USA to dzisiaj kraj pęknięty na pół – rozmowa z Barbarą Kingsolver, laureatką Pulitzera za powieść „Demon Copperhead”
W bogatym dorobku Barbary Kingsolver najjaśniej błyszczy jej ostatnia powieść „Demon Copperhead”. Uhonorowana Nagrodą Pulitzera książka to zarazem oryginalne odczytanie Dickensowskiej klasyki, jak i hołd złożony regionowi u stóp Appalachów, który od dwudziestu lat jest domem autorki. W rozmowie z nami pisarka – urodzona w Maryland, wychowana w Kentucky, dziś mieszkająca w Virginii – opowiedziała o swoim wielkim dziele oraz o roli literackiego głosu pozawielkomiejskiej Ameryki.
Sebastian Rerak: Przekonuje pani, że mieszkańcy Appalachii są ostatnią grupą społeczną w Stanach Zjednoczonych, z których można drwić bez konsekwencji.
Barbara Kingsolver: A z pewnością jedyną, z której bez skrupułów drwią ludzie uchodzący za progresywnych. Komicy w rodzaju Billa Burra, unikający jak ognia rasistowskich, seksistowskich czy homofobicznych żartów, wciąż kpią z wyszydzanych hillbillies. I jest to dla mnie tym bardziej bolesne, że drwiny te padają ze strony osób z mojej bańki.
Appalachia pozostaje wciąż zaskakująco tajemnicza. Czy pewne szydercze stereotypy nie wynikają ze zwyczajnej ignorancji?
Tak poniekąd jest. Appalachia jest nieznana, nie ma swojego głosu w kulturze. Mogę się czuć szczęściarą, bo moje książki są czytane, ale w szerszej perspektywie cała prowincjonalna Ameryka pozostaje niedoreprezentowana. Akcja większości filmów i seriali telewizyjnych rozgrywa się w wielkich miastach, na nich skupia się także uwaga serwisów informacyjnych. To zrozumiałe, bo media i przemysł rozrywkowy znajdują się w metropoliach, ale skutkuje to pogłębieniem podziałów w kraju.
O ile połowa Stanów Zjednoczonych nie ma dostępu do mediów, tak Appalachia wydaje się regionem bodaj najbardziej odizolowanym. Także dlatego, że uprzedzenia działają jak samonapędzający się mechanizm. Nowojorscy krytycy literaccy podświadomie zakładają, że książki piszą autorzy z miast. Przez znaczną część mojej kariery czułam się pisarką drugiej kategorii, nawet pomimo tego, że moje powieści bardzo dobrze się sprzedawały. Musiało upłynąć sporo czasu, zanim zostałam zaakceptowana. A kiedy „Demon Copperhead” zdobył Pulitzera, w moich stronach niemalże wiwatowano na ulicach! Dla ludzi z Appalachii znaczyło to naprawdę bardzo wiele.
Brak reprezentacji regionu w kulturze był chyba jednym z powodów powstania „Demona Copperheada”? Przyznaje pani, że chciała napisać „wielką powieść appalaską”. Czuła się pani zobowiązana wobec tego miejsca?
Niewątpliwie tak! Uznałam za swoją powinność reprezentowanie miejsca i ludzi, którzy je zamieszkują. To szczególnie ważne teraz, kiedy w USA trwa polityczny kryzys. W Polsce oglądacie to z dystansu, ale możecie na pewno zauważyć analogiczne procesy w wielu miejscach Europy. Jeszcze do niedawna rządzili u was populiści, którzy podsycali podziały na linii metropolia-prowincja i wykorzystywali narastający gniew. Właśnie ten wielki, żarzący się gniew ludzi ze wsi rozpala się na całym świecie, ponieważ zbyt długo żyli oni w przekonaniu, że nie obchodzą nikogo. Niestety na fali tych nastrojów wypływają polityczni liderzy, którzy zazwyczaj nie są dobrymi ludźmi.
Pisarze nierzadko wypierają się inspiracji, zwłaszcza jeśli chcą utrzymywać, że to, co robią, jest w pełni oryginalne. Pani nie ukrywa tego, że „Demon Copperhead” jest hołdem dla Dickensa. Ba, ta powieść to przecież opowiedziany na nowo „David Copperfield”!
To dobra uwaga, choć uważam, że pisarze cały czas opowiadają cudze historie na nowo. Prawdopodobnie każda ze sztuk Szekspira oparta była na istniejących już opowieściach. Ja pokusiłam się o ewidentne nawiązanie, ponieważ nie ma co wypierać się Dickensa. Tematy, które wciąż poruszał – strukturalnej biedy, wykluczenia, dzieci odrzuconych przez społeczeństwo, są dokładnie tym, o czym chciałam pisać. Logicznym wydał mi się więc pomysł ponownego opowiedzenia historii sprzed 170 lat, skoro problemy w niej opisane nigdy tak naprawdę nie zniknęły.
Dickens poniekąd zmuszał członków ówczesnej elity do czytania o tym, czemu w innych okolicznościach nie poświęciliby uwagi.
