Staram się zapewnić rozrywkę, a pod spodem przemycam poważne tematy – wywiad z Izabelą Janiszewską, autorką kryminału „Histeria”
Izabela Janiszewska zadebiutowała w kwietniu kryminałem „Wrzask”, a już kilka miesięcy później czytelnicy dostali możliwość przeczytania jej drugiej książki, kontynuacji zatytułowanej „Histeria”. Z autorką rozmawiamy o debiutowaniu w czasach pandemii, przedkładaniu psychologicznej głębi nad epatowanie krwią, przemocy wobec dzieci (i nie tylko) oraz wychodzeniu z traum.
Tomasz Miecznikowski: Pani Izabelo, rozmawialiśmy jakiś czas temu przy okazji wydania debiutanckiego „Wrzasku”. Jak się debiutuje na polskim rynku? Czy kluczowe jest tu dobre działanie wydawniczej machiny promocyjnej, aby debiut przebił się do świadomości czytelników? Może pani powiedzieć coś o swoich autorskich doświadczeniach zebranych po premierze powieści?
Izabela Janiszewska: To, jak debiutuje się na polskim rynku, zależy od tak wielu zmiennych, że odpowiedzi będzie wiele i każdy autor z pewnością opowie inną historię. Mnie przyszło doświadczać debiutu w trakcie szczytu pierwszej fali pandemii, podczas lockdownu. „Wrzask” pojawił się na rynku, gdy sklepy stacjonarne były zamknięte, spotkania autorskie przeniosły się do sieci i właściwie to internet stał się tym miejscem, w którym wydawcy rywalizowali o uwagę czytelników na wszelkie możliwe sposoby. Dla wszystkich była to nowa sytuacja i przyznam, że nagła potrzeba uczestniczenia w live’ach, nagrywania materiałów wideo, była początkowo onieśmielająca, na szczęście, jak w niemal każdej dziedzinie, tak i w tej, trening niwelował opór. Według mnie nawet najlepsza książka bez promocji może zginąć. Przy tak głębokim nasyceniu rynku, szczególnie w gatunku kryminalnym, profesjonalnie opracowana strategia promocji książki jest kluczowa. Pozwala nie tylko zwrócić uwagę na produkt, jakoś go wyróżnić z dziesiątek innych, ale też podsuwa argumenty za tym, by po tę nową, nikomu nieznaną personę sięgnąć. To gra w zaufanie, ja i wydawnictwo musimy na nie zapracować, jeśli zrobimy to uczciwie, czytelnicy być może docenią prawdę, którą im zaoferowaliśmy, i ta relacja przetrwa. Miałam to szczęście, że koledzy po piórze, przy „Wrzasku” Max Czornyj i Bartosz Szczygielski, a przy „Histerii” Wojciech Chmielarz i Marcel Moss, wsparli mnie swoimi rekomendacjami, wydawnictwo dołożyło wszelkich starań, jeśli chodzi o promocję, a później książka trafiła w ręce czytelników i to oni ostatecznie zadecydowali, że „Janiszewska ich przekonuje”.
To prawda, „Wrzask” zebrał sporo przychylnych opinii. Wracając do pandemii, czy brakuje pani bezpośrednich spotkań z czytelnikami? A może te internetowe są już w stanie je zastąpić?
Spotkania online nigdy nie zastąpią tych twarzą w twarz. Z jednej strony, w ten sposób autor może dotrzeć do większej ilości odbiorców, ale z drugiej, nie ma w tej wirtualnej rzeczywistości wymiany energii, autor nie widzi, do kogo mówi, nie ma przed sobą publiczności, a jedynie rozmówcę, do tego dochodzi stres o jakość połączenia. Przypomina to raczej jedzenie cukierka przez papierek. Ja zdecydowanie cenię kontakt osobisty, możliwość zaglądania ludziom w oczy, szansę na obserwowanie reakcji na swoje słowa. Lubię to tkanie nici porozumienia, wymianę myśli, spostrzeżeń, prawdziwe spotkanie człowieka z człowiekiem.
Druga powieść to z reguły najważniejszy dla pisarza sprawdzian. Czy debiutanckie doświadczenia poskutkowały jakimiś zmianami w sposobie tworzenia fabuły „Histerii”? A może chęć sprostania czytelniczym wymaganiom jest w przypadku tworzenia drugiej książki wręcz deprymująca?
