Nie ma czasu na odpoczynek ? wywiad z Marią Dahvaną Headley, autorką „Dziedziczki jeziora”

4 maja 2020


O fascynacji potworami, walce o przywrócenie kobietom poczesnego miejsca w historii i społecznej misji pisarza rozmawiamy z Marią Dahvaną Headley, autorką „Dziedziczki jeziora”, będącej współczesną wersją „Beowulfa” przeniesioną w realia amerykańskich przedmieść.

Karolina Chymkowska: Dlaczego właśnie „Beowulf”? I czemu zdecydowałaś się na feministyczną interpretację tego klasycznego poematu? Czy była to próba uwspółcześnienia go, czy raczej chęć uwypuklenia czegoś, co zawsze było w „Beowulfie” obecne, ale nie zostało dotąd zanalizowane?

Maria Dahvana Headley: Myślę, że zawsze interesowały mnie opowieści o „potworach” i w konsekwencji również o „bohaterach”. Jako mała dziewczynka czułam się bliższa potworom niż bohaterom, zwłaszcza że ci ostatni w popkulturze wczesnych lat osiemdziesiątych to byli raczej umięśnieni mężczyźni, a nie dziwaczne dziewczynki (oczywiście zazwyczaj jest to bardziej skomplikowane: Superman może uchodzić za przystojniaka w okularach, ale w rzeczywistości jest obcym z Kryptona). Jedyną superbohaterką, z którą mogłam się identyfikować, była Wonder Woman, a w jej przypadku ? przynajmniej jeśli chodzi o wersję z Lindą Carter, którą oglądałam w telewizyjnych powtórkach ? moc w dużym stopniu łączyła się z urodą i seksownością.

Wszelka seksowność jako rodzaj supermocy przekraczała wówczas moje pojmowanie (i w sumie świat również w to do końca nie wierzy ? ten atrybut to zazwyczaj obosieczny miecz dla kobiety), dlatego umiejętności, którymi dysponowały potwory, wydawały mi się bardziej pociągające. Potrafiły latać, powodować potężne wybuchy i tym podobne rzeczy, podczas gdy superbohaterki musiały polegać na swoich kostiumach. Łącznie z Wonder Woman, właścicielką magicznego pasa (aczkolwiek jest to koncept zakorzeniony w mitologii, a zatem fajny, zresztą jej garderoba inspirowała mnie nawet wówczas, gdy byłam małym potworem). Mówiąc nieco poważniej, chętnie sięgam po tematykę opartą na folklorze i baśni, często opierając się na bardzo wiekowych opowieściach, by tworzyć nowe, ponieważ intryguje mnie i przeraża fakt, że ludzkość nigdy nie poradziła sobie ze swoją najwyraźniej wrodzoną chęcią czynienia z innych ludzi potworów. W rezultacie mamy kulturę, która jednych osacza, a innym dodaje pozornego znaczenia. To nadal wymaga ogromu pracy i będzie jej wymagało zawsze, jeśli uznać historię ludzkich opowieści za jakąś wskazówkę.

Jeżeli chodzi o „Beowulfa”, interesował mnie, ponieważ tu, w Stanach Zjednoczonych, to obowiązkowa lektura dla wielu uczniów i studentów, pierwszy angielski poemat epicki, chociaż spisany w języku staroangielskim, a zatem mocno różniącym się od współczesnego. Często jednocześnie przerabia się też „Grendela” Johna Gardnera, książkę napisaną z perspektywy Grendela właśnie, odnoszącą się do tego, jak niesprawiedliwie został potraktowany. Zaintrygował mnie pomysł, by w podobny sposób pokazać jego matkę, która zawsze była dla mnie wyjątkowo interesującą postacią, również dlatego, że jej walka z Beowulfem to starcie dwóch równorzędnych przeciwników, a przecież to stara kobieta, w tym samym wieku, co król Hrodgar, podczas gdy Beowulf ma osiemnaście lat i jest w szczycie formy. I prawie udaje się jej zabić Beowulfa, ale Bóg wskazuje mu miecz. I chociaż jest młodym, groźnym wojownikiem, dopiero ten zastrzyk nadnaturalnej mocy pomaga mu ostatecznie sobie z nią poradzić. Zatem, owszem, feministyczny aspekt, do którego odnoszę się w „Dziedziczce jeziora”, zawsze był w poemacie obecny.

