Wątek kryminalny zawsze jest dla mnie punktem wyjścia – wywiad z Martą Kisiel, autorką powieści „Nagle trup”
Opublikowana nakładem nowo powstałego Wydawnictwa Mięta książka „Nagle trup” Marty Kisiel to komedia kryminalna, której akcja rozgrywa się w światku wydawniczym. I właśnie ta zgrabnie napisana, iskrząca się od ironii powieść jest punktem wyjścia do naszej rozmowy z autorką.
Mariusz Wojteczek: W powieści „Nagle trup” z humorem odmalowałaś blaski i cienie pracy w wydawnictwie. Jak wiadomo, masz pewne doświadczenia w tej branży…
Marta Kisiel: Cóż, z wykształcenia jestem filologiem polskim specjalności edytorskiej, więc siłą rzeczy mam doświadczenia przede wszystkim z tej branży. I to z niemal wszystkich możliwych stron, bo na przestrzeni tych kilkunastu lat zajmowałam się korektą, redakcją, tłumaczeniem, ale też pracowałam w marketingu czy magazynie. Byłam również takim Olafkiem – przyszło mi się mierzyć i z rękopisami grozy, i z niespodziewanym tirem pełnym książek.
Pracownicy opisanego przez ciebie Wydawnictwa JaMas to doprawdy szalona zbieranina osobowości. Na co zwracasz uwagę, kreując tak barwne postacie?
Staram się zawsze wymyślać postacie, które z tego czy innego powodu zapadną czytelnikowi w pamięć, będą miały w sobie coś, co zaangażuje czytelnika emocjonalnie. Najgorszy bohater to taki, którego los nikogo nie obchodzi. Niechże będzie irytujący, męczący, przerażający, ale przezroczysty bez żadnego powodu? Nigdy!
A trudno wymyśla się kryminalną intrygę?
Wymyśla? Nie, nie powiedziałabym. Najtrudniej spina się intrygę drobnymi tropami, szczegółami, które trzeba umiejętnie rozplanować, rozsiać i napisać tak, żeby czytelnik je dostrzegł, ale nie rozszyfrował od razu. I to wszystko na koniec musi mieć sens, musi się idealnie zazębiać samo w sobie — chronologicznie, logicznie, fabularnie — jak również z innymi wątkami powieści, chociażby obyczajowymi. A do tego musi również doprowadzić i bohaterów, i czytelników do poczucia spełnienia, satysfakcji. Diabeł tkwi w szczegółach.
Czytając „Nagle trup”, można odnieść wrażenie, że kryminalna intryga to jedynie pretekst, by opisać „w krzywym zwierciadle” wydawnicze realia.
Wątek kryminalny zawsze jest dla mnie punktem wyjścia. Takim kręgosłupem, który nadaje kierunek całemu organizmowi, stanowi jego oś, ale sam w sobie nie wystarczy, musi najpierw obrosnąć w pozostałe tkanki. Przecież wszyscy uczestnicy takiej fabuły są kimś, skądś się wzięli, coś ich ukształtowało, coś nimi kieruje, prawda? A kiedy akcja toczy się w zamkniętym środowisku, na dodatek bardzo specyficznym, to środowisko może się stać – a nawet powinno się stać – czymś więcej niż tylko tłem, elementem nadającym kolor. Staje się kluczem do intrygi.
Piszesz komedie kryminalne, fantastykę i książki dla dzieci. Nad którymi z nich najbardziej lubisz pracować?
Och, najbardziej lubię pisać to, na co mam akurat ochotę. Moją wyobraźnię ciągnie w różnych kierunkach, od lekkiej literatury komediowej, przez dość przewrotną literaturę dziecięcą, aż po czysty horror. Wychodzą z tych ciągot przedziwne książki, czasem trudne do sklasyfikowania, ale bardzo moje. Moi czytelnicy mają ze mną przekichane… Jedni wołają o więcej fantastyki, inni o komedie, ci o ciąg dalszy, tamci o coś nowego. A ja tylko kiwam głową i wzruszam ramionami, bo będzie to, co się wymyśli, a co się wymyśli? To już czas pokaże.
Wracając do filologii polskiej. Ukończenie jej pomaga w pisaniu czy wręcz przeciwnie?
Najchętniej odpowiedziałabym: tak. I taka odpowiedź całkowicie wyczerpałaby temat, bo bycie polonistą i pomaga, i przeszkadza. Jednocześnie. Studia polonistyczne otworzyły mnie na wiele ciekawych tematów i motywów, pokazały mnóstwo ścieżek, którymi lubi dreptać moja wyobraźnia, nasyciły moją głowę cytatami i skojarzeniami — i nie miały żadnego przełożenia na moje pisanie od strony warsztatowej. Innymi słowy, jeżeli ktoś wybiera się na polonistykę, żeby nauczyć się, jak pisać książki, to sugerowałabym szybką rewizję tych planów. W tej kwestii o wiele więcej wyniosłam z edytorstwa i pracy wydawniczej niż samej polonistyki.
Masz w dorobku kilkanaście powieści i tyle samo, jak nie więcej, opowiadań. Któryś z tych utworów jest ci najbliższy, najważniejszy?
