Nigdy nie jest za późno, by zrobić to, co właściwe ? wywiad z Alicją Gęścińską

16 grudnia 2017


Alicja Gęścińska to nowe nazwisko w polskim świecie literackim. Urodziła się w naszym kraju, ale mieszka i pracuje w Belgii, kilka lat spędziła także w Stanach Zjednoczonych. Kim jest? Filozofką, pisarką, twórczynią i prowadzącą filozoficzny program telewizyjny „Wanderlust”. Nam opowiada o swoim beletrystycznym debiucie, powieści „Pewnego rodzaju miłość”, międzyludzkich relacjach, odgrywaniu w życiu różnych ról oraz wspólnym celu literatury i filozofii. Wyjaśnia również, dlaczego powierzyła komu innemu tłumaczenie powieści na język polski, w czym tkwi sukces jej programu telewizyjnego, a także, czy myśli o powrocie do Polski.

Katarzyna Figiel: Książka porusza temat trudnych relacji z rodzicami. Bohaterka traci ojca, którego nigdy nie rozumiała i chyba nawet nie lubiła. Dlaczego relacje z rodzicami zazwyczaj są takie trudne?

Alicja Gęścińska: Niewłaściwie byłoby twierdzić, że relacje między rodzicami i dziećmi są zawsze trudne. Istnieje niezliczona liczba kontrprzykładów. Są córki, które twierdzą, że matki są ich najlepszymi przyjaciółkami; ojcowie i synowie, którzy perfekcyjnie się dogadują, itd. Jednakże oczywiste jest, że zbudowane i utrzymanie dobrych stosunków często stanowi wyzwanie. Relacje pomiędzy rodzicami a dziećmi są tymi na całe życie, a przecież w trakcie życia zmienia się ludziom charakter, biorą na siebie różne role i odpowiedzialności. By złagodzić te poważne przeobrażenia, trzeba bardzo dobrej komunikacji. Z kolei jej brak często leży u podstaw braku zrozumienia. W przypadku moich postaci komunikacja pomiędzy ojcem a córką jest bardzo skomplikowana i to jest źródłem wielu nieporozumień.

Okazuje się, że czasem wystarczy spojrzeć na kogoś oczami drugich, żeby dostrzec jego zupełnie inne oblicze. Pani bohaterka ma podobne doświadczenie. Dopiero ta perspektywa cudzych oczu sprawia, że zaczyna rozumieć swojego ojca. Dlaczego sami nie umiemy dostrzec takich rzeczy, a jak to się dzieje, to zazwyczaj jest już za późno?

Pozwolę sobie najpierw odpowiedzieć na drugą część pani pytania: uważam, że nigdy nie jest za późno, by zrobić to, co jest właściwe, i na to, by zdobyć lepsze zrozumienie siebie i świata. W mojej powieści Elżbieta rzeczywiście dochodzi do tego, kim jej ojciec rzeczywiście był (a przynajmniej do pewnego stopnia), dopiero po jego śmierci. Ale nie uważam, że ta wiedza czy zrozumienie poszły na marne: jest to forma pośmiertnego pojednania, która złagodziła jej smutek. Możliwość spojrzenia na sprawy oczami kogoś innego, jak to się dzieje w mojej powieści, jest czymś, co naprawdę zmienia perspektywę, ale trzeba być na to otwartym ? a to jest trudne. Wszyscy zdajemy się cierpieć na efekt potwierdzenia i odfiltrowujemy informacje, które stoją w sprzeczności z naszymi poglądami. Elżbieta początkowo jest bardzo niechętna, nie chce się przejmować swoim ojcem, nie chce przywiązywać się do jego własności. Ale powoli lód wokół jej serca zaczyna topnieć, dzięki światłu, które ktoś inny rzuca na jej ojca.

Książka pokazuje także, że ktoś, kto dla jednych może być najcudowniejszym człowiekiem pod słońcem, dla kogoś innego staje się źródłem największych cierpień. Skąd ten paradoks?

