Podglądacze – wywiad z Danielem Chmielewskim i Marcinem Podolcem

3 grudnia 2014

Daniel-Chmielewski-wywiad
Znają się od lat, wymieniają próbkami twórczości, książkami i muzyką. Tworzą wyjątkowe komiksy, razem i osobno. W rozmowie z Booklips.pl opowiedzieli o pracy nad scenariuszem komiksowym, erotycznych wyzwaniach rysowniczych, partnerstwie i wewnętrznym przymusie do tworzenia. Właśnie ukazał się ich wspólny album, który zaintryguje zarówno podglądaczy, jak i podglądanych.

Milena Buszkiewicz: Jesteście podglądaczami?

Daniel Chmielewski: Jak najbardziej. Po pierwsze w czysto voyeurystycznym sensie – gdy zmywam talerze i zaglądam sąsiadom do okien. Lubię obserwować stałe rytmy innych ludzi – ta pani gotuje jutrzejszy obiad, ten chłopak zasiada do komputera, ta dziewczyna znów tańczy. W ogóle taniec w czterech ścianach to niesamowicie intymna rzecz. Ale bądź co bądź ta dziewczyna tańczy przy odsłoniętych oknach, wieczorem, przy lampce, więc igra z niewidzialnym odbiorcą. Pamiętam, że jak kiedyś często tańczyłem do muzyki w pokoju, to czasem czułem takie zażenowanie sobą, że zasłaniałem zasłony, żeby poczuć się swobodniej. Po drugie, i co dla scenarzysty istotniejsze, jestem podglądaczem życia najbliższych. Wszystko, co znajomi i rodzina powiedzą i zrobią przy mnie, może być wykorzystane – zresztą nie kryję się z tym. Informuję na początku znajomości, jak pracuję, przy co intymniejszych szczegółach z życia ludzi zapytam ich o zdanie. Można wtedy zmienić imię, albo przeredagować wypowiedź. Ludzie nie czują się spięci, gdy wiedzą, na czym stoją – tak jak uczestnicy reality show, którzy szybko zapominają o kamerach. Co prawda często podchodzą do deklaracji, że wykorzystam to spotkanie albo tamtą rozmowę do komiksu, naiwnie – myślą bardzo egocentrycznie i czasem trzeba post factum wytłumaczyć, że oni jako jednostki nie obchodzą czytelnika: ważna jest ukazana postać.

Marcin Podolec: Jestem podglądaczem w takim samym stopniu, co jestem podglądany. A gdybym zobaczył kiedyś w oknie naprzeciwko tańczącą dziewczynę lub parę, zapewne byłbym wzruszony, bo szary prostokąt bloku, bo słabe światełko w ramie okna i taniec… No przecież od razu chce się ryczeć.

podgladJak się z tym czujecie? Trochę tak nieładnie wchodzić w czyjeś życie, nawet spojrzeniem.

D. CH.: Wszyscy wchodzimy w czyjeś życie. Jak jeden z bohaterów albumu mówi o nakładających się na siebie palimpsestach, to nie jest pleonazm, a ilustracja stanu rzeczy – jesteśmy jak skrypty studentów, wydrukowane na ksero. Widać na nich stare notatki, są dopisywane nowe, potem zgubi się spinacz i dwa skrypty lądują razem, kartki pomieszane, powstaje nowa całość, która może być rozdzielona w bardziej lub mniej uporządkowany sposób.

M. P.: Podglądanie wcale nie musi być czymś negatywnym czy wpisanym w obszar erotyki. Wchodzę w czyjeś życie, by się czegoś dowiedzieć i wyciągnąć wnioski. Dlatego lubię jeździć komunikacją miejską, oglądać dokumenty, czytać biografie. Aktualnie w bloku naprzeciwko nie dzieje się nic ciekawego, więc żeby nie wypaść z wprawy, podglądam, dzięki pracy Beaty Chomątowskiej, pewnych architektów awangardy.

W jednej z pierwszych recenzji komiksu czytam: Marcin Podolec, młody komiksiarz z Łodzi, oraz starszy o dekadę scenarzysta Daniel Chmielewski postanowili wspólnie stworzyć komiksową wariację na temat „Powiększenia” Michelangelo Antonioniego i „Krótkiego filmu o miłości” Krzysztofa Kieślowskiego. Faktycznie tak jest? Opowiedzcie o swoich inspiracjach.