Dokładnie tak. I traktował to jak osobistą misję, bo sam był bohaterem swoich powieści. Jego ojciec trafił do więzienia za długi, przez co on musiał zacząć pracować jako dziecko. Karierę Dickensa napędzał gniew na niesprawiedliwość, choć oczywiście miał także wyjątkowy talent. Był scenarzystą serialowym swojej epoki – potrafił zakończyć odcinek powieści haczykiem zmuszającym czytelnika do czekania na ciąg dalszy. Chciałam pożyczyć trochę jego umiejętności. (śmiech) I podobnie jak Dickens sprawić, aby czytelnicy dostrzegli problemy, jakich być może nie widzą na co dzień.
To prawda, że doznała pani swoistej iluminacji w gabinecie Dickensa, przy biurku, na którym pisał „Davida Copperfielda”?
Zgadza się. Zazwyczaj nie rozmawiam z martwymi ludźmi, ale wtedy Dickens w pewnym sensie do mnie przemówił. To było kilka lat temu, ale nawet teraz czuję gęsią skórkę na wspomnienie tego wydarzenia. W tym gabinecie spotkało mnie coś niesamowitego, a teraz czekam na ponowne takie doświadczenie. Póki co jednak żadne widmo nie położyło mi ręki na ramieniu i nie podsunęło pomysłu na kolejną powieść. (śmiech)
Rozmawiamy o Dickensie, ale trzeba zaznaczyć, że „Demon Copperhead” nie jest przeniesieniem wiktoriańskiej powieści w inną scenerię. Pani książka należy do amerykańskiego kanonu.
Zdecydowanie tak! Zapewne równie wiele co „Davidowi Copperfieldowi” zawdzięcza „Przygodom Hucka” Marka Twaina. Być może trochę także „Buszującemu w zbożu” Salingera, a trochę „Ulicy nadbrzeżnej” Steinbecka… Moja powieść z pewnością jest bardziej grubiańska, niż mógłby sobie na to pozwolić Dickens. (śmiech) Jej bohaterowie musieli jednak mówić, tak jak mówi się w Appalachii. Stąd te różne specyficzne powiedzonka, jak na przykład pani Peggot zdolna „nakazać samemu Chrystusowi Panu, żeby siedział cicho i nie podskakiwał”. Demon ma dużą skłonność do czarnego humoru, autoironii i umniejszania samego siebie, co także jest dla nas charakterystyczne. Nie wiem jak oddano je w polskim przekładzie, ale wszystko to składa się na głos moich ludzi.
Chociaż jest bardzo zagniewany, Demon pozostaje bardzo rezolutny jak na swój wiek. Nawet w skrajnych sytuacjach nie traci głowy.
W pewnym sensie jest dorosły od urodzenia. Już jako małe dziecko musiał pilnować swojej matki – wysłać ją do pracy, odszukać jej klucze, przypomnieć o pustej lodówce. Takich dzieciaków jest wiele. Mówi się o nich, że wychowały się po złej stronie torów. Nie mają siatki bezpieczeństwa, która zapewniłaby im miękkie lądowanie w razie gdy upadną. Jedyne wsparcie otrzymują od przyjaciół i miejscowych „babć”.
To fakt, Demon jest zdany na uprzejmość innych, bo wszelkie instytucje okazują się porażką.
Absolutną porażką! Nie wątpię, że w USA są miejsca, które mogą pochwalić się sprawnym systemem pieczy zastępczej, ale paląco brakuje go tam, gdzie jest najbardziej potrzebny. Na przykład w miejscach, w których przybywa sierot z powodu kryzysu opiatów. Pandemia Covid obnażyła też niedomagania opieki zdrowia psychicznego, a zwłaszcza niedobór terapeutów. Teraz jeszcze weźmy pod uwagę, że w wielu zakątkach kraju nie ma szpitali w promieniu dwóch godzin jazdy samochodem. Albo ludzie zdani są na lekarza, który odwiedza ich miasteczko raz na dwa tygodnie. To poważny problem dla prowincjonalnej Ameryki.
Czy w powieści można odnaleźć także ślady pani akademickich doświadczeń związanych z ekologią i biologią ewolucyjną?
Wszystko, co opisuję, widzę oczami przyrodnika. Jestem wiejskim dzieckiem – dorastałam na farmie, bawiąc się w lesie, łapiąc żaby, żółwie i węże. Nauczyłam się rozróżniać drzewa, zanim poznałam nazwiska prezydentów. A kiedy poszłam na studia, wybrałam biologię, bo zawsze myślałam o sobie jako o przedstawicielce gatunku otoczonego przez inne.