Niekiedy mam wrażenie, że każda kolejna książka jest jakiegoś rodzaju sprawdzianem. Pierwsza, bo to debiut, druga, bo podobno wtedy się okazuje, czy autor rzeczywiście potrafi pisać, czy tylko jakimś cudem raz mu się udało, trzecia, czy się po drodze nie popsuł i co właściwie ma do zaoferowania ten twórca, czego możemy się po nim spodziewać… Znam uwagi czytelników, czytam zastrzeżenia krytyków, ale pisząc, staram się o nich zapominać. One są gdzieś z tyłu głowy, ale nie dominują. To, co dla mnie najważniejsze w trakcie pracy, to by być blisko siebie. By znaleźć w sobie spokój, osadzić się i w pełni zanurzyć w opowieści. Czuć bohaterów, rozumieć ich. Zatracić się na tyle, by niekiedy dotknąć choć na moment magii procesu twórczego.
Tytuły obu powieści nawiązujące do ekstremalnych ludzkich zachowań pasują do ekstremalnych czasów. Z jednej strony mamy cywilizacyjny postęp, także w sferze diagnostyki i rozwoju opieki psychologicznej, z drugiej jakby coraz częściej słyszymy i widzimy, jak ludzkie emocje eksplodują w różnych sytuacjach. Skąd te sprzeczności, dlaczego zamiast być lepiej, mamy wrażenie, że jest gorzej?
Postęp cywilizacyjny wcale nie służy naszemu zdrowiu psychicznemu, albo może bardziej trafne będzie stwierdzenie, że to jak my korzystamy z osiągnięć tego postępu, jest dla nas niebezpieczne. Weźmy na przykład taką wielozadaniowość, bardzo dzisiaj promowaną i pożądaną. Wszystkie badania mózgu pokazują, że na dłuższą metę jest ona szkodliwa dla układu nerwowego, powoduje wzrost napięcia oraz silniejsze odczuwanie stresu. Nasza świadomość nie jest w stanie nadążyć za nieustającą przerzutnością uwagi. Wielozadaniowość nasila niepokój, tłumi kreatywność, obniża wydajność i sprawia, że stajemy się bardziej rozkojarzeni. Dynamiczny rozwój technologii i to jak z niej korzystamy powoduje, że jako ludzie oddalamy się od siebie, wszystko dzieje się szybko, coraz mniej mamy czasu na zatrzymanie, refleksję, rzadziej używamy głowy, częściej wyszukiwarki w telefonie, kult perfekcyjnego wyglądu, sukcesu i niegasnącego optymizmu na Instagramie sprawia, że trudniej przyznawać się do słabości, prosić o pomoc. Z jednej strony jesteśmy w ciągłym kontakcie, klikamy, komentujemy, z drugiej zaś mamy coraz mniej czasu na prawdziwe, głębokie i autentyczne spotkania. To wszystko może powodować, że obudzi się w nas wrzask albo histeria.
Niektórym twórcom te eksplodujące ludzkie uczucia i zachowania służą do eksponowania wynaturzeń i szokowania odbiorców. W powieściach idzie pani odmienną ścieżką, bardziej próbując postawić diagnozę, niż skupiać się na szokowaniu. Czy w ten sposób nie traci pani pewnego kręgu odbiorców, którym potrzebne są mocne wrażenia, a nie pochylanie się z troską nad połamanymi osobowościowo bohaterami?
Być może tracę, ale nie chcę robić czegoś wbrew sobie, tylko po to, by ugrać tym więcej czytelników. Skupianie się na szokowaniu nie leży w mojej naturze. Mnie pociąga głębia, prawda, sens, odpowiedź na pytanie, dlaczego stajemy się tym, kim jesteśmy, jak rodzi się zło, jakie konsekwencje mają nasze czyny i decyzje. Brutalność w moich książkach jest subtelna, jedynie lekko zaznaczona, a najczęściej psychologiczna. Nie kręci mnie epatowanie krwią i masakrą, bo czemu to właściwie miałoby służyć? Konstruując fabuły, zawsze staram się zapewnić czytelnikom rozrywkę, pamiętać o niespodziewanych zwrotach akcji i zagadce kryminalnej, a pod spodem, na głębszym poziomie przemycam poważne tematy. Czy mi to wychodzi? Nie wiem, ale lubię, gdy książka dotyka czytelnika, a nie tylko go bawi.