Zajęłam się przede wszystkim wyrazistymi postaciami matki Grendela i żony Hrodgara. Żona Hrodgara jest jedyną kobietą, która wypowiada się w poemacie, negocjuje z Hrodgarem i Beowulfem życie swoich synów, posługując się argumentami, które brzmią znajomo nawet dla współczesnych matek. Udaje, że nie jest szarą eminencją u boku Hrodgara, ale w rzeczywistości właśnie nią jest. Podsumowując, mam wrażenie, że w przypadku naszej cywilizacji zestawianie tego, co „współczesne”, z tym, co „dawne”, jest mało precyzyjne. Ludzkość zawsze prezentowała podobne cechy, o czym świadczą opowieści o tęsknocie, pragnieniu, potrzebie kontroli. Czy możemy się zmienić? Oczywiście, na to również znajdujemy dowody w literaturze. W samym „Beowulfie” jest wiele elementów, które dzisiaj nie mają już sensu. Ale jeśli przyjrzeć się dokładnie temu, czego ludzie pragną i jak się zachowują, nie brakuje w nim również elementów przystających do współczesnego życia.

Powiedziałaś kiedyś, że twoja potrzeba pisania często ma „źródło w dyskomforcie”. Czy nadal tak uważasz? I jak zdefiniujesz ten dyskomfort, zwłaszcza w odniesieniu do „Dziedziczki jeziora”?

„Beowulf” jest generalnie postrzegany jako bardzo „męska” opowieść ? pełno tutaj wojowników, bitew, dążenia do władzy i pokonywania potworów, by zapewnić sobie pozycję. Jeżeli jesteś kobietą i pokonasz potwora, zazwyczaj żadna pozycja ci nie przysługuje, raczej oskarżą cię o zmyślanie. Już jako nastolatkę mnie to obrzydzało, a ten wspomniany wyżej dyskomfort rodził się we mnie za każdym razem, gdy miałam do czynienia z „wielkimi dziełami”, które przedstawiały tylko połowę populacji jako bohaterską, inteligentną i interesującą. Chciałam zobaczyć w takiej roli również kobiety, poznać ich wewnętrzne motywacje.

„Dziedziczka jeziora” powstała jako efekt mojego zagłębiania się w opowieść, która nie przypadła mi z początku do gustu. Pragnęłam mieszać, przestawiać i odwracać wątki, tak by powstało coś, co będzie w stanie mnie zaintrygować. Teraz, po latach rozwijania relacji z „Beowulfem” (w tym roku wychodzi nowe tłumaczenie mojego autorstwa), zakochałam się w tym poemacie. Podoba mi się jego „dziwność”, wszystko to, co kryje się pod powierzchnią. Niemniej od początku czułam, że ten tekst (podobnie jak wiele innych, o których się mówi, że są uniwersalne, podczas gdy odnoszą się do wielkich przygód białych mężczyzn wykorzystujących wszystkich tych, którzy białymi mężczyznami nie są) wymaga zrównoważenia. Wciąż tak uważam. Moim celem w „Dziedziczce jeziora” było pokazanie kobiet jako wojowniczek, którymi w istocie są. Zależało mi na rozprawieniu się z przekonaniem, jakoby rola kobiet w historii nie dorównywała ważnością roli mężczyzn.

W „Dziedziczce jeziora” jest wiele teatralności, udawania, zakładania masek. Tak jakby praktycznie każda interakcja społeczna prowokowała do podobnych zachowań, a tylko całkowita izolacja zapewniała możliwość pozostania sobą. Ale czy tak faktycznie jest? Czy możemy funkcjonować bez społecznego punktu odniesienia? Gdzie jest złoty środek? Jak go znaleźć?

