Nie da się całe życie wrzeszczeć po cichu – wywiad z Izabelą Janiszewską, autorką „Wrzasku”
Przez wiele lat pracowała jako dziennikarka prasowa i telewizyjna. Nie boi się trudnych tematów i wyzwań. By stworzyć wiarygodny reportaż, spotykała się z potencjalnymi sponsorami. Fascynuje ją geneza zła, które wszyscy nosimy pod skórą. Te doświadczenia i fascynacje znalazły odzwierciedlenie w jej debiucie powieściowym – kryminale „Wrzask”. To właśnie ta książka stanowi powód naszej rozmowy z autorką.
Tomasz Miecznikowski: Podczas lektury „Wrzasku” nie odnosi się wrażenia, że mamy do czynienia z debiutem. Czy wcześniej pisała pani „do szuflady” i jeśli tak, to jak długo? W którym momencie poczuła pani, że to, co napisała, powinno ukazać się drukiem?
Izabela Janiszewska: Moje rozpisanie wynika prawdopodobnie z faktu, że przez wiele lat pisałam scenariusze telewizyjne oraz artykuły do prasy, w tym reportaże, teksty psychologiczne i wywiady. Nie bez znaczenia pozostaje to, że zawsze dużo czytałam, co zapewne wspierało pisanie własnej książki. Natomiast w elektronicznych szufladach rzeczywiście mam kilka historii, najstarsza z nich pochodzi sprzed jakichś dziesięciu lat. Długo nie czułam się gotowa, by zmierzyć się z tzw. rynkiem. Potrzebowałam stracić kilka szans i dostać od życia prztyczka w nos, by zrozumieć, że nie będzie lepszego momentu jak „teraz”, że później będzie już tylko trudniej i że pora zacząć wyswobadzać się z romansu z perfekcjonizmem. Moi synowie któregoś dnia przypomnieli mi, że jeśli się czegoś bardzo pragnie, to nie można się poddawać. Musiałam więc być konsekwentna.
Do ilu wydawnictw wysłała pani „Wrzask”? Długo trzeba było czekać na odzew?
Do dwóch, oba wydawnictwa chciały wydać książkę, a odpowiedź przyszła niemal natychmiast. Brzmi jak bajka i tak też się wtedy czułam, a z drugiej strony miałam świadomość, że długo na to pracowałam. Pamiętam, że jechałam wtedy samochodem, świeciło ostre, oślepiające słońce, gdy nagle mój telefon rozwrzeszczał się w torebce. Zjechałam na dziurawe pobocze, z bijącym sercem, oddzwoniłam i usłyszałam takie słowa „Pani Izo, to jest coś nieprawdopodobnego, dawno nie widzieliśmy takiej książki”. Zapisałam sobie to zdanie w notatkach w telefonie i zerkam na nie w chwilach zwątpienia.
Czy wstrząsająca rodzinna historia Jakuba z „Wrzasku” miała swój pierwowzór w rzeczywistości?
Tylko jeden drobny element losów tego bohatera został zaczerpnięty z życia, natomiast by nie psuć niespodzianki czytelnikom, którzy są jeszcze przed lekturą, powiem jedynie, że już w trakcie tworzenia tej postaci, natknęłam się na historię pewnej rodziny z Łomży. Ci ludzie zajmowali wynajmowane mieszkanie w blokowisku, mieli pięcioro dzieci i wiedli z pozoru normalne życie. Do czasu gdy pracownica Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej odkryła w jednym z pokoi coś przerażającego. Przeszłość dzieci z tej rodziny niesamowicie przypominała tę, którą nakreśliła moja wyobraźnia.
Czy od początku wiedziała pani, że „Wrzask” będzie miał parę bohaterów, którzy prowadzą oddzielne śledztwa?
