Przyjęcie punktu widzenia psa, który przetrwał stulecia, pozwoliło mi spojrzeć na ludzkość z innej perspektywy – wywiad z Damianem Dibbenem

2 lipca 2019


Po cyklu powieści dla młodzieży „Strażnicy historii” napisał pierwszą książkę skierowaną do dojrzałego czytelnika. „Mam na imię Jutro” to opowieść o odwadze, poświęceniu i nierozerwalnej więzi łączącej człowieka i jego najwierniejszego towarzysza. Głównym bohaterem jest 217-letni pies podróżujący po świecie w poszukiwaniu swego pana, który dał mu nieśmiertelność. Z brytyjskim pisarzem Damianem Dibbenem rozmawiamy o pasji odkrywania, wierze w ludzkie osiągnięcia i o tym, co kryje się w oczach psa.

Karolina Chymkowska: „Mam na imię Jutro” to twoja pierwsza książka skierowana do dorosłego odbiorcy. Czy zawsze planowałeś, że pewnego dnia napiszesz coś podobnego, czy też był to efekt stopniowego procesu odkrywania samego siebie?

Damian Dibben: To była interesująca podróż! Pierwotnie studiowałem sztuki wizualne, potem próbowałem szeregu innych profesji – od scenografii, poprzez aktorstwo, aż do scenariopisarstwa. Wiele się przy tej okazji nauczyłem. Wiedziałem, co bohater mógłby powiedzieć, jak by myślał, stał, chodził, co by na siebie założył i w jaki sposób mogłaby się rozwijać jego historia. W rezultacie w mojej głowie powstawały całe światy, a pisanie stało się jedyną możliwą drogą. Zawsze chciałem tworzyć ambitne opowieści z rozmachem – niczym wielkie płótna – historie o nieskończonej palecie barw i zależało mi, by dotrzeć z nimi do jak największej liczby czytelników. A zatem pisanie dla dorosłego odbiorcy również okazało się koniecznością.

Jak definiujesz siebie jako pisarza? Nadal poszukujesz własnego głosu, testujesz, eksplorujesz? Czy napisanie tej książki coś w tobie zmieniło? Czujesz się bardziej spełniony po osiągnięciu kolejnego ważnego zawodowego celu?

Nigdy nie planowałem zostać pisarzem i nie marzyłem o tym, a co dziwne, zapominam, że jestem nim teraz. Być może dlatego, że zawsze bardziej myślałem obrazami niż słowami. W każdym razie opowieści są tym, co mnie najbardziej urzeka. Wraz z upływem czasu uświadomiłem sobie, że historie najbardziej przemawiające do serca, zmieniające nas na lepsze to te, które zostały wpierw spisane. Uznałem zatem, że im lepiej będę pisał, tym wspanialszą opowieść będę mógł przekazać. Rozpocząłem więc podróż w kierunku zdobywania wiedzy, wciąż przebyłem tylko część tej drogi. Napisanie „Mam na imię Jutro” to był dla mnie bez wątpienia nowy rozdział, co wiązało się z zanurzeniem w subtelniejszy, mroczniejszy, bogatszy i bardziej emocjonalny świat. Rozkoszowałem się każdą minutą tego doświadczenia.

I jeszcze jedna refleksja. W przypadku filmu do opowiedzenia historii potrzeba wizji i zaangażowania setek ludzi. Książka pozwala osiągnąć to samo pojedynczym autorom. To poczucie siły jest upajające.

Właściciel Jutra odkrył sekret wiecznego życia. Czy w twojej opinii nieśmiertelność to błogosławieństwo, czy raczej przekleństwo?

Choć wielu ludzi pragnie osiągnąć nieśmiertelność, w rzeczywistości, łagodnie rzecz ujmując, byłby to trudny i męczący stan. Sporo o tym myślałem przez ostatnie trzy lata. Ostatecznie, gdyby mi to zaproponowano, prawdopodobnie bym się zgodził. Rzecz jasna wiązałoby się to z bólem serca i żałobą, każdy właściciel zwierząt doskonale zna te emocje. W ogólnym rozrachunku jednak bardziej liczyłaby się możliwość obserwowania ludzkiego rozwoju i postępu osiąganego w nadchodzącym tysiącleciu. W głębi duszy jestem optymistą i chociaż człowiekowi wielokrotnie zdarza się czynić wiele kroków do tyłu, to jednak podstawowy kierunek wiedzie do przodu i w górę. To proste i może nawet pocieszające – myśleć, że dotarliśmy do końca czegoś, ale w rzeczywistości jesteśmy dopiero na początku.

Jesteś wielbicielem zwierząt. Jak wiele inspiracji dla Jutra znalazłeś w swoich pupilach?

