Nie straszę starością – rozmowa z Anną Ciarkowską o powieści „Sploty”
Anna Ciarkowska żegna się z pisarstwem? Tak, ale tylko na kartkach swojej najnowszej powieści „Sploty” (wyd. W.A.B.). O wizji starości, pisaniu upodabniającym się do pamięci i drenującym procesie twórczym rozmawialiśmy z samą autorką.
Sebastian Rerak: Ze „Splotów” można się poniekąd dowiedzieć, że jest to ostatnia książka Anny Ciarkowskiej. Ktoś już dopytywał czy bierzesz rozbrat z pisarstwem?
Może nie tyle spotykam się z pytaniami, co raczej z żartami na ten temat. Rzeczywiście pokusiłam się o pewien fikołek autofikcyjny. Aczkolwiek w „Splotach” pada też zdanie, że to moja jedenasta książka, więc zostawiam sobie nadal taką furtkę. (śmiech)
Dałaś się poznać jako autorka opisująca drobiazgi składające się na prozę życia. Nie sposób nie odnieść wrażenia, że tym razem pochodzą one z twojego prywatnego, także i rodzinnego skarbczyka.
To prawda. „Sploty” to oczywiście fikcja, czy też – jak określiła je jedna z krytyczek – autofikcja spekulatywna, jednak mocno zakorzeniona w historii mojej i mojej rodziny. Wspominam w nich nawet rzeczy, które chyba rzeczywiście po sobie zostawię, łącznie z przedmiotami, jakimi się na co dzień otaczam. Ten zabieg literacki ma też i drugie dno. Pisząc, mierzyłam się z wizją swojej przyszłości. Chciałam, żeby była jak najbliższa temu, czym jestem teraz. Nie chcę powiedzieć „prawdopodobna”, ale z pewnością zaczepiona w rzeczywistości.
Możemy w tym miejscu wspomnieć, że twoja babcia dożyła pięknego wieku stu lat…
Prawie, bo do setnych urodzin zabrakło jej miesiąca.
…a rozmowy z nią były ważnym źródłem inspiracji dla „Splotów”.
Można wręcz powiedzieć, że były ich fundamentem. Przez ostatnie dwa lata jej życia nasze kontakty nabrały na intensywności. Rozumiałam, że ona naprawdę odchodzi. Chociaż pozornie działo się to od dawna, bo odkąd pamiętam zawsze powtarzała, że jest już stara i wkrótce przyjdzie na nią czas. Nasze spotkania były trudne, bo też niełatwo rozmawia się z kimś, kto kończy życie, żegna się, nie wszystko pamięta, pewne rzeczy są dla niego przytłaczające i niezrozumiałe. Doszło jednak do tego, że moja perspektywa uległa odwróceniu. Zawsze wydawało mi się, że babcia prowadziła takie malutkie, wręcz nieważne życie. Wcześniej patrzyłam na nią trochę z góry, a tymczasem im dłużej z nią siedziałam i częściej rozmawialiśmy, tym mocniej docierało do mnie, że w jej stylu życia jest wartość. To była prawdziwa, pozbawiona udawania, świadoma starość i konfrontacja z czymś prawdziwym – małym, ale bardzo istotnym. Moje podejście do niej, ale też i do siebie bardzo się wówczas zmieniło.
Padło poważne słowo „starość”. Ciekawi mnie, co masz na myśli, kiedy mówisz, że starość jest kobieca.
Po pierwsze statystyka, która jest bezlitosna. Kobiety żyją dłużej i dłużej są stare. Ale przez to także lepiej radzą sobie ze starością – organizują się, pozostają aktywne. Jeśli spojrzymy na przykład na strukturę uniwersytetów trzeciego wieku, to dominują w niej kobiety. Czy nawet patrząc na ławeczki gdzieś na skwerkach, widać na nich zazwyczaj leciwe panie.
Kolejna rzecz to to, że życie kobiet jest cykliczne, związane z płodnością i zmianami ciała. Wchodząc w menopauzę, kobiety dostają sygnał, że coś się kończy. Są do tego lepiej emocjonalnie przygotowane. Mężczyźni starzeją się inaczej i inaczej przedstawia się ten proces w kulturze. Starszy mężczyzna jest mędrcem, a starsze kobiety to babuszki gdzieś na marginesie.