Bez wahania wskażę „Toń” jako powieść dla mnie przełomową. W zamierzeniu miała to być kolejna lekka, humorystyczna powieść z wątkiem historyczno-przygodowym, jak „Nomen omen”, tymczasem w pewnym momencie jej nastrój zupełnie się zmienił, stał się cięższy, poważniejszy. Pamiętam dokładnie, w której to było scenie – podczas rozmowy w kuchni, kiedy siostry Stern i Gerd konfrontują się z ciotką Klarą. Wydarzenia toczyły się dalej zgodnie z planem, ale nastrój za nic nie chciał wrócić do tej początkowej lekkości. Co więcej, ja sama nie chciałam do tej lekkości wracać! Po naradzie z moim nieocenionym redaktorem, Piotrem Chojnackim, uznałam, że będę pisać dalej tak, jak mi najwyraźniej w duszy gra, a ten początek po prostu przerobię. Usunęłam wtedy cały rozdział i kilka humorystycznych scen, inne przeredagowałam, żeby złagodzić zbyt gwałtowny przeskok. Właśnie wtedy przekonałam się na własnej skórze, że ten nowy ton, nowy nastrój bardzo mi leży, i zaczęłam coraz śmielej zapuszczać się w tę stronę, bawić się grozą i horrorem, ale też zagłębiać w trudne emocje i przeżycia moich bohaterów, planować dla nich nie do końca happy end. Dorosłam? Tak, chyba tak to można ująć.
Najtrudniejszy i najprzyjemniejszy etap tworzenia to…?
Najprzyjemniejszy to bez wątpienia research. Przynajmniej dla mnie. Uwielbiam obkładać się źródłami, grzebać w nich, wyciągać smaczki, inspiracje, planować, jak to wykorzystam w tekście, jak zbuduję z tych szczegółów nastrój, tło historyczne czy obyczajowe. W takich momentach wychodzi ze mnie polonista.
Najtrudniejsze jest samo pisanie. Trzeba znaleźć odpowiednie środki wyrazu, które oddadzą tę magię, jaka dzieje się w pisarskiej głowie, nie zgubią jej podczas przelewania wyobrażeń na papier. Ale też jest to zwyczajnie nużące, fizycznie i psychicznie. Na tę ostatnią kropkę czeka się miesiącami i do tego czasu trzeba wytrwać, nie stracić entuzjazmu, nie poddawać się, kiedy coś nie wychodzi albo kiedy napotykamy problem i musimy znaleźć rozwiązanie. Dlatego lubię przeplatać większe książki mniejszymi, dla dzieci, a także opowiadaniami. Wtedy ta ostatnia kropka przychodzi szybciej, a wraz z nią budująca świadomość, że oto dałam radę, że wciąż potrafię! To jak wiatr w autorskie skrzydła.
A kiedy gotowa historia trafi już na rynek, obawiasz się czytelniczych (i recenzenckich) ocen? Czytasz je w ogóle? Sprawdzasz, co o twoim pisaniu piszą?
Nie, nie sprawdzam. Nigdy nie sprawdzałam. Natomiast w dzisiejszych czasach trudno się z nimi nie zetknąć – jestem oznaczana w recenzjach i wpisach, jak również przywoływana do tablicy w komentarzach, więc widzę, co ludzie piszą o moich książkach. Wiadomo, entuzjazm i zachwyt cieszą, obojętność i niechęć nieco mniej, ale po tylu książkach mam całkowitą świadomość, że nigdy nie dogodzę wszystkim, bo to zwyczajnie niemożliwe. Dlatego cieszę się, ilekroć książka trafia na swojego czytelnika, analizuję, ilekroć trafia na krytyka, a potem… po prostu robię swoje.
Nagród literackich otrzymałaś bez liku. Większą estymą darzysz te przyznawane przez czytelników czy przez profesjonalne jury?
Tego się w ogóle nie da porównać. Zwłaszcza że członkowie profesjonalnych jury nie są całkowicie odarci ze spontaniczności i entuzjazmu, reagują na literaturę również na poziomie emocjonalnym, a niejeden zwyczajny czytelnik potrafi też fachowo ocenić wartość literacką utworu, z którym obcuje. Nagrody są dla mnie świadectwem, że docieram do różnych środowisk i że te środowiska mnie witają jak swoją. I to cieszy najbardziej.
A te „czytelnicze nagrody” – jak choćby zdobyta przez ciebie dwukrotnie Nagroda Fandomu Polskiego im. Janusza A. Zajdla – nie są bardziej rankingiem popularności autora, zamiast merytorycznej oceny dzieła?
Myślę, że to już pytanie do głosujących. Nie jestem w stanie określić, czym kierują się poszczególne osoby, oddając głos na konkretny utwór czy autora. Myślę jednak, że każda z nich uważa swoją motywację za odpowiednio uzasadnioną – a innym nic do tego.
Należysz do literackich zrzeszeń Harda Horda i Unia Literacka. Taka przynależność w czymś pomaga, w myśl powiedzenia, że w gromadzie siła?
Pomaga już sama świadomość, że z pewnymi rozterkami czy problemami nie jestem sama, że mogę się odwołać do cudzych doświadczeń, poprosić o wsparcie – od spraw czysto życiowych, przez warsztatowe, aż po prawne. Siła gromady jest nie do przecenienia. Wszystkim „nowym” gorąco polecam znalezienie sobie takiej wspólnoty, która będzie czasem wsparciem, a czasem kubłem zimnej wody… czyli również formą wsparcia.
Skoro „Nagle trup” traktuje o światku wydawniczym, to na koniec pytanie, które w tej branży powraca ostatnio często: co z tą ustawą o jednolitej cenie książki? Warto ją wspierać, czy nie warto?
Jest to kwestia bardzo złożona, można nad nią dyskutować bez końca. Ale nie sądzę, by znalazło się jedno rozwiązanie, które pogodzi interesy wszystkich uczestników szeroko pojętego rynku książki, bo te interesy często są ze sobą po prostu sprzeczne. Bez względu na to, czy ustawa ostatecznie przejdzie, czy też nie, a jeśli tak, to w jakiej formie – ktoś na pewno będzie niezadowolony.
Przepytywał: Mariusz Wojteczek
fot. główna: Wojtek Biały
Kategoria: wywiady