Obecnie mam trzy psy, ale tylko Dudley, terrier Jack Russell, był ze mną w trakcie pisania „Mam na imię Jutro”. Chociaż może nie dorównuje tytułowemu bohaterowi cierpliwością, to jednak był dla mnie wielką inspiracją. Miał, i nadal ma, zmysł filozofa, bardzo mądrego i zamyślonego. Kiedy patrzę mu w oczy, widzę coś odwiecznego, niektórzy określiliby to może mianem „duszy”. Podróżowałem po Europie podczas tras promujących moje poprzednie książki, Dudley mi towarzyszył, i wtedy ta opowieść zaczęła nabierać kształtu w mojej wyobraźni. Przyjęcie punktu widzenia psa, zwłaszcza takiego, który przetrwał stulecia, pozwoliło mi spojrzeć na ludzkość, jej zwycięstwa i upadki z innej, świeżej perspektywy i pod nieoczekiwanym kątem.

Czego możemy nauczyć się od zwierząt? Czego Valentyne, właściciel Jutra, nauczył się od niego?

To zapewne oczywiste, ale psy mają rzadką umiejętność kochania swoich towarzyszy w sposób bezwarunkowy, bez osądzania. Są też z natury odważne. Niektórzy sądzą, że ich zachowanie jest motywowane wyłącznie przez jedzenie. W ogóle w to nie wierzę. Nie myślimy w ten sposób o niemowlęciu, które płacze, ponieważ potrzebuje być nakarmione, gdyż wiemy, jaki kryje się w nim potencjał, jak wspaniałą osobą może się stać. Valentyne mawia, że jego pies to jego dusza. Dla mnie Jutro jest odbiciem prawdy, najbardziej cierpliwą i wyrozumiałą istotą, jaka może istnieć.

Nazywasz siebie miłośnikiem opowieści, konstruktorem z pasją do nauki i odkrywania – brzmi to jak nienasycony głód życia, co zresztą jest cechą łączącą ciebie z Jutrem i jego właścicielem. Czy potrafisz przywołać jakiś konkretny moment z własnego dzieciństwa, który można uznać za początek kształtowania się takiej postawy?

Moi rodzicie dzielili – w różnych proporcjach – świetne poczucie humoru i miłość do wiedzy. Lubię myśleć, że odziedziczyłem te cechy. Miałem szczęście urodzić się i wychować w centrum Londynu, w otoczeniu słynnych galerii sztuki i muzeów. Mój brat i ja mieliśmy na wyciągnięcie ręki Muzeum Wiktorii i Alberta oraz Muzeum Historii Naturalnej, od najmłodszych lat czuliśmy się tam jak w domu. Możliwości kryjące się w innych światach i wymiarach ożywały na naszych oczach i ta pasja odkrywania nigdy mnie nie opuściła. Rzadko kiedy dzień upływa mi bez wizyty w muzeum, galerii czy teatrze. Dodam przy tym, że nie wyjechałem poza granice kraju przed dwunastym rokiem życia (chociaż już nadrobiłem ten stracony czas!). Pierwszym miejscem, które odwiedziłem, była Wenecja. Nigdy nie zapomnę wybuchu ekscytacji i napływu inspiracji, które wywołał we mnie kontakt z tym miastem. To zostawiło po sobie niezatarty ślad, gdyż Wenecja występuje nie tylko w mojej pierwszej książce i w „Mam na imię Jutro”, ale jest również „gwiazdą” najnowszej powieści – „The Colourist” (z ang. „Kolorysta”).

Jak wiele masz w sobie z dziecka? Cenisz sobie te cechy?

To dobre pytanie! Myślę, że wciąż mam w sobie sporo z dziecka. Po pierwsze, im więcej odkrywam, tym bardziej uświadamiam sobie, jak wiele jeszcze pozostało do zgłębienia na temat świata, a w zasadzie – całego wszechświata. Ponadto, niczym dziecko (i podobnie jak moi rodzice przede mną), nigdy nie przywiązywałem nadmiernej wagi do konwenansu, protokołu, klasy (jakiejkolwiek nazwy by nie użyć) czy sławy. W moich oczach każdą osobę definiuje jej ostatni dobry uczynek albo ostatni spłatany figiel.

Uchylisz rąbka tajemnicy w kwestii najbliższych planów dotyczących pisania? Gdzie się widzisz za kolejne dwadzieścia lat?

Prawie skończyłem moją nową książkę, „The Colourist”, co napełnia mnie olbrzymią ekscytacją. To thriller w stylu historii Hitchcocka, ale umiejscowiony w renesansowej Wenecji. Zasadza się na tym, jak daleko artyści mogli się posunąć w odkrywaniu nowych barw, coś na wzór „Pachnidła”, tyle że o pigmentach. To kryminał psychologiczny z wątkiem miłosnym, ale również historia o renesansie, o jego największych bohaterach, Michale Aniele i Leonardzie da Vinci, tak jak ich widzi nieco mniej znany malarz, Giorgione, tytułowy „kolorysta”. To niesłychanie bogaty świat w najbardziej przełomowym momencie w historii.

Za dwadzieścia lat bez wątpienia nadal będę pisał książki i mam nadzieję, że jeszcze bardziej wyszlifuję swój warsztat. Ukształtował mnie film, więc pragnę do tego powrócić, zwłaszcza że wiele się w międzyczasie nauczyłem. Mam masę pomysłów, tak wiele światów do odkrycia. Nie mogę się doczekać, aż to wszystko zrealizuję.

Rozmawiała: Karolina Chymkowska

Tematy: , , , , , , ,

Kategoria: wywiady