Odchorować bałkańskie traumy – rozmowa z Rene Karabasz, autorką „Zanim dojrzeją granaty”

18 maja 2023

Na północy Albanii, w Górach Przeklętych, życie miejscowych wiosek od stuleci organizuje Kanun, średniowieczny kodeks prawa zwyczajowego. Sankcjonuje on m.in. aranżowane małżeństwa (od których ucieczką mogą być dla kobiet jedynie śluby dziewictwa) oraz krwawą wendetę za doznaną hańbę. I właśnie w jednej ze społeczności żyjących w cieniu Kanunu rozgrywa się akcja powieści „Zanim dojrzeją granaty”, prozatorskiego debiutu bułgarskiej scenarzystki i reżyserki teatralnej Ireny Iwanowej posługującej się nom de plume Rene Karabasz.

Sebastian Rerak: Twoja powieść dotyczy bardzo specyficznych zwyczajów obowiązujących jedynie w pewnym regionie Albanii i praktycznie nieznanych szerzej. Jak się z nimi zetknęłaś?

Rene Karabasz: Poszukiwałam tematu mogącego posłużyć za oś historii, która chodziła mi po głowie. Któregoś dnia zobaczyłam zdjęcie autorstwa Pepy Hristovej przedstawiające tzw. zaprzysiężoną dziewicę z Albanii. To było to! Zaczęłam czytać wywiady z takimi kobietami, wszelkie możliwe artykuły na ich temat… W ich losach można dostrzec skrajny przykład patriarchatu, wciąż obecnego na Bałkanach. Sama pochodzę z północy Bułgarii, gdzie panuje niepisane prawo, zgodnie z którym mężczyzna znajduje się w centrum rodziny, kobieta powinna mu usługiwać, a dzieci są chowane bardzo surowo.

Czy Kanun, czyli opisywane przez ciebie prawo zwyczajowe, wciąż funkcjonuje w dzisiejszej Albanii?

Do pewnego stopnia – tak. Kanun został ustanowiony przez księcia Lekë Dukagjiniego w XV wieku i od tamtego czasu wciąż obowiązuje w lokalnych społecznościach. Ani politycy, ani przywódcy religijni nie są w stanie położyć mu kresu. Nadal żyją więc i zaprzysiężone dziewice, choć z reguły są to kobiety co najmniej czterdziestoparoletnie. Nie wiem, czy przybywa kolejnych, ale sam fakt kultywowania tego zwyczaju jest przerażający.

Jednocześnie pisząc o tradycji, która jest reliktem zamierzchłej przeszłości, chciałam zwrócić uwagę na to, co dzieje się tu i teraz w wielu miejscach na świecie – w USA, w Turcji czy w Polsce. Prawa kobiet są dziś znów zagrożone, co powinno nas niepokoić. Jako ludzkość cofamy się zamiast iść naprzód.

Kanun uzasadnia krwawą zemstę za wyrządzoną zniewagę. Co na to współczesne prawo?

Akty zemsty są oczywiście ścigane przez prawo, ale i to nie jest ich w stanie powstrzymać. Oglądałam kilka filmów dokumentalnych, w których była mowa o działalności specjalnych negocjatorów desygnowanych przez władze, którzy namawiają zwaśnione rodziny do odstąpienia od wendety. W jednym z dokumentów poznałam przykładowo historię chłopaka, który z powodu ciążącego na nim wyroku od dziesięciu lat nie opuszcza domu ani na chwilę! Jest to zresztą jeden z powodów, dla których Albania nie może zostać przyjęta do Unii Europejskiej. Nie można przecież akceptować zwyczajów, zgodnie z którymi ludzie zabijają się z taką łatwością.

Ktoś gotów powiedzieć, że nie ma złej kultury, a co najwyżej kultura niezrozumiała. Tymczasem trudno zrozumieć kulturę podporządkowaną Kanunowi.

Dla jej uczestników jest to jednak coś normalnego. Przestrzeganie Kanunu jest kwestią honoru. Małe społeczności mają zdolność odbierania samodzielnego myślenia, zwłaszcza jeśli są odizolowane od reszty świata. Dlatego też dla zaprzysiężonych dziewic ich los jest poniekąd zaszczytem. I pewną namiastką wolności, do której jako kobiety nie miałyby prawa. Bekii, bohaterce mojej powieści, udaje się wyrwać z tego świata i dostrzec większy obraz, w tym niesprawiedliwość, jakiej była poddawana.

