój sposób myślenia, aby tylko dopasować się do zbiorowości. Doskonale widać to na przykładzie Stanów Zjednoczonych, w których zaistniało mnóstwo podobnych wspólnot, a wewnątrz nich nierzadko dochodziło do nadużyć, przemocy seksualnej czy nawet morderstw.

Jeśli wierzymy w humanitaryzm, wolelibyśmy jednak myśleć, że traumatyczne doświadczenia, które były udziałem bohaterek „Niegodnych”, skłonią je raczej do wzajemnej opieki, a nie represji i brutalności.

Nie twierdzę, że ludzie są z natury brutalni, bo przeczą temu chociażby badania Elinor Ostrom, pierwszej kobiety, która otrzymała Nagrodę Nobla w dziedzinie ekonomii, a która analizowała sposoby zarządzania dobrem wspólnym. Gdybym jednak przedstawiła wspólnotę troszczącą się o swoich członków, to nie byłby to materiał na powieść. Bez konfliktu nie ma opowieści.

Opisałam więc grupę zarządzaną przy pomocy strachu oraz iluzji opieki. Wiele religii działa w podobny sposób, roztaczając wizję piekła i nieba. Typowa metoda kija i marchewki, z których oba równie skutecznie skłaniają do uległości. Pojawia się wreszcie także i pytanie o świętość. Dla mnie święta jest możliwość pisania i opowiadania historii, którą zachowuje bohaterka „Niegodnych”. Jak również jej relacje – czy to z kotką Circe, z Ulisesem i dziećmi tarantulami, z Lucíą, czy wreszcie także i z naturą. To w nich jest świętość, nie w religii.

Wydarzenia przedstawione zarówno w „Wybornym trupie”, jak i w „Niegodnych” mogą wprawiać czytelnika w dyskomfort. Czy jako pisarka czujesz się zobowiązana do konfrontacji z myślami, które powodują u ciebie podobny stan?

Nie, tak naprawdę jedyny dyskomfort, jaki odczuwam, wynika z obawy, że mogłabym nie napisać czegoś na miarę swoich możliwości. Po części jest to spowodowane moją obecną oceną debiutanckiej powieści. (śmiech) I dlatego z każdą kolejną książką daję z siebie wszystko. Zastanawiam się nad każdym słowem, czasem nawet przez kilka godzin, a moja precyzja graniczy z obsesją. Nigdy nie podpiszę się pod czymś, co nie będzie głęboko przemyślane.

Nie bez powodu mówi się, że każda historia została już opowiedziana. Tym istotniejsza jest więc dla mnie praca nad teksturą, brzmieniem, rytmem tekstu. A także wszystko, co pozostaje niedopowiedziane. Czytelnicy „Niegodnych” często mówią mi, że chcieliby przeczytać więcej, dopytują, dlaczego nie opisałam pewnych scen bardziej dokładnie. Nie mogłam tego zrobić z prostego powodu: książka jest sekretnym pamiętnikiem mojej bohaterki, a ta nie mogła zapisać pokątnie sześciuset stron. Nie jest też wszechwiedzącym narratorem, opowiada wydarzenia wyłącznie z własnej perspektywy. Ponieważ więc muszę być (wraz z bohaterką) oszczędna w słowach, tym większe znaczenie ma każdy detal tekstu.

Kiedy zaś muszę być okrutna i uśmiercać bohaterów, to robię to wyłącznie dlatego, że tego wymaga ode mnie fabuła. Muszę być uczciwa wobec swojej opowieści.

Powiedziałaś bardzo ciekawą rzecz – ton „Niegodnych” jest bardziej poetycki niż w przypadku „Wybornego trupa”. To chyba sprawia także, że ta powieść jest bardziej ezoteryczna, czyta się ją niemal jak legendę.