Wiedziałam, że chcę zbudować mocne, wyraziste postaci, które będą budziły silne emocje i niełatwo będzie o nich zapomnieć. Larysa pojawiła się w moich myślach równie niespodziewanie, jak w redakcji „Magazynu”, w jednym z pierwszych rozdziałów książki. Nagle ujrzałam oczyma wyobraźni, jak wchodzi do pokoju, trzaska drzwiami i rozsiada się z komputerem na podłodze. Jej obecność wpływała na mnie wręcz elektryzująco, kiedy pisałam sceny, w których grała pierwsze skrzypce, zawsze doświadczałam jakiegoś niewiarygodnego flow. Myślę, że to ona sprowokowała narodziny Brunona, tak silna kobieta musiała mieć godnego siebie partnera. Według mnie nie ma reguły na to, czy łatwiej jest opierać fabułę na jednym śledczym, czy na parze, ponieważ każdy autor pracuje w inny sposób. Ja nie wyobrażam sobie tej historii bez buntowniczej dziennikarki i bezczelnego policjanta.
Czy dziennikarstwo śledcze, które obraca się w niebezpiecznych sferach życia, wymaga takiego zaangażowania i poświęceń jak w przypadku Larysy? Czy może w jej wykonaniu jest to przykład raczej ekstremalny?
To zależy. Jeśli ktoś stara się wykonywać swoją pracę maksymalnie rzetelnie, docierać do sedna informacji, a przy tym jak najlepiej zrozumieć zagadnienie, które opisuje, to musi być w pełni zaangażowany. To oczywiście mój punkt widzenia. Akurat sposób pracy Larysy jest bardzo zbliżony do tego, jak ja pracowałam, zbierając materiał do reportaży. Jeśli zajmowałam się tematem sponsoringu, dawałam ogłoszenie, że szukam sponsora i spotykałam się z potencjalnymi zainteresowanymi, gdy pisałam reportaż o tangu, odwiedzałam milongi i tańczyłam na ulicy pod Teatrem Narodowym w świetle księżyca. Czy każdy tak musi? Z pewnością nie, ale myślę, że jest grupa dziennikarzy, głównie reporterów, którzy tak chcą i potrzebują.
Dlaczego taki, a nie inny tytuł? Czy można pokusić się o twierdzenie, że opisuje rzeczywisty stan emocjonalny wszystkich istotnych bohaterów, razem z głównym antagonistą?
Wrzask to stan, w którym ktoś, kto znosił bardzo wiele i bardzo długo, nie jest w stanie dusić i tłumić tego ani chwili dłużej. To także moment, gdy ból emocjonalny jest już tak silny, że nie da się go więcej ignorować, w jakiś sposób balsamować ani nawet wyrażać szeptem, jedynym wyjściem jest przeraźliwy wrzask.
Czy statystyka sponsoringu wśród studentek w Polsce rzeczywiście może sięgać jednej trzeciej? Jakie są główne przyczyny korzystania z takiej drogi zarobkowania i co w szerszym kontekście mówi to na temat naszego społeczeństwa?
To bardzo złożone zjawisko, a dla większości dziewczyn trudniących się sponsoringiem najważniejsze jest zachowanie ich zajęcia w tajemnicy, stąd trudno oceniać, czy statystki są prawdziwe, natomiast wydają się wiarygodne. Sponsorowane dziewczyny często postrzegają siebie w kategoriach przyjaciółki albo kochanki, nie prostytutki. Niektóre twierdzą, że robią to dla prestiżu, zabawy, dla zaspokojenia potrzeb seksualnych, a zdecydowana większość – w celach zarobkowych. Mówi się o tym, że dziewczyny, które wchodzą w układy ze sponsorami, mają często zaniżone poczucie własnej wartości, godności i trudne relacje z najbliższymi. Seks stał się dziś towarem, seksualność jest banalizowana i często służy jako narzędzie manipulacji, proszę spojrzeć chociażby na reklamy. Być może w problemie sponsoringu ma odbicie dzisiejszy szalony konsumpcjonizm, spłycone relacje międzyludzkie, różnice w zasobach różnych grup społecznych i większe przyzwolenie na pewne zachowania. Sama popkultura niemal gloryfikuje takie układy, wystarczy spojrzeć na romans skromnej studentki Anastasii Steel z przystojnym miliarderem Christianem Greyem.