„Sploty” są też mocno autoreferencyjne, bo sama przyznajesz, że są w pewnym sensie „Pestkami” po latach. Chyba pierwszy raz oddajesz się takiej refleksji nad własnym pisarstwem?
Nie są to może „Pestki” w skali 1:1, ale na pewno istnieje nić łącząca historię obu książek. Niewątpliwie różnią się one konstrukcją, bo w „Splotach” nie zdecydowałam się na krótsze fragmenty i do teraz zastanawiam się, czy była to słuszna decyzja. (śmiech) Uznałam jednak, że poszukam czegoś nowego zamiast iść utartą ścieżką. Największym wyzwaniem było chyba wejście w dialogi, które są zwyczajne i przyklejone do życia. Słychać w nich nadal mój język, ale staram się robić coś nowego. Po „Dewocjach” doszło do skrętu w stronę „Pestek”. Siłą rzeczy wyobrażam sobie narratorki obu powieści jako tę samą osobę, bo też splatają się mocno we mnie.
Akcja „Splotów” rozgrywa się w przyszłości i stąd pojawiają się w nich także pewne ekstrapolacje tego, jak będzie ona wyglądać. To kolejne novum w twojej twórczości.
W ramach anegdoty lubię opowiadać, jak mój chłopak zasugerował, żebym napisała coś w stylu science-fiction, na co odparłam: „Hold my beer”. (śmiech) Ale tak na serio, to zupełnie nie jest moja działka. Dlatego też nadal zastanawiam się, czy dobrze ją rozegrałam, unikając dosłownego konstruowania świata przyszłości. Po pierwsze – z przyczyn technicznych, bo książka musiałaby mieć inny punkt ciężkości. Należałoby przedstawić rzeczywistość zewnętrzną bardziej dokładnie i kompleksowo. Z drugiej zaś strony nie chciałam dopuścić do tego, by ów świat przyszłości wydawał się bardzo odległy. Nie obiecuję więc, że za pięćdziesiąt lat będziemy się teleportować albo chociaż każdy będzie miał helikopter na dachu. Tak kiedyś wyobrażano sobie początek wieku XXI, a teraz się z tego śmiejemy. „Moja” przyszłość nie miała być więc zbyt technologiczna ani odległa, a po prostu zawierać w sobie potencjał prawdopodobieństwa. W fabule pojawia się kilka sygnałów ze świata zewnętrznego, niemniej czytelnikowi zostawiam rozstrzygnięcie, czy są to echa przyszłości. Zależało mi na pozostaniu w bieżącej rzeczywistości, także w kontekście życia mojej babci. Żyła prawie sto lat, a to kawał czasu, w trakcie którego pojawiły się telewizja, internet itd. Mimo to jej życie niespecjalnie się zmieniło.
Jeśli chodzi o formę „Splotów”, ciekawe jest to, że ma ona odpowiadać strukturze pamięci. Potrafiłaś wyobrazić sobie, jak twoja pamięć będzie funkcjonować w odległej perspektywie? Jak będziesz wtedy myśleć i wyrażać siebie?
Tu mocne podglebie zapewniły mi babcine historie. O tym, że w ogóle mam materiał na książkę, przekonałam się, przeglądając własne zapiski, w których dostrzegłam historię do opowiedzenia. Zawsze zresztą zaczynam od zwykłego pisania – w miarę, jak odkłada się we mnie coś, co mnie dręczy lub niepokoi. Mocno nasłuchuję, czytam i myślę obrazami. Wyobraziłam sobie pamięć – co zapewne nie jest zbytnio oryginalne – jako prującą się tkaninę. W pewnym momencie ona rozplata się i zostaje już nawet nie kłębkiem, a pęczkiem włóczki. Im później, tym pamięć bardziej pogmatwana i ulotna. Podobno łatwiej zapomina się o bieżących wydarzeniach niż o wspomnieniach z dzieciństwa. I w przypadku mojej babci tak właśnie było, bo często nie pamiętała, czy danego dnia zjadła obiad, za to potrafiła wspominać o tym, jak w czasach podstawówki kupowała kawałek kiełbasy. To natchnęło mnie do refleksji, że wraz z rozplataniem pamięci w pewnym momencie sami nie wiemy już, czy dana historia na pewno należy do nas. Tym bardziej w przypadku narratorki „Splotów”, która jest pisarką, a zatem trochę także złodziejką historii.