D. CH.: U Antonionego najbardziej podobało mi się samo powiększanie zdjęcia, aż informacja się zatarła. Więc ten aspekt miał większy wpływ na mój scenariusz niż słynna orgazmiczna sesja fotograficzna. Kieślowskiego bardzo ceniłem, jak byłem młodszy, ale gdy go obejrzałem po latach, to światopoglądowo w dużej mierze już mi nie grał. „Krótki film o miłości” kończy się ładną puentą dla odbiorcy nastoletniego – to wtedy wybrzmiewa i wzrusza. Ale jak się ma 30 lat, to chce się postać graną przez Lubaszenkę wziąć na stronę i powiedzieć mu co nieco o tym, co go jeszcze w życiu czeka. I „Podgląd” jest czymś, co mógłbym dać mu wtedy do przeczytania.

M. P.: Na pewno inspiracją był teledysk Marka Romanka do kawałka Fiony Apple, „Criminal”. To fleszowe światło, dzięki któremu giną niektóre szczegóły zarówno w części oświetlonej, jak i w cieniu. Myślę, że to pomogło zbudować atmosferę w komiksie. Miałem z tyłu głowy sugestię Daniela, by myśleć o tej historii w konwencji zapisu filmowego, stąd czasem na przestrzeni kilku kadrów akcja staje, kamera tkwi nieruchomo, dajemy wybrzmieć chwili. Nawiązałem też do swoich poszukiwań, które przeprowadzam na użytek animacji, kiedy pracuję głównie w czerni i bieli.

podglad-rys-1

Do stylistyki i formy jeszcze wrócimy, ale zanim… Całkiem sporo u was golizny, seksu. Jak się rysowało, opisywało ten temat, ogólnie uznawany w sztuce za niełatwy?

D. CH.: To jest kwestia horyzontów odbiorców. Jak byłem w liceum i zobaczyłem film „Berek” Żmijewskiego, to był pod każdym kątem szokujący. Od ruchu ciał po napisy końcowe. Ale albo wtedy mówisz sobie, że blee, nadzy ludzie sfilmowani, to jakieś porno i zostajesz przy łatwym estetyzmie, albo zakładasz że nagość nie jest dziwniejsza niż ubranie i skupiasz się na istocie kolejnych prac, kierunków itd. W „Podglądzie” postaci występują nago w najbardziej typowym dla tego miejscu – własnym mieszkaniu. Nie robią happeningu na ulicy. Wiem, chociażby z własnego dzieciństwa, że nawet w gronie rodzinnym ludzie zamykają się na klucz, by się przebrać, chodzą w szlafrokach i śpią w piżamach. Jak zobaczyłem w młodości serię zdjęć Nan Goldin, gdzie para z dzieckiem nie nosiła niczego w mieszkaniu – kąpali się, robili coś w kuchni zupełnie nago – to było niesamowicie wyzwoleńcze. I ze swoją żoną i córką też chodzimy nago po mieszkaniu. Wracając do „Podglądu”, to na stronie 33 Marcin narysował pewnie najpiękniejszego penisa w historii polskiego komiksu. Nie jest to typowa patriarchalna pała, tylko lekko sflaczałe, postorgazmiczne prącie. Jest to penis prawdziwy i dlatego piękny.

M. P.: Rysowało się to ciężko, fatalnie! Dziesięć prób, nim udało się uzyskać kreskę odpowiednio lekką, figlarną, jednocześnie konkretną na tyle, by była czytelna w skali kadru, planszy, rozkładówki. I tak, po serii prób, miałem już obrys ręki z jednej strony. Potem kolejna kreska, kropka, kreska… I, jak już wyryłem przy pomocy tabletu cały rysunek, często okazywało się, że jednak jest za gęsto i wtedy tę okupioną bólem dłoni, pierwszą kreskę usuwałem. Horror!

Mówicie szczerze o wielu rzeczach, zwłaszcza da się to zauważyć w przypadku esejów Daniela, ale nie tylko. Nie obawiacie się? Niby cenzury już nie ma, ale granica jest cienka.