Przemoc wobec dzieci jest tematem przewodnim „Histerii”. Zapewne dane zebrane przez panią musiały być wstrząsające, jednak pewnym novum staje się w powieści skupienie bardziej na przemocy psychicznej, a nie fizycznej. To terytorium jednak mniej jednoznaczne, swego rodzaju emocjonalna szara strefa i chyba niepopularny temat wśród Polaków, z których wielu często traktuje dzieci bardziej jak własność niż niezależnie czującą, wolną istotę. Skąd taki pomysł i przekonanie, że ta tematyka sprawdzi się w kryminale?
Nie miałam gwarancji, że ten temat obroni się w powieści kryminalnej, po prostu bardzo chciałam o nim napisać. Jako osoba o dużej wrażliwości, mocno przeżywam, kiedy widzę obok siebie rodziców zastraszających dzieci, wyzywających ich, ośmieszających, pogardzających nimi i szantażujących emocjonalnie. A takie sceny można zaobserwować niemal na każdym placu zabaw czy w centrach handlowych. Wyobraża sobie pan, że są rodzice, którzy przywożą dziecko do sierocińca i pytają, czy mogliby je tam zostawić na kilka dni, by dostało nauczkę. Takie zachowania budzą we mnie gniew i bunt. Sama jestem matką i zdaję sobie sprawę, że bycie rodzicem to koszmarnie trudne zadanie, wiem, że każdemu czasem puszczają nerwy, ale czy na pewno chcemy wychowywać dzieci poprzez strach i manipulacje? Obecne pokolenie rodziców ma dostęp do wiedzy, o której nasi rodzice nie śnili, nie zmarnujmy tego, bo to, co dziś przekażemy naszym dzieciom, dostaniemy z powrotem na starość.
Wracając jeszcze do kwestii przemocy (nie tylko wobec dzieci), opisując ją wyraźnie ucieka pani od stereotypu, że zdarza się ona tylko w patologicznych środowiskach. Czy jest tak, że bazując na własnych obserwacjach i zainteresowaniu psychologią, zauważa ją pani częściej? Czy to jest problem, który może mieć większą skalę, niż sądzimy, i dotyczy również rodzin, z powszechnie – nazwijmy to – dobrych domów?
Przemoc nie wybiera tylko rodzin z marginesu społecznego, a brak miłości i cierpienie równie bujnie kwitną w tak zwanych „dobrych domach”. Szczególnie myślę tutaj o przemocy psychicznej, która nie zostawia siniaków. Ona karmi się milczeniem, im mniej na nią reagujemy, tym bardziej rośnie w siłę. Przemoc może wyrastać na gruncie nieprzepracowanych krzywd, wstydu, kompleksów, trudności z poradzeniem sobie z problemami, z nadmiernej potrzeby władzy czy mylnych przekonań, jak to, że najlepszą drogą do uzyskania szacunku drugiej osoby jest wzbudzenie w niej lęku, respektu.
Mogłoby się wydawać, że po „Wrzasku” nie spotka Larysy już nic bardziej ekstremalnego. Bohaterka jednak sama z siebie pakuje się w kłopoty i zmierza do fizycznych konfrontacji. Jak pani myśli, czy taka wściekłość i ból na zawsze już zostają w człowieku? A może po konfrontacji z rodzaju tych rozstrzygających – której Larysa jeszcze nie przeżyła – człowiek jest wreszcie w stanie znaleźć spokój ducha?
Nie ma na to jednej odpowiedzi, różnimy się od siebie i jesteśmy za bardzo skomplikowani, by tak było. Nieustającą zagadką jest fakt, dlaczego osoby, które doświadczyły tej samej traumy, potrafią wyjść z niej w zupełnie inny sposób. Jedna do końca swoich dni będzie cierpieć, inna podniesie się i zbuduje nową narrację o tym, co ją spotkało. Viktor Frankl, psychiatra i więzień obozów koncentracyjnych, powiedział, że „pomiędzy bodźcem i reakcją jest przestrzeń: w tej przestrzeni leży wolność i moc wyboru naszej odpowiedzi”. Najwyraźniej Larysa nie doświadczyła jeszcze sytuacji, która pozwoliłaby jej na inną odpowiedź dla świata. Wprawdzie przygotowałam dla niej mocne, głębokie przeżycie, które ma szansę rozpuścić lód w jej sercu, ale czy tak się stanie, dowiem się, gdy przeprowadzę ją przez to doświadczenie.