„Zanim dojrzeją granaty” istotnie uświadamia represyjność małych społeczności. Nawet, a może zwłaszcza – rodziny.

To prawda. Przedstawiłam w książce sytuację ekstremalną, ale przecież w wielu rodzinach na całym świecie nawet czterdziesto-, pięćdziesięciolatkowie podporządkowani są woli rodziców. Można to dostrzec na Bałkanach, gdzie specyficzna przemoc rodzinna jest źródłem zbiorowej traumy. Postanowiłam poruszyć kwestię tej traumy, ukazując ją w radykalny sposób.

Chciałabym, aby „Zanim dojrzeją granaty” odbierano nie tylko jako historię jednej kobiety, która ślubowała dziewictwo. Tradycja służy tu jedynie za swoisty kostium dla historii. Ważniejszy jest osobisty mikrokosmos jednostki – to, jak zdobywa się ona na wolność, zrywając z otoczeniem, które ją lub jego zniewalało.

Uciekając od swojej społeczności, twoi bohaterowie udają się do Sofii. To rzeczywiście typowy kierunek dla Albańczyków, którzy z jakiegoś powodu opuszczają rodzinne strony?

Osobiście znam Albańczyków, którzy mówili mi, że rzeczywistość mojej powieści jest bardzo prawdziwa i wyraża także ich doświadczenia. Ja z kolei nie wybrałabym się w Góry Przeklęte, bo może być tam dość niebezpiecznie. Miejscowi mają obowiązek ugościć cię z wszelkimi honorami, ale jeśli popełnisz jakieś faux pas, to może się to dla ciebie źle skończyć.

Biorąc pod uwagę twoje doświadczenie jako scenarzystki, czy zdarza ci się stosować zgoła filmowy sposób opowiadania historii?

Niewątpliwie tak. Kiedy piszę, postrzegam historię obrazami. To niczym stawianie kamery na statywie i pozwalanie, aby obserwowała wszystko w swoim zasięgu. Notabene pracuję z reżyserem Kostadinem Bonewem nad kinową adaptacją „Zanim dojrzeją granaty”. Otrzymaliśmy grant z państwowego instytutu filmowego w Bułgarii, mamy też koproducentów z Albanii i Rumunii. Plan jest taki, aby nakręcić film w przyszłym roku. Nie jest to do końca łatwe zadanie, bo powieść napisana jest strumieniem świadomości, ale zamierzamy przełożyć ją na język kina.

Nie miałaś wątpliwości, czy właśnie strumień świadomości jest najbardziej odpowiednią formą dla twojej książki?

Ani przez chwilę. Pisanie w pierwszej osobie, z perspektywy bohaterów jest najlepszym sposobem na nawiązanie z nimi bliskiej więzi. Tutaj w Bułgarii prowadzę akademię kreatywnego pisania i jeden z moich wykładów poświęcony jest tzw. niewiarygodnemu narratorowi. Chodzi o rodzaj narracji, który ukrywa coś przed czytelnikiem, manipulując nim, a tym samym tworząc zaskakujące zwroty akcji. Wciąż utrzymujesz napięcie, opowiadasz historię, ale na poziomie fabuły możesz podjąć specyficzną grę z odbiorcą.

„Zanim dojrzeją granaty” sprawnie łączy zgoła reportażową surowość z bardzo poetyckim językiem. Z jednej strony czyni to powieść brutalną i wyrazistą, z drugiej – odrealnia ją.

To dla mnie naturalne połączenie, bo jestem osobą pełną kontrastów. (śmiech) Całą książkę można w zasadzie czytać jak poemat, ale to prawda, jest w niej trochę dokumentalnego stylu. Same postaci są też niejednoznaczne. Brutalny ojciec potrafi niespodziewanie stać się bardzo czuły. Nie lubię stereotypów. W każdym z nas jest dobro i zło, które ujawniają się w różnych momentach. Ludzie są skomplikowani i takich ich też chciałam przedstawić – jako osoby z krwi i kości, noszące w sobie te dwa żywioły.

W języku bułgarskim słowa „chłopak” i „dziewczyna” są rodzaju nijakiego, co ułatwiło ci realizację pewnego zabiegu stylistycznego, ale może stwarzać problemy tłumaczom.