Anna Ciarkowska (fot. Adam Słowikowski)
„Sploty” nie są bynajmniej dystopią, ale nie mogłaś jednak uniknąć pewnego wyjścia poza mały światek intymnych opowieści, w jakich zazwyczaj rozgrywają się twoje książki. To w twoim dorobku rzecz najbardziej uwikłana w wydarzenia w skali makro.
Tak, intensywnie zastanawiałam się, czy powinnam opisywać ten świat dokładniej, chociażby w kontekście katastrofy klimatycznej. W książce z grubsza wiadomo, co się dzieje, i słychać złowrogie pomruki ze świata. Czułam jednak, że muszę dokonać pewnego wyboru. Bo gdybym wyszła bardziej zdecydowanie „na zewnątrz”, to głos narratorki uległby stłamszeniu. Moja babcia zresztą w pewnym momencie nie potrafiła już przejąć się wydarzeniami na świecie. Oglądała wiadomości, doskonale je rozumiała, ale mało ją obchodziły. Może to także jest prawo starości? Człowiek zaczyna egzystować w trójkącie bermudzkim pomiędzy kozetką, kuchnią i toaletą, podczas gdy świat po prostu się dzieje. Łatwiej nam sobie wyobrazić, że świat się skończy, niż że będziemy żyć w świecie drastycznie odmienionym. Każde pokolenie myśli, że świat skończy się za jego życia. A jednak się nie kończy.
Pisanie zarówno o katastroficznej wizji przyszłości, jak i o starości i związanej z nią niedołężnością było dla ciebie konfrontacją z niewygodnymi myślami?
Praca nad książką ogólnie mnie drenuje. Czuję się teraz, jakbym miała jakieś bóle fantomowe. Także dlatego, że pisząc przez trzy lata, musiałam przerabiać myśli o przyszłości – nie tylko własnej, ale i swoich bliskich. Pojawiają się pytania – o to, kto będzie się musiał mną zajmować albo kim będę zajmować się ja. Aczkolwiek te myśli wydają mi się autoterapeutyczne. Podchodzę do literatury z przekonaniem, że robi się ją po coś. Coś musi mnie interesować, coś pragnę zgłębić. Tak było z „Dewocjami” i tak jest też ze „Splotami”. Musiałam rozprawić się z ich tematyką, a przede wszystkim ze swoimi lękami. A pisanie o czymś, czego się boimy jawi mi się jako forma pracy ze sobą. Mimo że to fikcja, pewnych rzeczy nie potrafiłam zawrzeć w powieści, na przykład dotyczących dziecka. Córka narratorki pojawia się tam, ale wiele fragmentów usunęłam, bo były dla mnie za trudne. Napisałam je bardziej dla siebie niż dla świata. Ostatecznie było to jednak dobre ćwiczenie z bycia tu i teraz.
Ostatecznie po przeczytaniu „Splotów” można jednak odnieść wrażenie, że wizja dożycia później starości…
Jest okej. (śmiech)
A co najmniej inspirująca.
Na pewno nie chciałam wzbudzać większego lęku, bo temat starości i tak już mocno nas przeraża. Spycha się go w dyskusjach, na przykład między rodzicami a dziećmi. Chciałam tylko, żebyśmy wszyscy się zastanowili, co po nas zostanie. W mieszkaniach, szafach, w historiach naszych wyszukiwarek. Nie straszę starością. Każdy ma swoją opowieść, a każda z nich jest ważna. Kluczowe jest, aby się z sobą komunikować i mieć przy sobie ludzi, z którymi można się spleść w różnych punktach życia. No i teraz wyszedł ze mnie trochę Coelho. (śmiech)
Rozmawiał: Sebastian Rerak
fot. główna: Adam Słowikowski
Kategoria: wywiady