Ludzie ciągle odgrywają różne role w życiu: jako wykładowca, żona, matka, córka, siostra, osoba publiczna jestem ciągle i niezmiennie tą samą osobą, choć nigdy do końca taką samą. Sposób poznawania człowieka zależy od rodzaju relacji, która was łączy, od tego, w jakich występujecie rolach i jakie macie wobec siebie odpowiedzialności. Przykładowo jako nauczyciel potrafię być bardzo surowa, ale jako żona i matka jestem bardzo łagodna. Moje siostry mogą myśleć, że mam trudny charakter, podczas gdy moi koledzy z pracy mogą mówić, że łatwo się ze mną porozumieć i że praca ze mną to frajda.

Jedna z pani bohaterek wysnuwa teorię, że to nasze myśli kierują nami, nie odwrotnie. Czy rzeczywiście sądzi pani, że nie mamy kontroli nad naszą świadomością i to ją powinniśmy obwiniać za nasze działania?

Rzeczywiście uważam, że mamy zdecydowanie mniejszą kontrolę nad naszymi myślami i wspomnieniami, niż nam się zdaje. Mamy tendencję do wierzenia, że jesteśmy istotami racjonalnymi, mającymi swoje życie i myśli pod kontrolą. Ale nasz umysł nie jest komodą, z której możemy wyciągać myśli na zawołanie. Bardzo często niemal natychmiast zapominamy o rzeczach, o których chcemy pamiętać, podczas gdy te, które chcielibyśmy wyrzucić z pamięci, potrafią prześladować nas do końca naszych dni. Poza tym nasze myśli są rekonstrukcją rzeczywistości, a czasem jej zaprzeczeniem. Myślimy, że są wiernym źródłem informacji, ale dość często mogą nas sprowadzić na manowce.

Zestawia pani dwie bohaterki, jedną młodziutką, która jest u progu swojego życia, drugą już dojrzałą, zgorzkniałą (za sprawą życiowego doświadczenia). A na życie i los obydwu wpływ miała jedna osoba. Czy można wysnuć teorię, że starsza jest psychologiczną kontynuacją młodszej?

Nie mam w zwyczaju kwestionować, jak czytelnicy interpretują to, co piszę. Jako pisarz musisz dać czytelnikowi wolność interpretacji. Ale muszę powiedzieć, że pani sugestia dotycząca Elżbiety i Anny jest daleka od tego, co było moją intencją. Jak powiedziałam, ludzie przybierają różne role w życiu i bazując na tym założeniu, różni ludzie będą mieć różne wizje na temat tego, kim jesteśmy. Raymond dla Elżbiety jest ojcem: jego wartość jako człowieka jest oceniana przez pryzmat tego, jak wywiązuje się z roli ojca. Ale dla innych ludzi charakter Raymonda jest mierzony przez inne przymioty: jego cechy jako wykładowcy, przyjaciela, mentora lub jako kochanka.

Akcja książki umiejscowiona jest w Stanach Zjednoczonych. Dużo czasu tam pani spędziła? Co panią najbardziej w tym kraju oczarowywało?

Mieszkałam i pracowałam w Stanach Zjednoczonych trzy lata: rok w Princeton jako badaczka i dwa lata w Amherst College jako gościnny wykładowca. Nigdy nie miałam ambicji, by kontynuować ten „amerykański sen” ? swoją drogą „amerykański sen” to iluzja, ale często i koszmar. Początkowo nie miałam nawet dużych oczekiwań wobec Ameryki. Stereotypy na jej temat ? które ja również podzielałam ? są raczej negatywne: Amerykanie są często postrzegani jako płytcy, otyli ludzie, którzy hojnie używają sformułowania: ?kocham cię? i ?niech cię Bóg błogosławi?. Ale Ameryka i Amerykanie zrobili na mnie ogromne wrażenie: czułam się tam naprawdę mile widziana. Jako imigrantka stałam się natychmiast jedną z nich ? a to dlatego, że to kraj bardzo wyraźnie zbudowany właśnie na imigracji. Wiem, że żyłam w uprzywilejowanym środowisku i w akademickiej bańce i że nie doświadczyłam życia w Ameryce jako meksykańska pani od sprzątania. Jednak otwartość, z którą zostałam przyjęta, była dla mnie uderzająca. W Belgii również miałam akademickie osiągnięcia, ale w dalszym ciągu byłam „tą z Polski”, tą, która nie do końca pasuje. W Ameryce nigdy nie miałam tego poczucia.