Zgadza się. W „Wybornym trupie” zdania są krótsze, a rozdziały czyta się jak krótkie opowiadania. Pisanie tamtej powieści było trochę chirurgicznym działaniem. Tekst miał uderzać czytelnika, niemal go ranić, a to skuteczniej jest osiągnąć przy pomocy zwięzłej formy. W przypadku „Niegodnych” mogłam pozwolić sobie na otoczenie się pięknem słów, nawet jeżeli opowiadam o przerażających wydarzeniach.

Notabene coś podobnego robię teraz przy okazji nowej powieści. Wykorzystuję w niej bowiem bogactwo języka, choć dość specyficzne, a mianowicie spory zasób argentyńskich wulgaryzmów. Nie jest to już rzecz tak poetycka jak „Niegodne”, ale ponownie ulegam wymogowi fabuły, a ta rozgrywa się w moim rodzinnym Buenos Aires. W pewnym sensie jest to celebracja moich korzeni, mojego kraju i moich ludzi. Rzecz silnie przywiązana do miejsca. Inaczej niż „Niegodne”, które mogły rozgrywać się gdziekolwiek.

Agustina Bazterrica w Big Book Cafe w Warszawie (fot. Wydawnictwo Mova)

Od znajomych Latynosów słyszałem, że Argentyńczycy są bardzo kreatywni, jeśli chodzi o obelgi i wulgaryzmy.

Bo to prawda. (śmiech) Zwłaszcza ludzie z Cordoby, a więc prowincji, w której obecnie mieszkam. Myślę, że nachodząca książka może być naprawdę trudna do przetłumaczenia i ciekawi mnie, czy w ogóle ktoś podobała takiej ilości lokalnego slangu. Póki co najważniejsze jest jednak, abym ukończyła jej pisanie. Ostatnio wysłałam dwa pierwsze rozdziały mojej dawnej nauczycielce, którą znam od 32 lat, a która pozostaje pierwszym czytelnikiem i krytykiem moich utworów.

Czy po sukcesie „Wybornego trupa” masz poczucie, że przekaz twojego pisarstwa ma znacznie większy zasięg?

Zdecydowanie tak. Mój debiut ukazał się nakładem bardzo małego argentyńskiego wydawcy. Tak naprawdę pierwszym przełomem okazał się dla mnie cykl spotkań literackich, który współorganizowałam pod nazwą Siga al Conejo Blanco (z hiszp. Podążaj za Białym Królikiem). Co miesiąc zapraszaliśmy pięciu pisarzy i artystów, rozmawialiśmy, oni czytali swoje teksty itd. Te spotkania odbywały się w latach 2015-2020, a przerwane zostały po nadejściu pandemii. Nadal jednak można obejrzeć nagrania z nich na YouTube. W międzyczasie zaś „Wyborny trup” zdobył bardzo ważną nagrodę Clarín, a ja trafiłam do wpływowego wydawnictwa Alfaguara. Książka stała się bardzo popularna w Argentynie, do tego stopnia, że jest omawiana w szkołach. W ubiegłym roku odwiedziłam łącznie 99 szkół, w których miałam spotkania z młodzieżą. Nigdy nie sądziłam, że „Wyborny trup” zostanie przetłumaczony, a co dopiero na 32 języki. Nie mogłam tego przewidzieć, ale oczywiście jestem bardzo wdzięczna losowi, że tak się stało.

A czy możesz zdradzić tytuł książki, nad którą właśnie pracujesz?

Wolałabym tego nie robić, bo nie wiadomo, co jeszcze się wydarzy. Jakiś czas temu mój holenderski wydawca oznajmił mi, że „Niegodne” nie mogą ukazać się w Holandii pod takim tytułem, bo funkcjonuje pod nim już powieść pewnego znanego lokalnego autora. Tak się zdarza, nawet jeśli czasem wymyślenie dobrego tytułu zajmuje dwa czy trzy lata.

Rozmawiał: Sebastian Rerak
fot. główna: © Pablo Jose Rey/Wikimedia Commons


Tematy: , , , , , , , , ,

Kategoria: wywiady