D. CH.: Szczerość jest ważna w odniesieniu do czytelnika i do ludzi, których się wykorzystuje w twórczości. Jak czasem czytam wyssane z palca scenariusze, moje notatki na marginesie: Czemu akcja osadzona jest w Stanach? Czemu ona tak szybko przechodzi do porządku dziennego nad tragedią? Jak oni zarabiają na to mieszkanie? – zajmują więcej miejsca niż sam tekst właściwy. Mi też ludzie mogą wypunktować wady techniczne scenariusza, ale potrafię odpowiedzieć, dlaczego podjąłem każdą z decyzji.

Macie jakieś tabu? Komiksowe? Prywatne?

D. CH.: Nie wydaje mi się. Może niektóre rzeczy, o których mam ochotę napisać, zostawiam na potem, bo muszą dojrzeć, potrzebują właściwej oprawy. Wynika to jednak z potrzeby technicznej, a nie ze wstydu.

M. P.: Nie chciałbym widzieć polityki w swoich pracach, choć jako tło, kontekst w „Fugazi” jakoś tam majaczy.

Marcin-Podolec-wywiad

Jesteście obaj młodymi facetami, zwłaszcza Marcin, aż dziwi mnie to, że można znaleźć tyle goryczy w „Podglądzie”. Obserwacje, doświadczenia?

M. P.: Podglądanie.

D. CH.: Jest to bardzo zabawne, bo wydawało mi się, że „Podgląd” jest peanem na cześć miłości i wszystkich pozytywnych aspektów życia z drugą osobą. Chciałem podczas pracy nad ciężkim „Zapętleniem” stworzyć lekki kontrapunkt. Z drugiej strony wydawało mi się, że mój debiutancki album ma bardzo pozytywny przekaz, i niektórzy czytelnicy dostawali kopa motywacji, ale niektórzy odkładali i mówili, że zupełnie ich zdołował. Wydaje mi się, że jest to mocno sprzęgnięte ze światopoglądem jednostki. Mnie bardzo motywuje egzystencjalistyczne poczucie, że nic nie ma, że prawa człowieka, imperatyw kategoryczny i podobne rzeczy to zwykła reifikacja. I że samemu trzeba stworzyć swoją przestrzeń. Niektórych takie myśli wytrącają z równowagi – potrzebują rusztowania, którego mogą się trzymać.

M. P.: Wiem, że czytelnicy różnie interpretują „Podgląd”, ale osobiście nie widzę tam nadmiaru goryczy.

Czy dla was istnieje coś takiego, jak życie poza komiksem?

D. CH.: Może: „życie poza twórczością”, bo inne komiksy coraz mniej mnie osobiście interesują. Za to komiks to moje ulubione medium – nigdzie, ani w filmie, ani w pisaniu, nie czuję się tak wygodnie. A faktycznie jest ten wewnętrzny przymus do pracy twórczej – wypadkowa potrzeby uzasadnienia sobie samemu, że nie tylko się wegetuje, ale wykonuje coś wartościowego, mimo że samo tworzenie wartości naprawdę nie ma, że się wpływa na ludzi i że kiedyś to wszystko zostanie docenione. To są rojenia, ale pchają do przodu. I nieważne, czy mam rodzinę, czy jestem sam, czy mam pracę biurową, czy ją straciłem – cały czas komputer w głowie zapisuje sceny, zestawia, szuka sposobów na przemielenie i wyplucie w formie fabuł lub esejów.

M. P.: Mnie od dłuższego czasu męczy pytanie, jak wygląda życie w czasie rysowania komiksu. Chcę kiedyś ustawić kamerę na statywie i nagrać, jak przez cały dzień rysuję album, a następnie skondensować materiał tak, by trwał dwie minuty, choć minęło 10 godzin, w czasie których powstały np. dwie plansze. I będzie widać, jak ciało szuka sobie nowych pozycji, jak wygina się, by ręka mogła wyprowadzić lepszy gest, jak stopniowo osuwa się w fotelu, a obok pojawiają się kolejne kubki po herbacie. Ciało, bo reszta mnie będzie wtedy „w komiksie”, w wirze pracy. Ciągle boję się zabrać za ten filmik. Obawiam się, że jak go nagram i obejrzę, dotrze do mnie, że – za przeproszeniem – życie jest gdzie indziej.

podglad-rys-2

A tak w ogóle, jak wam się razem pracowało?