Czy Stany Zjednoczone są pani bliższe niż Belgia? To dlatego tam dzieje się akcja powieści?

Pomysł na napisanie tej powieści zrodził się wiele lat temu, jeszcze przed czasem, kiedy mieszkałam w Amherst, gdzie umiejscowiona jest większa część książki. W pierwotnym założeniu akcja miała dziać się w innej scenerii, ale w trakcie pracy w Amherst poczułam potrzebę osadzenia historii właśnie w tym miejscu. Kiedy pisarze piszą o miejscach, których nie znają, od razu się to zauważa: to wystrój zbudowany z tekturowych słów. Ale ja Amherst znam bardzo dobrze: jesień w Nowej Anglii, zapach pór roku, dźwięk cykad itd. Tak więc wykorzystanie Amherst jako scenerii wydało mi się bardzo naturalne. Prawdopodobnie nie byłabym w stanie napisać tej książki teraz tak samo, jak zrobiłam to wtedy, z prostej przyczyny: mieszkam w Belgii już ponad półtora roku.

Ile miała pani lat, kiedy wyprowadziła się z Polski? Czy planuje pani kiedyś powrót do kraju?

Wyprowadziliśmy się w 1988 roku, kiedy miałam siedem lat. Z rodzicami i dwiema siostrami mieszkaliśmy w bardzo małym mieszkanku w Warszawie i moi rodzice nie mogli już dłużej tego znieść. Chcieli spróbować nowego życia na wolnym Zachodzie. Początki były bardzo trudne i w trakcie pierwszych lat naszego życia w Belgii nauczyłam się, że wolność to często fałszywa obietnica i że nie jest kwestią tego, co ci wolno, ale tego, do czego jesteś zdolny. To doświadczenie nie tylko naznaczyło moje życie, ale także moją pracę: jako filozofka i politolożka moja praca głównie kręci się wokół tematu wolności. Myślę, że nostalgia i melancholia są nieuchronne, kiedy opuszcza się rodzinny kraj. Nieustannie tęsknię za Polską, nawet jak w niej jestem. Pomysł, by pewnego dnia zamieszkać w Polsce, zawsze mam gdzieś z tyłu głowy. Często rozmawiam o tym z moim mężem, który jest tłumaczem i kocha Polskę tak samo jak ja. Ale nasze życia są teraz umiejscowione tu, w Belgii, i zobaczymy, co przyniesie życie. Chcę żyć blisko swoich czytelników, więc jeśli pewnego dnia będzie ich więcej w Polsce niż w Belgii i Holandii, kto wie? Przeprowadzka nie byłaby żadnym problemem, ponieważ moim domem nie jest żaden kraj, a miejsce, gdzie są mój mąż i dzieci.

Czy nie miała pani obaw, by powierzyć komuś tłumaczenie książki? 

Nie, ponieważ nie byłabym w stanie napisać powieści po polsku tak, jak chciałabym, żeby brzmiała. Chociaż czytam i mówię po polsku, pisanie jest dla mnie zdecydowanie większym wyzwaniem. Jeśli się chce zawierzyć słowa, pomysły i uczucia papierowi, chce się to zrobić w sposób, który odda możliwie najwierniej każdy niuans i szczegół. Żeby tak się stało, trzeba opanować język do perfekcji. Jako filozofka i pisarka piszę po holendersku i angielsku. W tych językach mogę zapisać swoje pomysły w sposób, w jaki chciałabym, żeby zostały spisane. W kwestii polskiego muszę polegać na tłumaczu. I ze względu na to, że mam bardzo dobrą relację z tłumaczką mojej powieści, cały ten proces wydawał mi się bardzo naturalny i dobry.