Cóż, w obecnej sytuacji, kiedy niemal każdy przebywa w izolacji z powodu pandemii koronawirusa, mamy okazję przyjrzeć się temu, jak wygląda taki brak społecznego punktu odniesienia. Napisałam tę książkę kilka lat temu, ale wiele z jej elementów, zwłaszcza tych dotyczących izolacji Grena jako jedynego sposobu na zabezpieczenie się przed dominującym i opresyjnym otoczeniem, narodziło się na gruncie refleksji dotyczącej upadku społecznego i tego, że ma on miejsce od dłuższego czasu. Większość amerykańskiego stylu życia, cała koncepcja „Ameryki” w dużym stopniu się na nim opiera. To budulec społeczeństwa, z którego korzyści czerpią tylko nieliczni. Pod względem etycznym to porażka, zwłaszcza w narodzie postrzegającym siebie jako ostoję równości. Kapitalizm opiera się na opresji, na skazywaniu dużej części populacji na minimalne zarobki, co uniemożliwia jej rozwój, podczas gdy cały jej wysiłek służy zachowaniu pozycji klasy rządzącej. Mówimy tu często o oczywistych, chociaż wypieranych ze świadomości aspektach amerykańskiej kultury, opartej w dużej mierze na fanatyzmie religijnym, ludobójstwie i niewolnictwie. Wciąż się nie pozbyliśmy tych obciążeń do końca, a pandemia to uwidoczniła, co ostatecznie uważam za plus. Chociaż obecny rząd głośno by temu zaprzeczył, na tym właśnie opiera się amerykański „dobrobyt”. Zatem nie wiem do końca, gdzie tej równowagi szukać: czy w odmowie zaangażowania w opresyjne normy społeczne, czy w pełnowymiarowej rewolucji przeciwko nim? Czy w ogóle jest równowaga? Nikt jej nie znalazł. Sądzę jednak, że obecnie znacznie więcej osób o tym myśli, niż robiło to wcześniej. Głęboko wierzę w to, że intelekt i wiedza są w stanie zmienić toksyczny system. Inteligentnych ludzi nie brakuje. Jestem optymistką, nawet jeśli nie mam ku temu podstaw.

Czy desperacka próba izolowania syna podjęta przez Danę była błędem?

Nie wiem. Dana na pewno ma rację, sądząc, że społeczeństwo będzie widziało w jej synu potwora. Czy nim jest? Oczywiście, że nie. Chociaż mam dla niej wiele zrozumienia, to jednak prawda jest taka, że trzymając Grena pod kloszem, wpłynęła destrukcyjnie na jego życie. W „Beowulfie” była to postać po równi pełna pasji i skrajności, więc skupiłam się na pokazaniu, jak skrajne mogą stać się ludzkie zachowania. Działania Dany to mieszanka dobra i zła, przejrzystości i paranoi. Pisząc tę książkę, sporo myślałam o brutalności policji w Stanach. W tym kraju młodzi, kolorowi mężczyźni są często postrzegani jako potwory i intruzi, mogą zostać zabici po prostu dlatego, że szli ulicą. Dana mówi o tym w książce i taka jest też prawda. Zastanawiałam się nad sprawą śmierci Trayvona Martina i Michaela Browna, rozważałam, co oznaczałoby bycie matką tych chłopców, świadomość, że twój syn został zamordowany, a winny policjant odchodzi wolno. Ma to wiele wspólnego z historią matki Grendela w „Beowulfie”, chociaż oczywiście tam Grendel jest odrzucony przez kulturę, na której opiera się królestwo, w którym żyje, i sięga po ostateczne środki. Niemniej zostaje zabity w okrutny sposób, a jego matka szuka zemsty. Jej ból jest wielokrotnie wspomniany. To udręczona kobieta. Odtworzyłam to wszystko w „Dziedziczce jeziora” w formie opowieści o tym, jak Dana ? świadoma, że jej synowi grozi niebezpieczeństwo z tego powodu, że jest po prostu sobą ? stara się go z całej siły chronić. Nie udaje jej się to jednak, ponieważ Grendel zakochuje się w świecie na zewnątrz.

Czy sądzisz, że współczesne wersje klasycznej literatury to sposób na to, by zachęcić czytelników, zwłaszcza tych młodych, do zapoznania się z oryginałem? Niektórzy tradycjonaliści by się z tym zapewne nie zgodzili.

Uważam, że miejsca wystarczy dla wszystkich. Nie przejmuję się za bardzo opinią tradycjonalistów, chociaż podoba mi się zakres wiedzy prezentowanej przez ludzi, którzy cenią sobie oryginał i interpretują go na wiele różnych sposobów. Jedną z większych przyjemności związanych z pracą z „Beowulfem” było zagłębianie się w to, co napisano o nim przez ostatnie 150 lat, w liczne tłumaczenia i interpretacje odnoszące się do niemal każdego wersu. Mam nadzieję, że czytelnicy „Dziedziczki jeziora” sięgną po „Beowulfa”, a najlepiej po więcej niż jedną jego wersję. W ten sposób przekonają się, gdzie zachowałam wierność oryginałowi, a gdzie z tego zrezygnowałam. W mojej opinii rolą opowiadania na nowo znanych historii jest szukanie nowych możliwości w starych opowieściach, odniesienie się do czegoś, co być może zawsze było w nich obecne. Chociaż moja książka jest mocno zakorzeniona w oryginale, to przeczytanie „Dziedziczki jeziora” z pewnością nie równa się przeczytaniu „Beowulfa”.

