Powieść bez miłości jest trochę jak ciasto czekoladowe bez czekolady ? wywiad z Jakubem Małeckim z okazji premiery „Rdzy”

7 listopada 2017


O miłości i śmierci, niesamowitości, którą znaleźć można w codziennym życiu, literackich nokautach i wykrzywianiu rzeczywistości rozmawiamy z Jakubem Małeckim, autorem „Śladów” oraz „Dygotu”. Okazją do rozmowy jest najnowsza powieść pisarza zatytułowana „Rdza”, opowiadająca o dwójce dotkniętych przez los ludzi: wnuczku i jego babci, którzy na skutek tragicznych okoliczności zmuszeni są żyć ze sobą pomimo różnic.

Marcin Waincetel: Będąca w jesieni życia Tośka oraz jej dorastający wnuk Szymon to dwójka głównych bohaterów „Rdzy”. Skonfrontowałeś ze sobą postacie o różnej wrażliwości, ale podobnych doświadczeniach związanych ze śmiercią najbliższych. Skąd pomysł, aby o tak trudnej tematyce przemówić głosem młodego i starszego pokolenia?

Jakub Małecki: Od początku wiedziałem, że chcę opisać tę historię właśnie w taki sposób, pokazując dorastanie babki i wnuka w pewnym sensie „równocześnie”, bo wydawało mi się, że dzięki temu będę mógł powiedzieć o ich życiu coś, czego w chronologicznie ułożonej powieści ukazać by się nie dało. Konstruowanie powieści w taki sposób rzeczywiście nie było proste, bo bardzo chciałem, żeby pomimo tego nietypowego ułożenia rozdziałów czytelnik nie mógł się oderwać od lektury.

Czytając twoją „Rdzę”, można odnieść wrażenie, że bardziej niż historią interesujesz się człowiekiem. Co cenisz sobie w takich pozornie zwyczajnych opowieściach o (nie)zwyczajnych ludziach?

Masz rację, bardziej interesuje mnie człowiek. Wydaje mi się, że przy pomocy takich kameralnych historii paradoksalnie można opowiedzieć więcej, niż opisując poruszenia kół zamachowych Wielkiej Historii. Moje ostatnie powieści rozgrywają się jednak w takich czasach, że nie mogłem pominąć w nich całego społecznego, politycznego i gospodarczego tła, którego przedstawienie zawsze kosztuje sporo pracy.

Po lekturze książki trudno nie zapytać: czy myślisz, że nasze działania są już odgórnie zdeterminowane przez los? A może mamy jednak jakiś wpływ na wybór różnych scenariuszy życia?

Nie wierzę w żadną siłę wyższą, ale wierzą w nią często moi bohaterowie. Bez tego trudno byłoby im żyć i godzić się z tym, co ich spotyka, a spotyka ich wiele różnych rzeczy, którym często nie potrafią sprostać. „Dygot” czy „Rdzę” pisałem tak, żeby po części to od czytelnika zależało, czy uwierzy w jakąś siłę wyższą, rządzącą losami bohaterów, czy nie. Jeśli o mnie chodzi ? nie wierzę.

W swojej książce dajesz dowody na to, że równie ważną siłą, co śmierć (a wypada mieć nadzieję, że nawet ważniejszą), jest miłość. To przecież ona daje początek życiu. Skąd u ciebie potrzeba pisania o tak silnych, kontrastujących żywiołach Erosa i Tanatosa?

Ja w ogóle uważam, że powieść bez miłości jest trochę jak ciasto czekoladowe bez czekolady ? niby OK, ale jednak bez sensu. Kiedy opowiadam o całych życiorysach moich bohaterów, miłość, podobnie jak właśnie śmierć, nie jest dla mnie motywem, który mogę sobie w taką historię wrzucić albo nie. Nie wyobrażam sobie pisania o kilkudziesięciu latach życia człowieka, który nigdy nie doświadczył żadnej, choćby niespełnionej, formy miłości.

Na kartach „Rdzy” operujesz sugestywnym językiem, minimalistycznym, precyzyjnym, niepozbawionym elegancji i naturalizmu. Czy można założyć, że dla ciebie mniej znaczy więcej?

Tak, precyzyjny język ma dla mnie bardzo duże znaczenie ? nie chcę lać wody, mówić więcej niż potrzeba. Zresztą, pierwsze wersje moich powieści są zawsze dłuższe niż to, co ostatecznie ukazuje się drukiem, bo poprawiając tekst, mnóstwo rzeczy usuwam, skracam. Gdyby porównać powieść do walki bokserskiej, mógłbym powiedzieć, że staram się, aby te moje nie trwały pełnego dystansu, żeby nie było w nich dłużyzn i nudy. Chcę mocnej, gwałtownej walki i literackich nokautów.