Jak to jest przeczytać swoją książkę, którą ktoś inny przefiltrował przez swoje myśli ? przecież tłumaczenie to jednak mocno autorska praca.

To było bardzo emocjonalne doświadczenie przeczytać swoje myśli i słowa po polsku. Tłumaczka zna dobrze mnie, a także inne moje prace, z tego względu zawsze udawało się jej uchwycić ducha moich zdań, co oczywiście czasami niesie ryzyko zagubienia czegoś w procesie tłumaczenia. Dlatego jak tylko miała wątpliwość czy pytanie na temat tego, jak coś przetłumaczyć, zwracała się do mnie.

A jak się pani pisało książkę beletrystyczną?

„Pewnego rodzaju miłość” jest moją debiutancką powieścią, ale przed nią napisałam kilka prac filozoficznych, uzyskałam tytuł doktora filozofii, napisałam wiele komentarzy jako filozof do gazet i magazynów. Kiedy ukazała się moja powieść, wielu ludzi było zdziwionych: filozofka pisząca powieść, czy to nie dziwne? To z kolei zdziwiło mnie. Filozofowie są zazwyczaj okropnymi lub fantastycznymi pisarzami, i niektórzy z najznamienitszych filozofów byli świetnymi pisarzami: Sartre, Camus, de Beauvoir. Dla mnie literatura i filozofia służą temu samemu celowi: próbie lepszego zrozumienia naszej condition humaine. Wiem, że niektórzy ludzie myślą, że filozofia i literatura to dwa różne światy. Iris Murdoch na przykład, która była jednocześnie i filozofką, i pisarką, powiedziała, że literatura zwodzi, a filozofia rozjaśnia. Nie przychylam się do jej opinii. Ja nieustannie staram się pozyskiwać więcej zrozumienia dla ludzkiej natury i świata. Czasami te poszukiwania kończą się napisaniem powieści, innym razem książki non-fiction.

Czy mogłaby pani poświęcić się literaturze na pełen etat?

Niczego nie pragnęłabym bardziej niż tego, żeby mieć możliwość skupienia się wyłącznie na pisaniu. Mam jednak trójkę dzięki i w naszej rodzinie to ja jestem głównym żywicielem. Żeby móc utrzymać pięcioosobową rodzinę jedynie z pisania, musiałabym sprzedawać zdecydowanie więcej książek. Dlatego też oprócz pisania robię mnóstwo innych rzeczy: prowadzę wykłady, piszę komentarze do gazet, uczę filozofii itd.

Jest pani filozofką i prowadzi pani w Belgii niezwykle ciekawy program telewizyjny. Opowie pani o nim kilka zdań?

Nagrałam już dwa sezony „Wanderlust”, programu, w którym odwiedzam międzynarodowo uznanych filozofów, pisarzy, artystów i naukowców, żeby porozmawiać z nimi o kwestiach najważniejszych w życiu ogólnie, a także konkretnie w ich życiu. Debata publiczna często przybiera postać pojedynku zamiast dialogu. Z tym problemem mamy do czynienia wszędzie, w szczególności w krajach, gdzie w siłę rośnie populizm. Zdajemy się tracić zdolność do kulturalnego niezgadzania się ze sobą: w dzisiejszych czasach jest za dużo krzyku, za mało rozmowy i z pewnością za mało słuchania. W „Wanderlust” spotykam się z ludźmi o wielkich zaletach i z różnym oglądem rzeczywistości: ateistami, katolikami, muzułmanami, agnostykami, konserwatystami, osobami o postępowych oraz umiarkowanych poglądach. Nagrałam odcinki, w których gośćmi byli: Roger Scruton, Youssou N?Dour, Krzysztof Zanussi itd. Ludzie różnych profesji i punktów widzenia. Staram się autentycznie słuchać, co mają do powiedzenia o życiu i świecie, widzów zachęcam do tego samego. I jeśli tak się dzieje, można dostrzec i usłyszeć, że rzeczy, które nas łączą, są często ważniejsze niż te, które nas dzielą. „Wanderlust” został bardzo dobrze przyjęty właśnie dlatego, że w dzisiejszych czasach to coś nietypowego, by znaleźć czas na wysłuchanie co do powiedzenia ma druga osoba.