D. CH.: Praca z Marcinem była zachwycająca. Znamy się od lat, wymieniamy próbkami twórczości, rekomendujemy sobie rzeczy czytane i słuchane. „Podgląd” wziął się właśnie z tego, że Marcinowi przesłałem kilka lat temu do recenzji scenariusz. W zeszłym roku przeczytał go raz jeszcze i zapytał, czy ktoś to rysuje. Było to dla mnie bardzo nobilitujące, że Marcin wybrał ten tekst, bo wiedziałem, że stworzy coś wizualnie pięknego, i co ważniejsze – zaangażuje się emocjonalnie. Wymiany zdań po każdej skończonej planszy nie ograniczały się dzięki temu do komentarza „Podoba mi się / nie podoba”, tylko do głębszego poznania się. Ocena plansz była tylko pretekstem do tego, byśmy zaczęli na innym niż dotychczas poziomie opowiadać o swoim życiu, planach, poglądach. Więc ja tą przygodą jestem zachwycony, choć to Marcin musiał odwalać miesiącami ciężką robotę, a nie ja, więc może ma inne zdanie.

M. P.: Daniel był pierwszym scenarzystą, który w tak dużym stopniu zaangażował się w wykonywaną ze mną pracę. Sporo dyskutowaliśmy, a mnie szczególnie podobały się narady na żywo, bo odwiedziliśmy się wzajemnie kilkakrotnie w Łodzi i w Warszawie. Pamiętam, że kiedy w 2008 roku wspólnie z Anią Miśkiewicz wydaliśmy minialbum „Ser-ce”, odzew był zerowy. Przeraziło mnie to. Bo jak to: tyle przepracowanych dni, a nikomu nawet nie chce się napisać, że ładnie wydane, ale słabe? Tak już będzie zawsze? Z biegiem lat zaczęło przybywać recenzji, co oczywiście mobilizuje. I to działa też w mikroskali, czyli na linii scenarzysta-rysownik, co uświadomiła mi w pełni współpraca z Danielem. Teraz męczę Grzegorza Janusza, z którym przygotowujemy nowy album, by po każdej planszy czy dwóch odesłał mi parę słów komentarza. Dzięki temu mam poczucie, że pracujemy na żywym organizmie, nad którym pochylam się zgarbiony niczym Religa i wołam o ocieranie potu z czoła.

podglad-rys-3Partnerstwo to zawsze jakieś kompromisy. A może się mylę?

D. CH.: Partnerstwo to wspólne budowanie domku z kart. Na początku jest wiara w to, że stworzy się RAZEM najpiękniejszą konstrukcję. Ale im wyższa wieża, tym bardziej klarują się role – ta osoba pracuje wolniej, ta szybciej, ta jest bardziej, a ta mniej cierpliwa. A tu kilka kart spadnie, ale jedna z osób trzymała resztę wieży i ją uratowała, byleby nie zawsze ona była od ratowania, a druga od nieudolnego układania. I im dłużej się pracuje, tym więcej pretensji, ale i też pozytywnych wspomnień. Jest to transakcja wiązana. Ja w swojej twórczości oczywiście kładę nacisk na te ciemniejsze strony partnerstwa, ale wierzę w siłę współpracy, tak twórczej, jak i politycznej i rodzinnej.

M. P.: Myślę, Danielu, że zbudowaliśmy razem z kart Przyczółek Grochowski. Można się pogubić i dostać w twarz, ale założenia mieliśmy szlachetne.

Czerń i biel, oszczędność w kolorze, ale bardzo skondensowana treść. Skąd taki wybór formy?

M. P.: Czerń i biel była wyzwaniem. Muzyk, który nagrywa płytę tylko ze swoim wokalem i gitarą, nie może schować swoich braków warsztatowych za grą reszty zespołu. Zostaje niemal nago (bo trochę się tą gitarą zasłania) z tym co potrafi. No i ja, rezygnując z koloru, też stanąłem niemal nago. Co akurat w przypadku „Podglądu” uważam za niezły chwyt marketingowy.