Zdałam sobie z tego sprawę dopiero wtedy, kiedy powieść doczekała się pierwszych tłumaczeń. W bułgarskim te słowa faktycznie są rodzaju nijakiego, inaczej niż po polsku. Ogólnie język jest moim zdaniem odbiciem umysłowości i kultury – może być bardziej konserwatywny lub będzie w nim więcej wolności. Kiedy „Zanim dojrzeją granaty” przekładano na arabski, tłumacz zdecydował się zastosować bardziej zachowawczą interpunkcję, bo forma książki mogła być niezrozumiała dla miejscowych czytelników. Teraz książka ma ukazać się w Chinach, gdzie nie do przyjęcia jest homoseksualny romans głównej bohaterki. Dlatego zmieniono płeć Dany, ukochanej Bekii. Nie zmienia to jednak sensu samej historii, bo ten jest głębszy niż sama relacja dwóch dziewcząt.

Blisko współpracujesz ze swoimi tłumaczami?

Komunikuję się z nimi głównie wtedy, kiedy mają jakieś wątpliwości. Rozstrzygamy wspólnie wszelkie dylematy. W Chinach wprowadzono dość dużą zmianę w fabule ze względów kulturowych, ale to wyjątkowa sytuacja.

 

Wyświetl ten post na Instagramie

 

Post udostępniony przez Rene Karabash (@az.renekarabash)

Wspomniałaś o arabskim i chińskim tłumaczeniu. Poza Bułgarią i Polską gdzie jeszcze ukazała się twoja powieść?

Pierwsze tłumaczenie wyszło – co ciekawe – w Egipcie i dostępne jest także w innych krajach arabskich. Podobno książka cieszy się tam dużym powodzeniem. Jestem to w stanie zrozumieć, bo tam także prawa kobiet są teraz palącą kwestią. W dalszej kolejności „Zanim dojrzeją granaty” ukazało się we Francji, a już niebawem będzie także dostępne w USA, Wielkiej Brytanii, Macedonii i Bośni. Moja agentka zainteresowała książką wielu wydawców, więc mogę powiedzieć, że bieżący rok jest dla mnie bardzo dobry.

Bułgarska literatura staje się popularna w całej Europie. Jest to zauważalne w samej Bułgarii?

Tak, sukces Georgiego Gospodinowa wytoczył ścieżkę innym autorom i sprawił, że miejscowa literatura jest lepiej widoczna międzynarodowo. Mam nadzieję, że ta fala zainteresowania będzie wzbierać i w efekcie więcej pisarzy zostanie przetłumaczonych. Moja agentka była niedawno na The London Book Fair i mówiła, że moja książka wzbudziła tam spore zainteresowanie, być może ze względu na egzotykę historii. W każdym razie mam nadzieję, że Bułgaria zaznaczy teraz swoje miejsce na mapie europejskiej literatury.

Czy powodzenie „Zanim dojrzeją granaty” ośmieliło cię do dalszego pisania prozy?

Wręcz przeciwnie, raczej mnie ono przeraża. (śmiech) Sukces sprawia, że czytelnicy, krytycy i wydawcy oczekują jeszcze lepszej książki, a to z kolei wywiera ogromną presję. Muszę jednak wierzyć w siebie i pozostać szczerą, tak jak wówczas, gdy pisałam swój debiut. Niemniej istotnie pracuję nad nową powieścią. Od blisko dwóch lat obmyślam jej fabułę, a zacznę pisać pod koniec tego roku. Póki co cała moja energia poświęcona jest projektowi dla państwowej telewizji bułgarskiej – tworzę bowiem scenariusz do serialu o silnych kobietach.

A jaki jest rodowód twojego pseudonimu literackiego?

Kiedyś przez chwilę mieszkałam we Francji, a kiedy wróciłam, niektórzy przyjaciele zaczęli nazywać mnie Rene. Karabasz to z kolei nazwisko panieńskie mojej matki. Nie chciałam, żeby przepadło, bo bardzo je lubię i ma ono długą historię. O ironio, „kara baş” w języku tureckim znaczy „czarna głowa”, co jest o tyle zabawne, że cała moja rodzina ma blond włosy. (śmiech) Można powiedzieć, że przyjmując ten pseudonim, chciałam czerpać siłę od swoich przodkiń.

Rozmawiał: Sebastian Rerak
fot. główna: Julia Krych


Tematy: , , , , , , , , ,

Kategoria: wywiady