Jak pani sądzi, co sprawia, że ludzie chcą oglądać rozmowy o filozofii? To przecież nie jest program rozrywkowy. Czy myśli pani, że podobny format sprawdziłby się w Polsce?

Oczywiście, że taki program zyskałby także widzów w Polsce. W końcu to program na temat wielkich egzystencjalnych pytań, które stanowią o całym naszym życiu, i te pytania niczym się nie różnią w Belgii, Holandii czy Polsce. Jaki jest sens życia? Czym jest dobro? Skąd bierze się zło? Czy jesteśmy z gruntu dobrzy? Jakie jest znaczenie piękna, sztuki i tak dalej? Nie tylko filozofowie mierzą się z tymi pytaniami: każda istota ludzka jest konfrontowana z egzystencjalnymi pytaniami, jak te wspomniane. To może się wydawać wyjątkowe, taki filozoficzny program telewizyjny, ale spora liczba filozofów mnie wyprzedziła. Brian Magee połączył karierę filozofa i prezentera telewizyjnego. Ale także Leszek Kołakowski zrobił kilka rzeczy dla telewizji, przykładem są „Rozmowy z mistrzem” czy „O co nas pytają wielcy filozofowie”.

Wróćmy do literatury: co panią najbardziej w niej zachwyca? Jakie książki lubi pani czytać? Jaka jest pani ulubiona książka wszech czasów, taka na smutki?

Tak jak powiedziałam wcześniej: dla mnie literatura i filozofia służą temu samemu celowi, a tym jest zyskanie lepszego zrozumienia tego, kim jesteśmy i po co żyjemy. Książki, które kocham najbardziej, to właśnie te, które pomagają mi zrozumieć te kwestie, te, które odkrywają coś zasadniczego o ludzkiej kondycji, które są uniwersalne i odpowiadają na pytanie, które nawet nie zdawałam sobie sprawy, że zadaję. To nie zawsze musi być XIX-wieczna rosyjska klasyka, licząca sobie 500 stron lub więcej. „Żar” Sándora Máraia jest jedną z moich ulubionych powieści ? jest względnie krótka, ale genialna i inteligentna, i ukazuje sens przyjaźni.

Pani ostatni literacki zachwyt?

Jedną z powieści, którą czytałam ostatnio i która zaintrygowała mnie najbardziej, była książka Dave?a Eggersa „Your Fathers, Where Are They? And the Prophets, Do They Live Forever?” Otrzymała mieszane recenzje od krytyków, ale mnie się naprawdę podobała. Eggers prowadzi przemyślną grę z czytelnikiem na temat granicy rzeczywistości.

Czyta pani polską literaturę współczesną?

Tak. Mój mąż jest tłumaczem polsko-holenderskim, więc nieustająco śledzimy, co dzieje się w polskiej literaturze. W tym momencie czytam „Krivoklata” Jacka Dehnela.

Czy ma pani w planach napisanie kolejnej powieści?

Nie tylko jednej. Pomysłów mam mnóstwo, tylko czasu nigdy nie jest wystarczająco dużo.

Rozmawiała: Katarzyna Figiel

Tematy: , , , , , , , ,

Kategoria: wywiady