D. CH.: Myślę bardzo muzycznie o albumach komiksowych. Jako człowiek bez talentu muzycznego muszę sobie gdzieś odbić swoje fascynacje. I jak patrzę na album „Zapętlenie”, to konstruowany jest pod kątem muzycznym jak utwory Godspeed You! Black Emperor – długa kompozycja oparta na fakturach dźwięku, na nawarstwianiu i wyciszaniu. Z kolei „Podgląd” miał być takim singlem z mocną puentą. Ale bardzo lubię „Intymność” Chéreau – która zaczyna się bardzo abstrakcyjnie, a potem staje się coraz bardziej zakorzeniona w realności. Oryginalnym rysownikiem miał być Leszek Wicherek – uwielbiam jego prace. Więc można mieć wyobrażenie o tym, jak widziałem ten album podczas pisania go. Choć jak zobaczyłem pierwsze szkice Marcina, wiedziałem, że TO jest „Podgląd”.

„Podgląd” na samiutkim końcu dedykujecie Oldze i Wiktorii. Przedstawicie naszym czytelnikom te panie?

M. P.: Siedzimy z Wiktorią na 64 stronie, ostatni kadr, przytuleni pod drzewem, gdzieś obok głównej akcji, choć w zapisie graficznym często pojawiają się nasze gesty, ubrania, mimika, elementy wystroju mieszkania…

D. CH.: Olga jest moją bardzo inspirującą i motywującą do działania (słowami, ale i własną pracą) żoną. Bardzo polecam jej komiksy na blogu Odmiany Masochizmu i jej teksty o książkach na prowadzonych wspólnie z Jakubem Zgierskim Kurzojadach. Wątek miłosny „Podglądu” w dużej mierze opiera się na mojej erotycznej i intelektualnej fascynacji Olgą.

M. P.: To jeszcze dodam, że bez Wiktorii, jej empatii i uśmiechu, oszalałbym dość szybko.

Pytam z tym większym zaciekawieniem, bo relacje damsko-męskie w waszych komiksach nie są w najlepszej kondycji…

M. P.: U mnie wszystko w porządku. A u ciebie, Danielu?

D. CH.: Byłem typowym nastoletnim romantykiem, który pisał wiersze do zeszytów o tym, jak idioci z gitarami mają większe szanse u moich obiektów westchnień niż ja. Bardzo żałosne, ale bez właściwych wzorców utrzymywałem się w podobnych klimatach przez zbyt długi okres w życiu. Z drugiej strony byłem bardzo wyczulony na sztuczność w relacjach między mężczyzną i kobietą. Między moimi rodzicami był absolutny chłód, nie mieli ze sobą nic wspólnego, i gdy ojciec próbował nazywać matkę ni stąd ni zowąd „kociakiem”, co zupełnie nie pasowało do jej temperamentu ani do ich wzajemnych relacji, to stawałem się tym bardziej wyczulony na łapanie kolejnych dysonansów. Jestem okropnym egoistą (twórczość ponad wszystkim i wszystkimi) i bardzo niezaradnym życiowo. Do tego wiążę się zawsze z silnymi indywidualistkami, więc jeśli nie każdy dzień, to każdy tydzień jest pasmem tarć. Z jednej strony wyniszczające dla związków, ale – jak można się domyślić – świetny materiał dla twórczości.

Zakładam, pisząc i rysując, że jestem jednym z wielu składników w dietach moich czytelników i sięgają po mnie, gdy chcą poczytać o tych aspektach siebie, o których nie lubią myśleć na co dzień. Ważne jest, by dieta była zbilansowana. W nihilistycznym „Zapętleniu” każda wymiana zdań między mną i Zuzą kończy się kłótnią. „Podglądowi” bliżej do filmów Davida Mackenziego, który jak nikt inny potrafi pokazać parę kłócącą albo nienawidzącą się, ale jednocześnie zakochaną, figlarną, cieszącą się sobą.

Rozmawiała: Milena Buszkiewicz
fot. archiwum autorów

Tematy: , , , ,

Kategoria: wywiady