W „Rdzy” nie znajdziemy pierwiastka fantastycznego obecnego w twoich poprzednich książkach, choć właściwie… jest przecież chłopak, o którym zauroczona Tośka myśli jako o Niewidzialnym Człowieku (niby istnieje, ale jest dla niej niedostępny). Opisujesz też pradziadka Szymka, który ponoć własnymi rękami pokonał niedźwiedzia. Takie subtelne zabarwianie rzeczywistości to świadomie obrany kierunek?

Właśnie taki rodzaj magii wydaje mi się teraz fascynujący. Wcześniej rzeczywiście opisywałem bardziej wykrzywioną rzeczywistość, w której działy się rzeczy niezwykłe. Teraz tej niesamowitości szukam w codziennym życiu moich bohaterów, właśnie w ich relacjach z innymi ludźmi, choćby we wspomnianym przez ciebie wątku Niewidzialnego Człowieka. Odnośnie postaci prapradziadka, ta jego baśniowość też jest tylko umowna. Dokopałem się do informacji, z których wynika, że co najmniej dwaj mężczyźni ? jeden Amerykanin, drugi Rosjanin ? pokonali kiedyś w walce niedźwiedzia. Pisząc o tak nieprawdopodobnych sytuacjach, sprawdzam zawsze, czy mogłyby się wydarzyć.

Dla małego Szymona, który cierpiał po stracie najbliższych, ważne było oswojenie z nową rzeczywistością. Pomocna okazała się w tym nie tylko opieka babci, przyjaźń z Budzikiem, ale też, poniekąd, kontakt z popkulturą ? komiksami z „Asteriksem” czy sagą „Gwiezdne wojny”. Czy dla ciebie wejście w świat wyobraźni również spełnia czasami terapeutyczną funkcję?

Nie wiem ? ja po prostu bardzo lubię czytać. Wchodzę do księgarni i miękną mi nogi. Widzę zapowiedź jakiejś intrygującej książki i cieszę się na nią, odliczam dni do premiery. Czytanie to dla mnie wielka frajda, wielka przygoda. Nigdy nie traktowałem go w kategoriach jakiejś terapii.

Czy zgodzisz się, że melancholia wpisuje się w twoją literacką wrażliwość, styl? W „Śladach”, „Dygocie” i „Rdzy” przywołujesz obrazy z przeszłości, małych-wielkich wydarzeń z historii, które są piękne, ale równocześnie bolesne.

Chyba rzeczywiście tak jest, bo często słyszę, że te ostatnie powieści są bardzo melancholijne. Mam jednak nadzieję, że ta nostalgiczna atmosfera moich książek jest w jakiś sposób ciepła, serdeczna. Nie chciałbym zbytnio zasmucać moich czytelników.

Zastanawiam się nad wymową tytułu twojej najnowszej powieści. Słowo rdza pojawia się chyba zaledwie raz, gdy opisujesz pociągowe tory, na których w młodości bawił się Szymek i Budzik… Rdza jako defekt? Korozja ? na przykład przyjaźni?

Dokładnie tak. Chodziło mi o nadanie tej powieści tytułu, który będzie obrazował wszystko to, co bohaterowie tracą przez całe swoje życie, a także to, co po nich na świecie zostaje. Słowo „rdza” bardzo mi do tego pasowało.

Chciałbyś pozostawić swoich czytelników po lekturze „Rdzy” z jakąś konkretną myślą? A może wolisz, aby każdy odnalazł dla siebie coś własnego?

Myślę, że w przypadku większości książek jest tak, że każdy czytelnik kończy lekturę z własnymi wnioskami i własną interpretacją. Mam nadzieję, że w przypadku „Rdzy” czy „Śladów” jest podobnie. Pisząc, staram się nie mówić wszystkiego wprost, i tam, gdzie to możliwe, pozostawiać trochę miejsca czytelnikowi.

Twoje ostatnie książki poruszają ważne, głęboko ludzkie i uniwersalne tematy, takie jak śmierć, miłość, dorastanie. A co nas czeka w przyszłości? Możesz zdradzić, nad czym obecnie pracujesz?

Piszę właśnie książkę, która będzie zupełnie inna od tych ostatnich. Rozgrywa się współcześnie, w Warszawie, i opowiada historię 35-letniej kobiety, która pewnego wieczoru robi coś, o co nigdy by się nie podejrzewała. Tytuł brzmi „Nauka latania” i mam na razie kilkadziesiąt stron ? większość pracy zdecydowanie jeszcze przede mną.

Rozmawiał: Marcin Waincetel

Tematy: , , , , ,

Kategoria: wywiady