W „Histerii” trochę na boczny tor został zepchnięty wątek Jacka Lewickiego, który staje się nemezis Bruna Wilczyńskiego. To też sygnał, że czeka nas jeszcze być może więcej niż jedna książka z tymi bohaterami i napędzającym ich konfliktem. Czy możemy spodziewać się dłuższego cyklu, czy jednak szybszych rozstrzygnięć?
Pracuję obecnie nad częścią trzecią, w mojej wizji rozstrzygającą i zamykającą tę trylogię. To w niej mają wyjaśnić się wszystkie tajemnice, a czytelnik ma poznać odpowiedzi na dręczące go pytania. To będzie także arena, na której komisarz Bruno Wilczyński stanie oko w oko ze zwyrodnialcem, jakim jest Lewicki, i na własnej skórze odczuje, do czego zdolny jest ten człowiek. Można powiedzieć, że w części drugiej rozstawiłam figury na szachownicy, w finalnej odsłonie zamierzam je puścić w ruch i zakończyć tę historię matem, który zaskoczy czytelników. Takie są oczywiście moje aspiracje, ale ostatecznie to czytelnicy ocenią, czy moje rozwiązanie ich satysfakcjonuje.
Czytając „Histerię”, złapałem się na tym, że coraz częściej wizualizuję sobie bohaterów i wydarzenia, w których biorą udział. Czy widzi pani swoje powieści w formie filmu lub serialu? A może myślała już pani o konkretnych aktorach w roli Larysy i Brunona?
Oczywiście mam takie marzenia i niekiedy wyobrażam sobie Larysę i Brunona na ekranie, ale nie wybiegam w tych fantazjach aż tak daleko, by planować obsadę. Cieszę się każdym nowym czytelnikiem, doceniam każdą dobra recenzję, uwielbiam, gdy czytelnicy piszą do mnie, dzielą się refleksjami, a ja widzę, że odczytali to, co chciałam przekazać książką, to mnie teraz karmi. Jeśli wydarzy się coś niespodziewanego, przyjmę to z otwartymi ramionami.
Na koniec ciekawi mnie, jakie czyta pani kryminały, czy ma pani ulubionych autorów kryminałów i kto jest dla pani mistrzem i wzorcem w tym gatunku.
Ostatnio odkryłam, że nie mam swojego mistrza gatunku i jakoś mnie to zmartwiło, bo podobno trzeba mieć twórcę, który imponuje, od którego można się uczyć i do którego należy aspirować. Niektórzy twierdzą, że autor musi wiedzieć, kim chce być w literaturze. Nowym Stephenem Kingiem, Dennisem Lehanem, a może Jo Nesbø? Przyznam, że ja z każdego autora coś sobie biorę, z każdym przerabiam inną lekcję, ale ostatecznie chciałabym pozostać sobą, nikogo nie kopiować, iść za swoim własnym głosem. Jeśli chodzi o kryminały, to staram się być na bieżąco, czytam autorów nagradzanych, sięgam po książki, które mają wysokie noty albo są rekomendowane przez zaufane źródła. Teraz mam na przykład w planach „Dolinę” Miniera, „Niespokojną krew” J. K. Rowling, jestem ciekawa „Wiosny zaginionych” Anny Kańtoch, wabi mnie powrót do Agathy Christie i Arthura Conana Doyle’a. Ostatnio czytałam „Cios kończący” Mariusza Czubaja, książkę „Śmierć i Małgorzata” Joanny Łupusińskiej. Obok kryminałów czytam bardzo dużo literatury pięknej, reportaży i książek psychologicznych, a to sprawia, że ci moi mistrzowie kryją się w wielu gatunkach.
Rozmawiał: Tomasz Miecznikowski
fot. Zuza Krajewska / Warsaw Creatives
Kategoria: wywiady