Mieszkając na wsi, zachowuję nadal tę perspektywę. Przez okno przy moim biurku widzę czasem jelenia lub dzikie indyki, to znowu rysia albo lisa. Edukacja pozwoliła mi powiązać życie z wiedzą i zrozumieć zależności pomiędzy nami a naszym żyjącym otoczeniem. To także objawia się w moich książkach, choć w niezbyt akademicki sposób. Demon wprawdzie potrafi nazwać różne gatunki ptaków, ale nie wie, jak przebiega fotosynteza roślin. (śmiech) Z pewnością jednak potrafi docenić spokój i hojność ziemi. Łatwo zauważyć, że fragmenty powieści, kiedy czuje się najszczęśliwszy i najbardziej wyciszony, to te, w trakcie których obcuje z przyrodą. Kiedy pokazuje Dori świetliki, kiedy on i Tommy idą na pole i w cieniu drzewa rozmawiają o życiu… Właśnie wtedy Demon ma poczucie przynależności do świata. Kiedy zaś trafia do miasta, stwierdza że nie ma tam żadnego „zewnętrza”. Brak drzew, pastwisk, krów. Jest tylko to, co stworzyli ludzie.
Uznałam, że ciekawym będzie ukazanie perspektywy wiejskiego dzieciaka, ponieważ wielu ludzi współczuję im w przekonaniu, że nie mają nic do roboty. Tymczasem można spojrzeć na to zupełnie inaczej. Oto chłopak z prowincji trafia do samego centrum Knoxville i właśnie to miejsce jawi mu się zupełnym pustkowiem.
Wracając jeszcze do języka bohaterów, to zdarza im się używać obraźliwych określeń, które przylgnęły do ludzi z ich stron. Poniekąd je oswajają.
Reapropriacja pogardliwych określeń przez marginalizowane społeczności ma swoją długą historię. Tak było chociażby ze „słowem na N” wśród Afroamerykanów. Osobiście znam ludzi, którzy na swoich samochodach mają naklejki z napisem „Hillbilly Cadillac” albo „I’m deplorable” (z ang. Jestem pożałowania godny). To naturalna reakcja – oswajanie psa, który cię gryzie.
Słowa „deplorables” użyła notabene Hillary Clinton w odniesieniu do mieszkańców uboższych regionów, co z kolei pozwoliło Trumpowi skrzyknąć ich wokół siebie.
To było katastrofalne w skutkach i bardzo nieprzemyślane. Osobiście lubię Hillary Clinton i głosowałam na nią osiem lat temu, ale wtedy popełniła prawdopodobnie swój największy błąd. Niemniej Trump nie był jedynym, który na tym skorzystał.
Mieszka pani w okolicy zdominowanej przez wyborców republikanów. Czy napięcia i podziały narastają wraz ze zbliżaniem się kolejnych wyborów?
Tak, odnoszę wrażenie, że nigdy wcześniej nie były one równie intensywne. Linia podziałów nie jest jednak tak wyraźna, jakby się wydawało. W trakcie kampanii stacje telewizyjne pokazują zawsze mapę USA ze stanami zaznaczonymi na czerwono lub niebiesko. W rzeczywistości wszystkie stany są dzisiaj purpurowe, a o tym, w którą stronę przeważy poparcie, decydować może bardzo niewiele.
Nie każdy w mojej okolicy popiera Trumpa, bo osobiście znam ludzi, którzy go nie znoszą i są świadomi zagrożenia, jakie stwarza. Zdaję sobie jednak sprawę z powodów, dla których cieszy się on poparciem innych. I tu wracamy do pierwszego pytania – być może gdyby część osób szydzących z „tępych wieśniaków” zreflektowała się dziesięć lat temu, sytuacja w kraju byłaby zupełnie inna. Tymczasem nadal popularnym uzasadnieniem poparcia dla Trumpa jest rzekoma głupota jego zwolenników.
Niebezpieczeństwo stwarzane przez Trumpa w głównej mierze zasadza się na tym, jak otwarcie spolaryzował kraj i uprawomocnił nienawiść z obu stron. Stany Zjednoczone to dzisiaj kraj pęknięty na pół – kraj dwóch plemion, które nie chcą ze sobą rozmawiać. Oby ten stan rzeczy odszedł do lamusa wraz z tym dziwnym człowiekiem i jego kultem. Nie wiem, kiedy Trump zniknie, choć jako biolog z wykształcenia mogę przyjąć, że zapewne w ciągu dwudziestu lat. (śmiech) A co nadejdzie po nim? Mam nadzieję, że porozumienie, pozwalające na pozbycie się uprzedzeń, jakie noszą wobec siebie obie te części Ameryki.
Czy sukces „Demona Copperheada” nie przyczynił się choć trochę do nawiązania takiego dialogu?
Mam nadzieję, że tak. Dwóch rzeczy jestem pewna. Po pierwsze: wielu ludzi czytało książkę i dostrzegło w niej portret ich samych, znalazło w niej walidację i poczucie dumy. Być może po prostu poczuli się lepiej jako obywatele USA. A po drugie: „Demon Copperhead” to nie tylko lustro, ale i okno. Niejeden czytelnik spoza Appalachii przyznał mi, że musiał przemyśleć wiele swoich przekonań na temat tego regionu. Jeśli to zdoła zainicjować dialog, to będę mogła się czuć spełnioną pisarką.
Rozmawiał: Sebastian Rerak
fot. (1) archiwum Barbary Kingsolver, (2) 20th & Vine
Kategoria: wywiady