Jakie są twoje przemyślenia na temat oryginalnych bohaterów „Beowulfa”, w szczególności Grendela? Czy pamiętasz, co uderzyło cię najbardziej, gdy czytałaś poemat po raz pierwszy?

Mam wiele współczucia dla Grendela i sądzę, że tak właśnie miało być. Grendel zjawia się na bankiecie, gdzie jest niechcianym gościem. Duńczycy ucztują i śpiewają pieśni o tym, że świat należy do nich, chociaż Grendel stoi tuż obok. Czasami nasuwa mi się porównanie z bractwem studenckim powstającym w sąsiedztwie rezerwatu przyrody, gdzie Grendel jest kimś na kształt leśnego pustelnika. W „Dziedziczce jeziora” pokazuję życie Grendela od małego, by czytelnik mógł lepiej zrozumieć jego wrażliwość i nieświadomość, jakim zagrożeniem jest dla niego społeczeństwo wokół.

Chociaż wydźwięk całości jest bardziej gorzki niż słodki, to jednak w zakończeniu „Dziedziczki jeziora” pojawia się nuta nadziei. Czy jesteś zatem optymistką, jeżeli chodzi o naturę ludzką? Czy mimo wszystko uważasz, że więcej w nas „bohatera” aniżeli „potwora”?

Kocham ludzi. Nie mogłabym zajmować się tym, czym się zajmuję ? eksplorowaniem opowieści i mitów ? gdybym nie czuła ciągłego podziwu dla ludzkich umiejętności: tworzenia piękna, współodczuwania, wyobraźni. Mam też wrażenie, że wiele opowieści w historii traktuje o miłości, nawet „Beowulf”. W życiu wszystkich bohaterów jest jakaś miłość, za którą są gotowi zginąć. W „Dziedziczce jeziora” uwidoczniłam to jeszcze bardziej i tak, wierzę, że na świecie jest wiele dzielności i odwagi. Książka kończy się w krzepiący (jeśli nawet nie jednoznacznie pozytywny) sposób, ponieważ chciałam pokazać, w jaki sposób miłość ? ta odczuwana przez Grena, Dyla i Danę ? może zmienić świat. Dana dosłownie rozpędza pociąg w kierunku oprawców, a w ostatnich chwilach książki przenosimy się w czasie, dostrzegając, jak wpłynęło to na wydarzenia w szerszej skali. Myślę, że dzisiaj, w epoce mediów społecznościowych, często widzimy, w jaki sposób drobne działania mogą zmieniać każdego dnia świat, jeśli spojrzymy na to pod właściwym kątem. To może być przerażające, ale daje też nadzieję. Pragnę skupić się na nadziei: na równość, na zmianę, wykorzystać dostępne narzędzia, by to osiągnąć, i wierzę, że jest to możliwe. Świat zmienił się niesamowicie za mojego życia ? mam 42 lata, a od czasu, gdy byłam dzieckiem, powstał zupełnie nowy system dostępu do informacji i komunikacji międzykulturowej. To niezwykłe. Osiągnęliśmy znaczny postęp i ponieśliśmy też wiele porażek. W ostatnich latach zrobiliśmy wiele kroków wstecz, ale jeśli patrzysz na świat z szerszej perspektywy, to wprowadzone teraz społeczne zmiany w zakresie tolerancji są większe niż kiedykolwiek. Jestem zatem pełna nadziei i jednocześnie wściekła, ale myślę, że ten gniew jest potrzebny. Nie można popaść w samozadowolenie, gdy trzeba podjąć walkę z toksycznymi reżimami, rasizmem i klasowymi podziałami. Nie ma czasu na odpoczynek. Mamy tylko jedną okazję, by wykrzyczeć opowieść i żądać zmian, większej równości i sprawiedliwości. I na tym właśnie polega, moim zdaniem, rola powieściopisarza.

Czy planujesz opowiedzieć na nową jakąś kolejną historię?

W czasie kwarantanny napisałam opowiadanie na podstawie „Czerwonego Kapturka”, ale z punktu widzenia chleba, który Kapturek niesie w koszyku. Jestem pewna, że to nie koniec ? uwielbiam bawić się dawnymi opowieściami i przekształcać je w nowe, myślę, że zawsze tak będzie.

Rozmawiała: Karolina Chymkowska
fot. (1) Beowulf Sheehan, (2) Maria Dahvana Headley

Tematy: , , , , , ,

Kategoria: wywiady