Co pani sądzi o nowej fali kryminałów erotycznych w rodzaju „Prokuratora”? Czy nie kusiła pani taka odmiana kryminału, obecnie najwyraźniej intratna? Czy portrety kobiece w tym nurcie nie są aby w opozycji do współczesnego obrazu płci żeńskiej i ruchu #me too?
Nie kusiła. Według mnie są aspekty życia, które zdecydowanie łatwiej i przyjemniej jest przeżywać, niż je opisywać. Każdego autora ciągnie w innym kierunku, mnie literacko zdecydowanie mami zagmatwana przeszłość, psychologia, jakiś rodzaj buntu i walki o własną niezależność, a przy tym przyglądanie się z lotu ptaka problemom społecznym. Raczej nie jestem ekspertką w kwestiach literatury erotycznej, ale gdybyśmy mieli porozmawiać o portrecie Larysy Luboń w kontekście ruchu #metoo, to jestem jak najbardziej otwarta.
Czy Larysa była w jakimś stopniu wzorowana na Lisbeth Salander?
Nie. Tworząc Larysę, skupiałam się na cechach, w które chciałam ją wyposażyć. Od początku wiedziałam, że będzie konsekwentnie łamała wszystkie zasady poza tymi, które ustanowiła sama, oraz że będzie dziennikarką, bo to zawód, który doskonale znam. Kiedy zadałam sobie pytanie, dlaczego stała się tak niezależna i harda, szybko zrozumiałam, że w jej życiu musiało wydarzyć się coś druzgocącego, a później kawałek po kawałku w mojej wyobraźni powstawała Lara. Finalnie rzeczywiście przypomina Salander, choć tak naprawdę Luboń jest głównie utkana z mojej niezgody na fasadowość, hipokryzję i małomiasteczkowe życie według tego, co wypada i „co ludzie powiedzą”.
Interesujący jest też policjant Bruno Wilczyński. Czy uważa pani tę postać za w pewnym stopniu karykaturę macho? Tak męską i arogancką, że aż w tej ciągłej pozie przerysowaną? Czy w wielu przypadkach poza macho u mężczyzn jest po prostu formą mechanizmu obronnego?
Widzę Brunona jako człowieka bardzo poranionego i niezwykle samotnego, który nie jest jeszcze gotowy spojrzeć w oczy temu wszystkiemu, co w nim krzyczy, i dlatego stara się to zagłuszyć w sposób, jaki sobie wypracował. Myślę, że często przesadna arogancja czy wchodzenie w rolę macho może służyć kompensacji wewnętrznych lęków, obaw i deficytów. Staje się swego rodzaju zbroją, która chroni przed tym, co boli. Pytanie tylko, jak długo można skrywać się za fasadą.
Czy tworząc postać antagonisty, inspirowała się pani innymi złoczyńcami, znanymi z książek bądź z ekranu?
Długo zastanawiałam się nad tym, co powoduje, że człowiek popełnia zbrodnię. Czytając o ludziach z traumatycznym dzieciństwem, usiłowałam wyobrażać sobie, kim stali się, kiedy dorośli, i w jaki sposób uciszyli swój potworny wewnętrzny wrzask. Z tych rozważań narodził się bohater negatywny mojej książki, choć niekiedy myślę o nim bardziej jak o połamanym człowieku.
Szczególną bohaterką w książce jest na pozór szczęśliwa matka i żona, Emilia. Jak pani sądzi, czy poddany atmosferze zastraszenia i inwigilacji człowiek jest rzeczywiście zdolny do skrajnych działań, jak ma to miejsce we „Wrzasku”?
Myślę, że gdy osoby, które dźwigają na swoich barkach i w swoim sumieniu duży ciężar, zostaną przytłoczone poczuciem winy, lękiem o to, że stracą to, co dla nich najważniejsze, i obawą o zniszczenie wizerunku siebie, którego broniły latami, może stać się wszystko. Oczywiście ludzie są różni, mamy odmienną odporność psychiczną, ale nie ma osób niezniszczalnych. Po prostu nie da się całe życie wrzeszczeć po cichu.
Rozmawiał: Tomasz Miecznikowski
fot. Zuza Krajewska / Warsaw Creatives
Kategoria: wywiady