Pisanie wyzwala ukryte okrucieństwo – wywiad z Martą Guzowską z okazji premiery „Reguły nr 1”
Właśnie ukazała się nowa powieść kryminalna Marty Guzowskiej ? „Reguła nr 1”. Jej bohaterką jest Simona Brenner ? kobieta bezkompromisowa, za dnia uznana w środowisku archeolożka, nocą ? sprytna złodziejka cennych dzieł sztuki. Właśnie otrzymała nowe zadanie ? musi odnaleźć i zdobyć mityczne złote runo, co do którego nawet nie ma pewności, że naprawdę istnieje. W tym wyścigu musi stoczyć walkę z przeciwnikiem gotowym na wszystko?
Magdalena Śniecińska: Kradzież dzieł sztuki, czyli to, czym zajmuje się pani bohaterka, nie jest to działalność moralnie jednoznaczna. Jak pani reaguje, gdy dziedzictwo kulturowe jest rozkradane, rozprzedawane na bazarach lub znika w czeluściach prywatnych kolekcji?
Marta Guzowska: Wtedy płaczę. Naprawdę płaczę przy oglądaniu filmików na YouTubie, na których Państwo Islamskie wysadza lub rozwala ruiny i rzeźby, które archeolodzy odkopywali z takim trudem, które konserwatorzy pieczołowicie rekonstruowali, które badacze otaczali taką troską, bo to pojedyncze unikalne egzemplarze i więcej ich już nie ma. Mimo że główna bohaterka moich powieści jest złodziejką, prawda jest taka, że dla archeologa nie ma nic świętszego niż zabytki, które wykopuje. Zresztą Simona może kraść zabytki, ale wolałaby dać sobie odciąć rękę, niż je zniszczyć!
To pytanie może zabrzmieć przewrotnie, ale jaki sens, oprócz – jak w przypadku Simony ? merkantylnego, ma zajmowanie się dziś archeologią? Czy w dzisiejszych czasach jest jeszcze szansa na dokonanie jakiegoś wielkiego odkrycia?
Proszę zgadnąć, ile procent starożytnych ruin odsłonięto do tej pory? Pięćdziesiąt? Siedemdziesiąt? Nie! Między jeden a dwa. Między JEDEN a DWA procent! Więc tych 99 do 98 procent ciągle czeka na odkrycie! Na pewno są wśród nich też rzeczy wybitne, wiekopomne. Nie liczyłabym jednak raczej na odkrycie nowej cywilizacji. Te mamy już całkiem nieźle skatalogowane.
„Złoto zmienia ludzi” – mówi Simona Brenner. „Czasem w anioła, czasem w potwora”. W kogo częściej?
Chyba jednak w potwory, mniejsze lub większe, ale potwory. Jakoś mało w prasie wiadomości o ludziach, którzy oddali majątek biednym, pełno natomiast o takich, którzy zabili albo popełnili przestępstwo mniejszego kalibru, żeby zdobyć złoto.
Nawet to rozumiem. Byłam kiedyś w Bazylei na wystawie skarbów z grobowca Tutanchamona. I miałam taką straszną ochotę to całe złoto pogłaskać, przytulić, może nawet schować do kieszeni? Niestety, w odróżnieniu od Simony, nie poradziłabym sobie ze strażnikami i gablotami z nietłukącego szkła. Zresztą Simona to mądra dziewczyna, kradnie złoto tylko z magazynów i kiedy nikt nie widzi.
Kiedyś mi się poszczęściło i oglądałam w Atenach, w tamtejszym Muzeum Narodowym, złoty minojski pierścień, masywny zabytek ze szczerego złota, przepiękny, z oczkiem po kłykieć palca, dekorowany grawerowaną sceną. Pierścień został odkupiony od kogoś, kto (podobno) znalazł go na strychu pradziadka i zdecydował się sprzedać zabytek muzeum, a nie paserom (zresztą grecki rząd płaci takim znalazcom ładne sumki, więc ten ktoś na pewno nie pożałował decyzji). Oczywiście, podobnie jak wszyscy w muzeum, przymierzyłam ten pierścień, wsunęłam go na palec. I natychmiast pojawiła się myśl: a co, gdybym się odwróciła i szybko wyszła? Zanim ktoś by zareagował, byłabym daleko? Niestety, jestem dość znana w świecie archeologów, więc bez trudu by mnie złapali…
Pisaniem zajęła się pani dość późno, ale od razu z dużymi sukcesami. Jak to się stało, że zaczęła pani pisać książki?
Zrobiłam rzecz, która z pozoru nie charakteryzuje się niczym niezwykłym, bo robią ją miliardy ludzi na świecie: urodziłam dziecko. Dziecko, dodam, bardzo wyczekiwane. Ale szybko okazało się, że przeliczyłam się z siłami, zwłaszcza psychicznymi. Po pierwsze: jako mama musiałam być cały czas cierpliwa, dobra i wyrozumiała. Po drugie: zamiast włóczyć się z plecakiem po wykopaliskach, siedziałam w domu, a największą przygodą były wyprawy z dzieckiem do supermarketu. Po kilku miesiącach doszłam do wniosku, że muszę znaleźć sobie jakiś bezpiecznik, bo inaczej zwariuję oraz, co gorsza, ucierpi na tym moja rodzina. No i wymyśliłam, że napiszę kryminał, który będzie kanalizował wszystkie moje negatywne uczucia, których nie mogłam uwolnić w domu. A poza tym kryminał miał się dziać na wykopaliskach. Uznałam, że skoro nie mogę tam pojechać, przynajmniej sama sobie te wykopaliska napiszę. Pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę i do dziś ? teraz przy dwójce dzieci ? pisanie kryminałów i thrillerów jest dla mnie najlepszą z możliwych odskoczni od szarej rzeczywistości.
„Najważniejsze są warsztat i doświadczenie” – mówi Simona Brenner o swoim zawodzie złodziejki. A co jest najważniejsze dla pisarki?
Andrzej Sapkowski w którymś ze swoich tomów sagi o Wiedźminie, tak pisał o gońcu królewskim (cytuję z pamięci, więc niedokładnie): „w tym zawodzie potrzebna jest złota głowa i żelazna dupa”. I dokładnie to samo można powiedzieć o pisarzu. Złota głowa, to wiadomo. A żelazna dupa, bo trzeba swoje wysiedzieć przy biurku, żeby stworzyć coś, co nadaje się do pokazania redaktorowi.
Czyli Simona (jak zwykle!) ma rację: warsztat i doświadczenie. A ściślej ujmując: warsztat, warsztat, warsztat i trochę pokory. Warsztat, bo pisanie, podobnie jak inne zawody, składa się z całej masy umiejętności technicznych, które po prostu trzeba posiąść. I doskonalić. Nie znam pisarza, który by powiedział: ja to mam już warsztat w małym palcu. A ta odrobina pokory jest po to, aby zrozumieć, że doskonałe pomysły nie są na zawołanie. Muzy bywają kapryśne. Ale jeśli się na nie wiernie czeka, to zawsze prędzej czy później, się pojawiają.
Co jest dla pani najważniejsze w konstruowaniu powieści?
Bohaterowie. Zawsze są dla mnie na pierwszym miejscu. Każdą powieść zaczynam od tygodni rozmyślań (i robienia notatek) na temat bohaterów, ich fizis i psychiki, historii ich życia, ich problemów, sposobu wysławiania się. Dopiero kiedy moi bohaterowie już sami oddychają, wpuszczam ich w stworzony przez mnie świat. I potem pozwalam im radzić sobie samym. Mam z tym jednak pewien problem: ponieważ znam ich tak dobrze, bardzo mi ich żal, kiedy pakują się w kłopoty. To tak jak ze sztandarową postacią w horrorze, kiedy krzyczymy: nie schodź do piwnicy, głupia! Problem w tym, że jeśli nie zejdzie do piwnicy, nie będzie filmu. A ja, jeśli nie wpakuję moich bohaterów w kłopoty, jeśli się nad nimi zlituję i oszczędzę im zmartwień, nie będę miała powieści. Pisanie wyzwala ukryte okrucieństwo.
Drugą najważniejszą rzeczą przy konstruowaniu powieści jest pomysł. Ale bynajmniej nie pomysł na całą intrygę. Zazwyczaj jest to drobiazg, czasem sytuacja, czasem zbitka słów, czasem zabytek, może być też krajobraz, jakieś konkretne miejsce albo artykuł w gazecie. Nieomal fizycznie czuję wtedy, jak zapala mi się w głowie lampka z napisem TO JEST POMYSŁ. Na przykład kilkanaście miesięcy temu pojawił mi się w głowie ślepy archeolog. Co z tego wynikło, czytelnicy będą mogli zobaczyć w 2018 roku.
Mieszka pani w Wiedniu, pani mąż jest Węgrem, rodzina mieszka w Polsce ? co daje życie na granicy tak wielu światów?
Dystans do narodowych zalet i przywar. Jak się ma w domu trzy narody, trudno się kłócić, o to, który jest lepszy. Mnóstwo radości, bo moim hobby jest nauka języków. A słuchając obcych języków przy własnym stole uczę się ich bez uczenia. Poczucie przynależności do kultury europejskiej. No i najważniejsze: ja uwielbiam przygody i nie mogę bez nich żyć. A takie życie na granicy światów to dopiero jest przygoda!
Rozmawiała: Magdalena Śniecińska
fot. Wojciech Rudzki
Kategoria: wywiady